Uważam, że sztuki Tennessee Williamsa bardzo mocno korespondują z naszym czasem. Zawsze u podstawy jego dramatów pojawia się jedno pytanie: ile jesteśmy w stanie zrobić, poświęcić, żeby wyrwać się z biedy - mówi PAP Małgorzata Bogajewska, reżyser "Tramwaju zwanego pożądaniem" w Teatrze Ochoty.

Polska Agencja Prasowa: Co spowodowało, że podjęła się pani teraz inscenizacji sztuki Tennessee Williamsa "Tramwaj zwany pożądaniem" w Teatrze Ochoty w Warszawie. Zakładam, że nie tylko dość nowy przekład Jacka Poniedziałka.

Małgorzata Bogajewska: Myślę, że ta sztuka, napisana przez Tennessee Williamsa w 1947 r., niezwykle dobrze rezonuje z tym, co się teraz dzieje. Przynajmniej w przypadku tego, co zrobiliśmy na tej scenie. Nie jest to spektakl o pożądaniu, nie jest pewnie też o miłości. Tak naprawdę ukazuje dość brutalną rzeczywistość, którą rządzi ekonomia i to, na co mnie stać. Tą rzeczywistością rządzi bieda, złe wybory życiowe, stereotypy damsko-męskie, które są zdefiniowane poprzez role społeczne. Tkwimy w nich, a próba wyjścia z tych ról kończy się dość tragicznie.

Podczas pracy nad tym przedstawieniem ciekawiło mnie zwłaszcza, na ile młodzi ludzie, którym dobrze się żyje - bo nam w gruncie rzeczy dobrze się żyje - są w stanie to wszystko odczuć, dotrzeć do źródła konfliktów. Patrząc na te wybory, których dokonują bohaterowie, zastanawiałam się, czy potrafimy odpowiedzieć sobie uczciwie na pytanie, czy bylibyśmy w stanie na ich miejscu dokonać innych.

Jest to dla pani powrót do dramaturgii Williamsa. W 2010 r. zrealizowała pani "Kotkę na gorącym blaszanym dachu" w łódzkim Teatrze im. S. Jaracza. W ostatnich latach wyreżyserowała pani także inne teksty amerykańskie - dwukrotnie w 2019 r. "Anioły w Ameryce" Tony'ego Kushnera i "Koszt życia" tworzącej w USA Martyny Majok. Skąd tak duże zainteresowanie dramaturgią amerykańską? Czy to jakiś znak czasu?

Nie, nie mam takiego poczucia. Można by powiedzieć, że ostatnio zrealizowałam "Gdy przyjdzie sen" Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak-Wolak na Scenie Pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie, a w czerwcu na tej samej scenie "Wujaszka Wanię" Antoniego Czechowa.

Uważam, że przynależność geograficzna nie odgrywa tu kluczowej roli. Znacznie bardziej interesuje mnie to nasze zaplątanie "w żyćko". Ta niemożność wyplątania się, ten moment, kiedy próbujemy stanąć poza konwenansem, poza społeczeństwem. Te chwile, gdy nie pasujemy do układanki, która jest nam zadana - i w których próbujemy się dochrapać innego życia.

W gruncie rzeczy, jeśli już szukać punktów stycznych dla tekstów, które ostatnio zrealizowałam, to myślę, że to jest choroba, bieda - chwila, gdy nagle pojawia się jakiś walec, który nas rozjeżdża, który nas wysadza z naszych torów egzystencji. Najciekawsze jest zadawanie pytania: co wtedy?

Tennessee Williams zaczął odnosić sukcesy w latach czterdziestych XX w. Pisał w okresie, gdy w Ameryce dokonywały się gwałtowne zmiany społeczno-ekonomiczne. Jego bohaterowie są trochę "outsiderami", są zagubieni, nie odnajdują się w tej rzeczywistości transformacji. Czy to nie dotyka naszych czasów?

