– themuba.com jest dla wszystkich, ale publiczność trochę się różnicuje zależnie od spektaklu, który pokazujemy. Jandę oglądają wszyscy. Kto inny ogląda Teatr STU w Krakowie, zupełnie inni ludzie oglądali Operę Narodową. A bajkę, którą zakończyliśmy ubiegły rok, "Byk Fernando" z IMKA, oglądały dzieciaki. Dla mnie, prywatnie, to jest punkt honoru, żeby dzieci miały alternatywę wobec komercyjnych głupot, żeby mogły z rodzicami w domu obejrzeć teatr na żywo – z Borysem Szycem o niezwykłym przedsięwzięciu łączącym transmisje z teatru na żywo z kamerami z backstage'u, czyli serwisie streamingowym TheMuBa, rozmawia Magda Sendecka.
Borys Szyc - "Psie serce" / Media

Zastałam cię na spotkaniu biznesowym?

Biznesowo-organizacyjno-noworocznym. Z Piotrem Chałupką ze StreamOnline, który stworzył platformę i odpowiada za cały aspekt technologiczny streamów prosto z teatru, podsumowaliśmy zeszły rok TheMuBy od strony technicznej. Jesteśmy też w przygotowaniach do ważnej dla mnie transmisji na żywo: "Psiego serca" z Teatru Współczesnego. Planujemy ją na 14 lutego. Sporo jest wokół tego działań, chcemy się dobrze przygotować.

Prezent na Walentynki trochę w kontrze do obowiązującej poetyki?

Tak, delikatnie w kontrze.

TheMuBa to w ogóle projekt w kontrze do tego, czym nas karmi popkultura.

To prawda.

A dlaczego właśnie ty się za to zabrałeś?

Tak to sobie wymyśliłem. Może ktoś miał na to wcześniej ochotę, ale nie miał wystarczająco dużo siły, żeby rzecz dociągnąć do końca? Bo nie jest to łatwe, teraz już wiem. A może zabrał się za to zbyt wcześnie? Od kiedy zacząłem o tym myśleć, minęły już 3 lata: gdybym od razu znalazł inwestora, pewnie skończyłoby się porażką. Widzowie nie byli przyzwyczajeni do płatności internetowych, posiadania kont, krążenia po internecie, pozyskiwania stamtąd treści. Netflix dopiero wchodził do Polski. Jego wejście było dla mnie iskrą zapłonową. Z drugiej strony obserwowałem podupadający Teatr Telewizji, zwłaszcza brak spektakli na żywo. Na to kiedyś się czekało, to było wielkie wydarzenie, obejrzeć coś na żywo, patrzeć czy aktor się pomyli, czy nie.

Mówisz o prehistorii Teatru Telewizji.

Nie tylko, bo parę lat temu była "Boska" Krystyny Jandy.

To był powrót do tej tradycji, niestety, tych spektakli jest bardzo mało, choć są, w lutym TVP pokaże na żywo "Chorego z urojenia".

Tak. A myśmy bardzo to przeżywali: wreszcie! Świetny pomysł! I miało to odzwierciedlenie w liczbie widzów, bo "Boską" obejrzały na żywo prawie 3 miliony! Dlaczego to pojawia się tak rzadko? Oczywiście wiem dlaczego: bo taka jest struktura Telewizji Polskiej - sprzeciwiły się związki zawodowe, bo przy transmisji live nie ma postprodukcji. Postanowiłem wobec tego sam to zrobić, z tą modyfikacją, żeby pokazywać spektakle, które w tej chwili są hitami w teatrach, ale powoli kończy się ich żywot sceniczny. Cały czas mam w głowie Tadeusza Łomnickiego w "Karierze Artura Ui". W maleńkich fragmentach kroniki filmowej ocalał dosłownie kawałeczek jego słynnego monologu. Taki żal, że nie ma więcej, że to zniknęło. Jakkolwiek by to było nakręcone, choćby jedną kamerą, ale żeby było, żeby było go widać!

