Bruno Ganz posiadał magiczny klucz do wielkiej sztuki – mówił o zmarłym w lutym br. szwajcarskim aktorze prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier. W piątek na ekrany polskich kin wchodzi film "Trafikant" Nikolausa Leytnera, w którym Ganz zagrał jedną ze swoich ostatnich ról.

"Na początku były wątpliwości, czy powinienem przyjąć tę rolę. Nie chciałem być kojarzony z tak okropnymi wydarzeniami. Ale była w tym także pokusa – ten temat ma fascynującą stronę – więc przyjąłem propozycję. Cztery miesiące zajął mi research. Producenci wysłali mi taśmę, nagraną w 1942 r. w Finlandii, z naturalnym głosem Hitlera. To nie był ten krzyczący mówca, do którego przywykliśmy, ale mężczyzna mówiący miękkim, spokojnym barytonem. Próbowałem to uchwycić. Chciałem pokazać Hitlera takiego, jak sugerują dowody i zeznania świadków. Mówią, że był miły dla psów, uroczy dla kobiet, sympatyczny dla dzieci, ale za chwilę jak gdyby nigdy nic mógł powiedzieć +zabijmy 5 tysięcy osób+" – tak kilka lat temu w rozmowie z "The Guardian" Bruno Ganz wspominał początki pracy nad rolą Adolfa Hitlera w "Upadku" Olivera Hirschbiegela z 2004 r.

Jak dodał, pomocne okazało się szwajcarskie obywatelstwo. "Nie twierdzę, że nie mógłbym odegrać tej roli, gdybym był Niemcem. Ale warto było umieścić mój szwajcarski paszport między mną a panem Hitlerem, żeby nie mógł mnie dotknąć" – zaznaczył aktor.

Trwa ładowanie wpisu

Mimo początkowych obaw Ganz nie pozwolił zamknąć się w szufladce z napisem "czarny charakter". W swoich najpiękniejszych rolach, m.in. anioła Damiela w "Niebie nad Berlinem" i Jonathana Zimmermanna w "Amerykańskim przyjacielu" Wima Wendersa, grał introwertycznych melancholików. Wielokrotnie przyznawał, że sam ma tendencję do melancholii. "Są ludzie, którzy z jednej strony mają w sobie wielką tęsknotę i są coraz bardziej podsycani przez rzeczywistość, a z drugiej strony – ta rzeczywistość ich od siebie odsuwa. Często jest tak, że tego, co widzisz i co się z tobą dzieje, nie można pogodzić z tym, co sobie wyobrażasz. To idzie w parze z rozczarowaniami, zimnem, zmęczeniem i poczuciem, że nie masz z tym wszystkim nic wspólnego" – mówił w "Der Spiegel".

Bruno Ganz przyszedł na świat 22 marca 1941 r. w Zurychu w rodzinie robotniczej. Jego matka pochodziła z północnych Włoch, a ojciec, Szwajcar, pracował jako mechanik. Aktorstwem zainteresował się już jako nastolatek, choć jego rodzice nie do końca akceptowali tę pasję. "Miałem może 13 albo 14 lat. Towarzyszyło mi czasami poczucie, że jestem w takim stanie umysłu lub serca, że powinienem dzielić się nim z innymi. Tak to się zaczęło" – wyjaśnił.

W latach 50. Ganz opuścił Szwajcarię i zamieszkał w Niemczech. "Zaangażowałem się w działalność grupy teatralnej w Saksonii. Nauczyłem się mówić po niemiecku bez szwajcarskiego akcentu. Zrobiliśmy wiele spektakli – wszystkie sami. Nie mieliśmy pieniędzy, więc musieliśmy działać inteligentnie. To była swego rodzaju hipisowska komuna" – wspominał po latach.

Na początku lat 60. wyjechał do Bremy, gdzie w 1965 r. zagrał w "Die Unberatenen" Kurta Huebnera. Następnie występował w wielu innych ważnych produkcjach Huebnera, Petera Zadka i Petera Steina, m.in. w "Wiosennym przebudzeniu", "Hamlecie", "Makbecie", "Torquato Tasso" i "Fauście".

