11 kwietnia 1943 r. podany został pierwszy oficjalny komunikat niemiecki dotyczący odkrycia szczątków polskich oficerów zamordowanych w Katyniu. Agencja prasowa "Transocean" poinformowała na podstawie raportu niemieckich władz w Smoleńsku o "odkryciu masowego grobu ze zwłokami 3 tys. oficerów polskich". Dwa dni później w Berlinie w siedzibie MSZ odbyła się konferencja prasowa poświęcona odkryciu masowych grobów w Katyniu. Dzień 13 kwietnia to dziś symboliczna rocznica Zbrodni Katyńskiej.
PAP: Jaki był stan stosunków polsko-sowieckich w przededniu ujawnienia przez Niemców zbrodni dokonanej w Katyniu?
Prof. Mariusz Wołos: Stosunki były bardzo napięte. Nie było również wyraźnej perspektywy ich poprawy. Jeszcze w roku 1941, po rozpoczęciu realizacji planu Barbarossa, stosunki Polski z ZSRS ułożyły się dosyć szybko i zostały znormalizowane poprzez podpisany 30 lipca 1941 r. układ Sikorski-Majski. Zgodnie z jego postanowieniami zostały przywrócone stosunki dyplomatyczne pomiędzy oboma państwami na szczeblu ambasadorów. Polskim przedstawicielem w ZSRS został bliski współpracownik generała Sikorskiego prof. Stanisław Kot. Grunt pod jego misję przygotowywał Józef Hieronim Retinger. Układ stanowił również, że na terytorium sowieckim powstanie polska armia złożona z jeńców w niewoli sowieckiej i obywateli polskich, którzy po 17 września 1939 r. znaleźli się w granicach ZSRS. Sformułowanie o "amnestionowaniu" polskich obywateli wywoływało wiele dyskusji, ponieważ procedura amnestii obejmuje osoby, które zostały skazane za popełnione przestępstwa, a tak nie było w tym przypadku. Na przyszłość odłożono ustalenie kwestii wschodniej granicy Rzeczypospolitej. Strona sowiecka uznała za niebyłe podpisane w 1939 r. układy z III Rzeszą, czyli pakt Ribbentrop-Mołotow i umowę z 28 września o wspólnej granicy i przyjaźni. Potraktowanie tych układów jako niebyłych nie było równoznaczne z przywróceniem granicy ryskiej. Ten układ stał się podstawą relacji polsko-sowieckich do momentu zerwania przez Stalina stosunków dyplomatycznych na skutek ujawnienia zbrodni katyńskiej.
Szczytem w miarę dobrych kontaktów polsko-sowieckich w tym okresie był grudzień 1941 r., gdy do Moskwy przybył premier Władysław Sikorski. Był przyjmowany przez Stalina, rozmawiał z Mołotowem i innymi funkcjonariuszami sowieckimi. Podczas tych rozmów poruszano między innymi kwestie nieodnalezienia dużej liczby oficerów, na służbę których liczono budując armię polską w ZSRS. Padły wówczas słynne słowa Stalina, że oficerowie "uciekli do Mandżurii". Pamiętajmy, że ta wizyta odbywała się w momencie ważenia się losów frontu wschodniego. Wojska niemieckie stały na przedpolach Moskwy. Sikorski spotykając się ze Stalinem dał wyraz przekonaniu, że jako jego sojusznik nie wierzy w upadek ZSRS. Ta manifestacja została dobrze przyjęta przez stronę sowiecką i odnotowana przez tamtejszą dyplomację.
Krótko po tej wizycie, już na początku 1942 r. stosunki polsko-sowieckie zaczęły się psuć, głównie za sprawą dwóch istotnych czynników. Obszarem sporu była kwestia aprowizacji dla tworzących się polskich oddziałów. Strona sowiecka nie wywiązywała się z przyjętych na siebie zobowiązań, co sprawiało, że armia była niedożywiona i źle ubrana. Tymczasem armia szybko się rozrastała dzięki spływającym do jej obozów obywatelom polskim ze wszystkich stron ZSRS. Jednocześnie stosunki psuła sprawa obywatelstwa mieszkańców Kresów – Białorusinów, Ukraińców i Żydów, którzy przez sowietów byli traktowani jako obywatele ZSRS i z poboru trafiali w szeregi Armii Czerwonej. Zgodnie z prawem międzynarodowym strona polska nie uznawała wyników sfałszowanych „wyborów” przeprowadzonych na tych obszarach w październiku 1939 r., a więc również uznawania tych ludzi za obywateli sowieckich. Sowieci trzymali się swojej interpretacji. Stosunki wyraźnie psuły się przez cały rok 1942. Spowodowało to, że jesienią tego roku swoją placówkę opuścił Stanisław Kot. Ambasador został w zasadzie potraktowany jako persona non grata. Zastąpił go zawodowy dyplomata ambasador Tadeusz Romer. Zasadniczo nie wyjaśniło to konfliktów dzielących obie strony.