Szczęśliwie jest jeszcze rejestracja telewizyjna spektakli teatralnych: począwszy od tych z lat 70. i 80. ubiegłego wieku, kiedy w Ośrodku Krakowskim TVP powstały zapisy "Wyzwolenia" i"Dziadów" Konrada Swinarskiego (realizacja: Agnieszka Holland i Laco Adamik) czy spektakli Tadeusza Kantora (które zrobił Stanisław Zajączkowski). Teraz też co jakiś czas Telewizja Polska rejestruje jakiś spektakl. W grudniu 2018 odbyła się telewizyjna premiera "Generała" w reżyserii Aleksandry Popławskiej i Marka Kality z warszawskiej IMKI.

To jednak są precedensy, a my postanowiliśmy zmienić je w zasadę. Stworzyć bazę spektakli pokazywanych na żywo w sieci. Jeżeli nam się uda, bo istniejemy dopiero pół roku - zaczęliśmy we wrześniu w moje 40. urodziny…

Borys Szyc - "Psie serce" / Media

Piękny prezent urodzinowy sobie zrobiłeś!

Rzeczywiście, bo to niesamowite, że się jednak udało. Od pierwszego pomysłu, przez 3 lata prac, rozmów z tysiącem ludzi... Trzeba było zgrać wiele elementów, żeby rzecz ujrzała światło dziennie. Jest aspekt prawny, kwestia praw autorskich, technologiczny - całe IT. To jest naprawdę tak wielkie przedsięwzięcie, że sam się temu dziwię.

Może dlatego właśnie ty to robisz? Nie wiedziałeś, że nie można?

Chyba tak. Wszyscy mi mówili, że nie dam rady, to się nie uda, nie można, obejrzy to najwyżej 100 osób.

Myślałam raczej o trudnościach techniczno-prawnych.

Tego się nie obawiałem, bo znam sporo dobrych prawników i wiedziałem, że się dogadamy. Główny problem, jaki mogli mieć ludzie spoza branży, gdyby chcieli coś takiego wykonać - a wiem, że parę osób się przymierzało - to nieznajomość środowiska. To mój atut: wszystkich znam, wiem, jak z nimi rozmawiać, a jeśli nie znam, to się przedstawiam i zaczynamy rozmowę z nieco innego poziomu. Być może dlatego udało nam się zacząć z Teatrem STU, że z Krzysiem Pluskotą, jego aktualnym dyrektorem, znamy się od lat, razem zdawaliśmy do szkoły teatralnej, on się dostał do Krakowa, ja do Warszawy.

Krystyna Janda jest trochę moją matką chrzestną w tym zawodzie, bo w obsadzie pierwszego Teatru Telewizji z moim udziałem, a w jej reżyserii, "Porozmawiajmy o życiu i śmierci" Krzysztofa Bizio, był Jerzy Stuhr i Krystyna Janda. To ona pierwsza zareagowała entuzjastycznie na ten pomysł: "gram tyle świetnych ról i to znika, nikt potem ich nie pamięta". Wybrała spektakle: zacznijmy od "Ucho, gardło, nóż", bo już skończyłam to grać, ale dla was zrobię wznowienie. A w dodatku niemal na żywo zrobiła skróty, bo uznała, że skoro to leci w kinie, to nie może być takie długie. Powycinała teksty, coś wyrzuciła, gdzieś zmieniła kolejność, pojechała bez przerwy i z 2 godzin zrobiła 85 minut!

Mistrzyni.