Uważam, że sztuki Williamsa bardzo mocno korespondują z naszym czasem. Tak naprawdę baza większości jego dramatów jest bardzo podobna. Zawsze u podstawy pojawia się jedno pytanie: ile jesteśmy w stanie zrobić, poświęcić, żeby wyrwać się z biedy? I nie zależy to od tego, czy mówimy o kobiecie, o pożądaniu, chęci posiadania dziecka, o chorobie czy o śmierci. Niejako wszystkie sztuki, czy to "Kotka na gorącym blaszanym dachu", "Szklana menażeria" czy "Tramwaj zwany pożądaniem", są zbudowane na tym podstawowym pytaniu. Zawsze w centrum jest ktoś, komu grozi bieda, i to jest ukazywane jako jedna z najsilniejszych motywacji postaci, a zarazem siła nakręcająca dalszy przebieg zdarzeń.

Wydaje mi się, że dziś ważne jest, by o tym mówić. Bo musimy rozmawiać o wszelakich stereotypach - np. tych damsko-męskich, ale i o rolach społecznych, w które nieustannie jesteśmy wtłaczani, choć się buntujemy. Nie wiedzieć, czemu nagle w XXI wieku zastanawiamy się nad tym, czy kobieta powinna być w kuchni i rodzić dzieci. Matko Boska! Dlaczego my ciągle o tym dyskutujemy? Sądzę jednak, że nie uda nam się tego problemu zdiagnozować, zdefiniować, jeśli nie zaczniemy szczerze rozmawiać o biedzie; jeżeli nie zaczniemy rozmawiać o tym, kto i co za tym wszystkim stoi.

Jest pani od 2016 r. dyrektorką Teatru Ludowego w Krakowie. Właśnie rozpoczyna się nowy sezon - co w planach?

MZa chwilę przed nami bardzo dużo wyjazdów ze spektaklami Teatru Ludowego na festiwale i przeglądy. Bo w ramach programu "Teatr Polska" jeździmy ze spektaklem "Gdy przyjdzie sen". A obok tego mamy zaplanowanych sporo wyjazdów międzynarodowych i festiwalowych w Polsce. Słowem: przed nami miesiąc z ponad czterdziestoma wyjazdami, co stanowi duże wyzwanie logistyczne.

Niedługo damy premierę dwóch monodramów - "Głos ludzki / Piaf" Jeana Cocteau z Małgorzatą Krzysicą, i autorski "Andżej Śniegu" w wykonaniu Andrzeja Franczyka. Chwilę później - jakby trochę dla oddechu, a także dla zastanowienia się nad polską rzeczywistością - przedstawimy premierę "Wstydu" Marka Modzelewskiego w mojej reżyserii.

Jesienią zaprezentujemy "Bezmatek" na podstawie powieści Miry Marcinów w reżyserii Marcina Libera. To spektakl, który powstał dla lubelskiego festiwalu Konfrontacje Teatralne.

Później zaplanowany jest spektakl na bazie "Roku 1984" George'a Orwella. Katarzyna Minkowska przygotowuje przedstawienie w międzynarodowej koprodukcji, w ramach programu "PLAYON!", który ma wprowadzać nowe technologie po to, żeby tworzyć nowoczesny teatr. Taki, który będzie dobrze odbierany przez pokolenie dzisiejszych trzynasto-, piętnastolatków. Równocześnie Jakub Roszkowski będzie pracował nad własną wersją "Iliady" Homera.

Radosław Stępień przygotuje na małej Scenie Pod Ratuszem "Prezydentki" Wernera Schwaba w fantastycznej obsadzie z Katarzyną Tlałką, Małgorzatą Kochan i Mają Pankiewicz. I na zakończenie sezonu Michał Siegoczyński zrealizuje w swoim stylu musicalową opowieść o policjancie, który rozpracował gang "Krakowiaka".

A jakie są pani plany reżyserskie w tym sezonie?

MZa chwilę z aktorami Teatru Ludowego będę pracować nad "Wstydem" Marka Modzelewskiego. To mój powrót po latach do jego twórczości, którą dobrze znam i bardzo wysoko cenię. Myślę, że on fantastycznie portretuje ludzi, a ta sztuka stanowi okazję dla stworzenia bogatych ról i pokazania kawałka świata. Śmiesznego, a jednocześnie bardzo dramatycznego wewnątrz.

Potem będę pracowała nad "Płatonowem" Czechowa W Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego w Katowicach. Myślę, że premierę damy w marcu lub kwietniu 2022 r.

Premiera "Tramwaju zwanego pożądaniem" w przekładzie Jacka Poniedziałka odbędzie się 11 września w Teatrze Ochoty w Warszawie.