W 1942 r. armia generała Andersa została w dwóch rzutach wyprowadzona z ZSRS na Bliski Wschód. Sowieci przedstawili to w propagandzie jako niechęć do "wspólnej walki z faszyzmem". Ewakuacja armii Andersa była wyraźną oznaką psucia się stosunków polsko-sowieckich. Taki stan panował do wiosny 1943 r. Pretekstem do ostatecznego zerwania stosunków okazało się ujawnienie przez niemiecką propagandę zbrodni dokonanej w Lesie Katyńskim. Zaznaczę, że określenie "Las Katyński" zostało stworzone przez Niemców. Zbrodni dokonano w połowie drogi między stacją kolejową Gniezdowo i miejscowością Katyń, w miejscu nazywanym przez tamtejszych mieszkańców Kozimi Górami.
Niemcy wystąpili do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o pomoc w wyjaśnieniu okoliczności zbrodni. Jednocześnie z podobnym wnioskiem, dotyczącym wysłania do Katynia bezstronnej delegacji wystąpił minister obrony narodowej gen. Marian Kukiel. Fakt ten został zinterpretowany przez propagandę sowiecką jako współdziałanie rządu gen. Sikorskiego z "faszystami", a tym samym stał się pretekstem do zerwania stosunków dyplomatycznych. Podsumowując ten przegląd stosunków polsko-sowieckich należy stwierdzić, że były one najlepsze w tych okresach, gdy Związek Sowiecki znajdował się w odwrocie i istniało niebezpieczeństwo, że zostanie pokonany przez III Rzeszą. Wraz z umacnianiem się ZSRS po odparciu wojsk niemieckich spod Moskwy, skutecznej obronie oblężonego Leningradu i wielkim triumfem w Stalingradzie w lutym 1943 r. stosunki stawały się coraz gorsze, a Polacy byli dla ZSRS coraz bardziej niewygodnym i niepotrzebnym sojusznikiem.
PAP: Czy wśród zachodnich sojuszników od początku panowała zgoda co do tego, że zbrodni w Katyniu dokonali sowieci?
Mariusz Wołos: Raczej nie ma co do tego wątpliwości. Proszę pamiętać, że Niemcy w niezwykle przemyślany sposób zorganizowali w maju 1943 r. wizyty na miejscu ekshumacji, w których wzięli udział przedstawiciele jeńców armii aliantów zachodnich. Trafili tam Amerykanie, Brytyjczycy, Południowi Afrykanie, a nawet cywil z okupowanych przez Niemców wysp na Kanale la Manche. W 1944 r. pierwszy z nich – kapitan Stanley Gilder, dzięki zwolnieniu z obozu przedstawił władzom brytyjskim obraz tego, co zobaczył w Katyniu. Sprawy te szczegółowo opisała w swojej książce Krystyna Piórkowska z Nowego Jorku.
Informacje na temat tej zbrodni docierały również z innych stron. Mam na myśli zeznania oficerów, którzy pełnili funkcje oficerów łącznikowych między armiami alianckimi a Wojskiem Polskim. Można tu wspomnieć między innymi potomka polskich emigrantów, służącego w armii amerykańskiej pułkownika Henry'ego I. Szymanskiego, który przekazywał swoim przełożonym informacje potwierdzające sowiecką odpowiedzialność za zbrodnie. Poza tym każdy, kto znał Związek Sowiecki lat trzydziestych, a takich specjalistów nie brakowało w dyplomacji brytyjskiej i amerykańskiej, wiedział, że rządzący tym krajem i ten system są zdolne do działań ludobójczych, również takich jak mordowanie jeńców. Ujawnienie tej wiedzy nie było jednak pożądane ze względów politycznych, gdyż godziłoby to w sojusz Wielkiej Brytanii, USA i ZSRS.
PAP: Jak w takim razie zachodni sojusznicy Polski traktowali wysiłki rządu RP na rzecz wyjaśnienia zbrodni?
Mariusz Wołos: Pozwalali czynić te wyjaśnienia, lecz nie pozwalano na ich publikowanie. W kwestii katyńskiej zapanowała cenzura. Wszystkie polskie tytuły prasowe i audycje radiowe podlegały brytyjskiej cenzurze wojennej. Brytyjczycy wykorzystali ten fakt przeciwko polskiemu sojusznikowi. Z punktu widzenia Wielkiej Brytanii zaistniał wybór pomiędzy interesem popierania wielkiego sojusznika, który ponosił największy ciężar wojny, czy znacznie słabszego alianta, który dysponuje dobrą i bitną armią, ale jego wpływ na losy tej wojny jest nieporównywalnie mniejszy.