Jest po prostu niesamowita. Myślała o każdym aspekcie, a do tego zagrała tak, że to był jeden z jej najlepszych spektakli. Poszło to nie tylko na naszej platformie, ale i w kinach. To nasz kolejny duży krok, który pozwolił z uśmiechem zakończyć rok 2018: połączyliśmy siły z kinami Helios i spektakl szedł na naszej platformie, a równocześnie na żywo w 39 kinach w całej Polsce. Do tej formuły ludzie są przyzwyczajeni, bo w kinach od lat są pokazy z Metropolitan Opera, z Teatru Bolszoj, z Comédie-Française, z National Theatre London, który dla mnie był benchmarkiem - że użyję profesjonalnego języka - jeśli chodzi o sposób pokazywania spektaklu na żywo z teatru. Czyli nie robienia w studio teatru telewizji, tylko ustawienia kamer i pokazywania aktorów na prawdziwym spektaklu z publicznością w tym samym momencie. Obejrzałem "Hamleta" z Benedictem Cumberbatchem: aktorzy się kłaniali, zbiegli ze sceny, kamera za nimi, wyszli na ulicę, a obok jest kino. Wbiegli do tego kina prosto na salę, gdzie ludzie oglądali ich równocześnie na ekranie i tam mieli drugie ukłony i oklaski. To było fantastyczne! Ta energia i pokazanie, że to naprawdę jest na żywo.

Trochę jak w "Birdmanie" Iñárritu?

Te kamery z "Birdmana" też mam w głowie. Ważnym elementem tej platformy są dla mnie kamery backstage'owe. Nasz player pozwala na oglądanie spektaklu, a w jego trakcie otwarcie mniejszego okienka i podglądanie kulis. Np. w "Psim sercu", kiedy zbiegam jako pierwszy ze sceny i zaczynam się zmieniać.

Czyli nie making of czy rozmowy z aktorami o pracy nad rolą?!

Nie, nie, transmisja na żywo zza kulis! To znaczy, tak, rozmowy i zapis pracy też, ale tylko w przerwie. A na żywo kamera na backstage'u pokazująca, co robię, kiedy znikam ze sceny. Oczywiście pokazująca tyle, ile reżyser pozwala, nie będziemy niszczyć całej magii teatru. Ale będzie można zobaczyć, jak inspicjent prowadzi spektakl, kiedy wpuszcza aktorów, co się dzieje - specjalnie wybrałem moment, 10 sekund, kiedy zrzucam perukę, widać jak się ze mnie leje pot. Chcemy pokazać fragmenty tej ciężkiej pracy.

Tak samo było też w trakcie spektaklu "Inne rozkosze" z Teatru STU. U Krystyny Jandy nie, bo ona ani na chwilę nie znika ze sceny, ale mieliśmy kamerę tuż przed spektaklem, żeby pokazać przygotowania w garderobie, drogę na scenę. Moment przejścia aktora z prywatności w rolę jest niezwykle dla mnie ciekawy i chcę pozwolić go podejrzeć widzom.

To, co robisz, ma też niesamowity walor edukacyjny.

Mam nadzieję.

Ty sam znany jesteś z umiejętności błyskawicznego wchodzenia w postać, zmiany - również fizycznej. To wspaniałe, że teraz będą mogli to zobaczyć widzowie internetowi!

Tak, internetowi i w kinach, ponieważ "Psie serce" będzie też w sieci Helios. Na pewno na stronie internetowej themuba.com będzie cały ten making of. Chcemy zrobić dużo materiałów przed spektaklem: jak wygląda wchodzenie w postać psa, jak powstaje charakteryzacja, kostium. Jak za pomocą prostych środków i własnego ciała zmieniam się w biegającego, szczekającego psa.

Jakie są kryteria wyboru spektakli oprócz tego, że są popularne a niebawem zejdą z afisza?

Zaprosiliśmy do rady artystycznej Łukasza Maciejewskiego, który na początku stworzył taką listę marzeń - spis spektakli, który stał się punktem wyjścia do naszych działań. Sam też oczywiście dołożyłem to i owo. No i zaczęły się rozmowy z teatrami. Najtrudniejsze było przekonanie dyrektorów i artystów, że nie kanibalizujemy teatru, tylko wręcz mu pomagamy, jesteśmy rodzajem reklamy.

Były takie obawy?

Były. Pierwsze rozmowy były trudne. Właściwie każdy, oprócz Krystyny Jandy, chciał najpierw zobaczyć, jak nam wyjdzie. Teraz, po pół roku, sytuacja się odwróciła: "mamy taki spektakl albo taki, może byśmy to zrobili?". Teatry zaczynają rozumieć, że reklama w gazecie już nie wystarcza, że sposoby promowania spektakli muszą się zmienić.