Szczególne miejsce w sercu Ganza zajmował Peter Zadek, który stał się jego teatralnym mentorem. "Sposób, w jaki traktował klasyczne dzieła, m.in. Szekspira, był swego rodzaju estetyczną rewolucją. On je niesamowicie uwspółcześnił, przyciągnął do naszych czasów. Używał elementów pop-artu. Pamiętam np. jak podczas pracy nad klasyczną niemiecką sztuką wykorzystaliśmy gigantyczną fotografię twarzy aktorki Rity Tushingham jako tło. Później wykorzystaliśmy utwory Roya Lichensteina itd. On po prostu sprawił, że spojrzałem na teatr i aktorstwo z innej perspektywy" – powiedział w rozmowie z dziennikarzem "The Hollywood Interview".

Karierę teatralną Ganz kontynuował do 2012 r., kiedy stworzył kreację Maxa w "Le Retour" Luca Bondy’ego w Theatre de l’Odeon w Paryżu. Kilka lat temu, pytany przez dziennikarzy w Berlinie czy będzie go jeszcze można oglądać na scenie, odparł, że nie chce już występować w teatrze. "Pokłóciłem się z teatrem. Nie mam z nim już nic wspólnego. Żaden z reżyserów należących do teatralnej Bundesligi nie pozwala mi na identyfikację z tym, co robi, więc nie mam już tam czego szukać (…). Oni robią swój teatr, a mnie się to nie podoba. Nie muszę w tym uczestniczyć. Mogę tworzyć kino" – wyjaśnił aktor.

Jego kariera w świecie filmu rozpoczęła się równolegle z teatralną. W 1960 r. zadebiutował w filmie "Der Herr mit der schwarzen Melone" Karla Sutera. Siedem lat później można go było oglądać jako Barnharda Krala w "Łatwej drodze" Haro Senfta. W 1979 r. Bruno Ganz wystąpił w "Nosferatu Wampir" Wernera Herzoga, a w 1981 r. w "Fałszerstwie" Volkera Schloendorffa, gdzie zagrał m.in. razem z Jerzym Skolimowskim. Wcześniej, w 1967 r. wystąpił u Skolimowskiego w filmie "Ręce do góry".

Stworzył także m.in. kreacje kardynała Stefana Wyszyńskiego w filmie "Jan Paweł II: Nie lękajcie się" Jeffa Blecknera (2005) oraz Rohla w "Lektorze" Stephena Daldry’ego (2008). Ostatnio można go było oglądać m.in. jako Gottfrieda w filmie "Party" Sally Potter (2017) i w roli Verge’a w "Domu, który zbudował Jack" Larsa von Triera (2018).

Artysta zmarł 16 lutego w Zurychu. Miał 77 lat. "Był świetnym aktorem i właśnie tutaj, pod tym niebem, powstał słynny film Wima Wendersa +Niebo nad Berlinem+. Sądzę, że wszyscy go pamiętamy, kiedy mijamy rzekę i patrzymy w górę na złotego anioła. Prawdopodobnie to jest teraz Bruno Ganz" – powiedział Dieter Kosslick, dyrektor artystyczny trwającego wówczas w Berlinie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego.

Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier podkreślił natomiast, że zarówno w kinie, na scenie, jak i w telewizji Ganz "fascynował swoim kunsztem ogromne rzesze". "Niejedna postać literatury światowej dopiero dzięki niemu uzyskała profil i barwę. Ważne było nie to, co zostało powiedziane, pokazane lub zagrane, lecz to jak zostało to powiedziane, pokazane czy zagrane. Bruno Ganz posiadał magiczny klucz do wielkiej sztuki. We wszystkich swoich rolach wyraził najwyższe uniesienia i najgłębsze upadki niemieckiej kultury" – zwrócił uwagę.

W piątek na ekrany polskich kin wchodzi "Trafikant" Nikolausa Leytnera, w którym Ganz zagrał jedną ze swoich ostatnich ról – prof. Zygmunta Freuda, stałego klienta wiedeńskiego sklepu z lat 30. XX w. oferującego prasę i wyroby tytoniowe. Freud staje się ekspertem i mentorem dla 17-letniego Franza (w tej roli Simon Morze), który przyucza się do pracy w sklepie, a przy okazji dowiaduje się wielu nowych rzeczy o życiu, miłości i samym sobie. W obsadzie filmu znaleźli się również m.in. Johannes Krisch, Emma Drogunova i Regina Fritsch. Za scenariusz odpowiada Leytner, a za zdjęcia – Hermann Dunzendorfer. Światowa premiera "Trafikanta" odbyła się w listopadzie ub.r.