PAP: Na ile polskie elity były świadome, że ich wysiłek wyjaśniania Zbrodni Katyńskiej nie otrzyma wsparcia sojuszników?
Mariusz Wołos: Dla strony polskiej było to wielkie i bardzo nieprzyjemne zaskoczenie. Okazało się, że państwa uchodzące za wzór demokracji podejmują się stosowania bardzo brutalnych środków skrajnie odległych od standardów demokratycznych. Proszę pamiętać, że do Katynia jeździli nie tylko jeńcy krajów sojuszniczych, ale również Polacy - jeńcy, tacy jak Stefan Mossor oraz cywile, np. Józef Mackiewicz. Część z nich współpracowała z Polskim Państwem Podziemnym i pojechali tam na jego rozkaz lub za jego zgodą. Ich relacje były przesyłane do Londynu i zderzały się z opisanym wcześniej zachowaniem Brytyjczyków. Ten stosunek Brytyjczyków do Zbrodni Katyńskiej trwał jeszcze po wojnie. Gdy w 1951 r. powołano Specjalny Komitet Śledczy Kongresu Stanów Zjednoczonych do Zbadania Zbrodni Katyńskiej, nazywany Komitetem Maddena, Brytyjczycy czynili wiele i skutecznie, aby ich obywatele nie spotykali się z członkami Komitetu, którzy przybyli do Europy. Oficerowie, którzy byli w Katyniu nie byli informowani, że mają prawo spotkać się z przedstawicielami Kongresu lub otrzymywali te wezwania z dużym opóźnieniem. To pokazuje, że owa cenzura i niechętne nastawienie do ujawnienia okoliczności zbrodni były trwałymi elementami polityki brytyjskiej również po II wojnie światowej.
PAP: Kwestia katyńska pojawiła się również w okresie procesów norymberskich. Sowieci przy ich okazji zdecydowali się na podjęcie próby zrzucenia odpowiedzialności za zbrodnie na Niemców…
Mariusz Wołos: Tak, choć nie udało im się tego zrobić. Strona niemiecka, również ustami świadków, zdecydowanie protestowała przeciwko przypisywaniu im odpowiedzialności za tę zbrodnię. Trybunał przyjął ich argumentację.
PAP: Jakimi sposobami rząd RP na uchodźstwie zabiegał o ujawnienie prawdy o Zbrodni Katyńskiej?
Mariusz Wołos: Głównym narzędziem oddziaływania rządu RP na uchodźstwie było ujawnienie relacji świadków i dokumentów. Strona polska przypominała o zbrodni poprzez prasę, starała się docierać do dziennikarzy najważniejszych amerykańskich tytułów prasowych. Skuteczność wielu z tych działań zależała od stanu stosunków pomiędzy Waszyngtonem i Moskwą. Jeśli były one napięte to istniała szansa, że Amerykanie będą zainteresowani publikacją informacji na temat zbrodni dokonanej w Katyniu. Gdy stosunki ulegały ociepleniu próby dotarcia z prawdą były trudniejsze. Ta sama prawidłowość dotyczyła również dyplomacji brytyjskiej. Mimo wszystko pewnym przełomem była działalność Komitetu Maddena, który powołano niezależnie od działań rządu RP. Szczególną rolę odegrał w tej sprawie Julius Epstein apelujący o powołanie Komitetu, który miałby się zająć sprawą katyńską. Próby dotarcia z prawdą czasami więc kończyły się powodzeniem i skutkowały konkretnymi działaniami.
PAP: W 2015 r. w jednym z wywiadów stwierdził Pan, że „rosyjski głos o Katyniu słychać na Zachodzie lepiej niż polski”. Czy dziś, w nieco odmiennej sytuacji, gdy stosunki Zachodu z Rosją są znacznie gorsze podtrzymuje Pan tę tezę?
Mariusz Wołos: Sprawę tę postrzegam w dwóch aspektach. Jeszcze w czasie II wojny światowej do Katynia sowieci wysłali z Moskwy dziennikarzy zachodnich, którym towarzyszyła córka ambasadora USA Williama Averella Harrimana. Wrócili do stolicy ZSRS głosząc, że zbrodni w Katyniu dokonali Niemcy. Nawet jeśli część z tych osób, a być może wszyscy, tak naprawdę zdawali sobie sprawę, że zbrodni dokonali sowieci, to jednak w świat poszedł przekaz o niemieckiej odpowiedzialności. Jeżeli ambasador Harriman napisał o tym w depeszy do prezydenta Roosevelta, zgodnie z życzeniami strony sowieckiej, to oczywiste jest, że jego głos jest słyszalny mocniej niż strony polskiej.
Na szczęście prawda o Katyniu przebiła się do opinii międzynarodowej. Jeżeli wejdziemy do dużych księgarń w Paryżu i Londynie to znajdziemy tam część półki z podpisem "zbrodnia katyńska", na której leżą książki Janusza Zawodnego i innych badaczy w wielu językach. Proszę jednak nie zapominać, że część Rosjan, również środowisk naukowych głosi kłamstwo katyńskie. Byłem tego świadkiem podczas konferencji naukowych w Rosji. Próby polemizowania kończyły się z reguły nieprzekonaniem drugiej strony. Pojawiają się tam nie tylko publikacje Natalii Lebiediewej, dzięki której poznaliśmy wiele mechanizmów i szczegółów tej zbrodni, ale również książki niejakiego Jurija Muchina. Ów autor, wydawany w wielotysięcznych nakładach, twierdzi, że zbrodni dokonali Niemcy. Podczas konferencji naukowej w Jekaterynburgu w obecności kilku polskich kolegów usłyszałem człowieka posiadającego doktorat z historii, który w referacie twierdził, że w Katyniu i w innych miejscach zbrodni sowieci rozstrzelali najwyższych oficerów – generałów i pułkowników, lecz niższą kadrę oficerską wymordowali Niemcy. Gdy zapytałem na jakiej podstawie doszedł do takiego przekonania, odpowiedział, że znalazł te informacje w "źródłach internetowych". Wsparty przez polskich kolegów podjąłem polemikę podważającą wartość takich źródeł, ale później ku mojemu przerażeniu zauważyłem, że te pseudonaukowe tezy znalazły się w publikacji pokonferencyjnej. Nie można więc powiedzieć, że wszyscy są przekonani, iż zbrodni dokonali sowieci.
Mówiąc, że głos rosyjski jest lepiej słyszalny muszę również przypomnieć, że Rosjanie posługują się jedynym słowiańskim językiem kongresowym, który jest znacznie bardziej nośny niż polski. Żaden rozsądny badacz zajmujący się II wojną światową z Zachodu lub krajów Dalekiego Wschodu nie ma jednak wątpliwości, że zbrodni dokonali sowieci. Wciąż wszakże nie mamy pełnej wiedzy na temat zbrodni. Wiemy wiele, ale nie wiemy wszystkiego. Mam nadzieję, że przyjdą czasy, w których dotrzemy do archiwów rosyjskich gdzie przechowywane są dokumenty do tej pory będące poza obiegiem naukowym. Z pewnością podkreślą one odpowiedzialność Stalina i jego reżimu za wymordowanie oficerów, policjantów, urzędników polskich, których ciała pochowano w Katyniu i innych miejscach dawnego ZSRS.
Sześć lat po śmierci Stalina, dziewiętnaście lat po dokonaniu zbrodni, w marcu 1959 r. szef KGB Aleksandr Szelepin sporządził notatkę, z której wynika, że 21 tys. 857 jeńców polskich miało swoje teczki personalne. Szelepin w piśmie do Chruszczowa sugerował, że materiały te należy zniszczyć i pozostawić co najwyżej protokoły tzw. trójek wydających wyroki. Nie znamy jednak stanowiska Chruszczowa i nie wiemy, czy nakazał zniszczenie tych teczek, czy raczej wciąż znajdują się one w archiwach na terenie Federacji Rosyjskiej i od 78 lat nie były widziane przez żadnego historyka.
PAP: Czy uważa Pan, że teczki te zostały zniszczone?
Mariusz Wołos: Podzielam przypuszczenie prof. Wojciecha Materskiego, że te dokumenty istnieją. Proszę pamiętać, że do tych obozów przybywali najwybitniejsi oficerowie NKWD, którzy przeprowadzali przesłuchania polskich oficerów. Prawdopodobnie owe materiały dałyby nam odpowiedź na pytanie dlaczego wyselekcjonowano nieliczną grupę, która nie została wymordowana. Nawet jeśli zgodnie z sugestią Szelepina zniszczono teczki personalne, to pozostały protokoły trójek NKWD, które również byłyby niezwykle interesujące.
Znając biurokrację rosyjską i zasadę, że Rosjanie nie niszczą dokumentów, co znajduje potwierdzenia w fakcie zachowania się decyzji Biura Politycznego z 5 marca 1940 r. dotyczącej wymordowania jeńców, zaryzykuję tezę, że dokumenty te istnieją i czekają na otwarcie. Oczywiście nie nastąpi to w warunkach jakie obecnie panują w Rosji. Być może byłoby to możliwe w warunkach głębokiego zwrotu i otwarcia, które doprowadziłoby również do ujawnienia archiwów. Prawdopodobnie nie nastąpi to szybko, jeśli kiedykolwiek.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)