Coraz częściej spektakle mają trailery...

Na TheMuBa też je robimy. Prócz tego snujemy opowieść o samym teatrze, o jego historii, o budynku, w którym się mieści. Każdy teatr ma swoją historię, z której dumni są jego twórcy, lubią o tym opowiadać. Chcemy, żeby te historie można było u nas poznawać. Jak ktoś się zaloguje na TheMuBa, może też zobaczyć "rozmowę założycielską" moją i Jarka Kuźniara, który jest współzałożycielem przedsięwzięcia.

Jaki styl teatru interesuje was najbardziej?

Zaczęliśmy od Jerzego Pilcha z Krakowa, Vedrany Rudan z Teatru Polonia, czyli Krystyny Jandy w monodramie "Ucho, gardło, nóż", więc nie było klasycznie, raczej współcześnie, a jeśli chodzi o Jandę, to odważnie. Przedłużamy też życie świetnym spektaklom, którym grozi zniknięcie z repertuaru. To rozwiewa obawy o kanibalizację, o zabieranie publiczności teatrom. Naprawdę dajemy spektaklom drugi oddech.

A przy okazji je archiwizujecie?

Chcemy stworzyć bazę spektakli, które u nas będą żyły wiecznie. Oczywiście dobrze, jeśli przy okazji w obsadzie są wielkie nazwiska, bo to nazwiska przyciągają do teatru. Planujemy więc, żeby w tym roku pojawił się u nas Jerzy Stuhr z "Wałęsą w Kolonos" z Łaźni Nowej. Krystyna Janda powróci z "Zapiskami z wygnania" albo z "Danutą W.". Pani Krystyna wybrała jeszcze kilka spektakli, które mają niedługo zakończyć żywot w Teatrze Polonia. Za chwilę, jak mówiłem, "Psie serce" z Teatru Współczesnego, czyli wreszcie jakiś spektakl z moim udziałem. Nie chciałem zaczynać czymś swoim, bo to nie ma być platforma dla moich spektakli, ale przecież wypada, żebym też pokazał swoje umiejętności.

A co z pozostałymi członami nazwy portalu? TheMuBa to przecież Theatre, Music, Ballet...

"Theatre" trochę już mamy opanowany, jeśli chodzi o "music" - pojawił się u nas Grzech Piotrowski ze swoimi dwiema symfoniami, które zagrano w Operze Narodowej. Było zatem bardzo klasycznie, a teraz chcemy skręcić w stronę nowoczesności, do koncertów unplugged. Chcemy namówić młode nazwiska naszej sceny muzycznej, żeby zagrały u nas najmniejsze koncerty dla największej publiczności.

Myślicie o konkretnej sali koncertowej?

Myślimy o czymś bardzo oryginalnym. Albo będzie to wielki koncert - osobiście uwielbiam Centrum Spotkania Kultur w Lublinie, które ma taką salę, a właściwie kilka, że żal tego nie wykorzystywać. Ale myślimy też o koncertach w miejscach bardzo nietypowych, w knajpie gdzieś na Pradze albo w jakimś plenerze. Mając do dyspozycji internet i sale kinowe, możemy grać koncert gdziekolwiek, na małej przestrzeni, zwłaszcza że to jest unplugged. Na miejscu może być 100 widzów, a widownia gigantyczna w internecie i w kinie.

Pod warunkiem dobrej akustyki?

To pierwszy warunek. Technologia musi być na najwyższym poziomie.

Trzeci człon nazwy: balet.

Z baletem jesteśmy najdalej, na razie skupiamy się na teatrze i tak pewnie będzie jeszcze w tym roku. Kiedy będziemy mieli na TheMuBa wystarczająco dużo treści, przekształcimy ją w stronę abonamentową: widz nie będzie płacił za każdym razem, tylko w ramach klubu premium oglądał kolejne premiery w ramach abonamentu. Wtedy spróbujemy dołożyć, na zasadzie licencji, spektakle z innych, wielkich teatrów, które najczęściej - jak nasza Opera Narodowa - mają własne streamingi, ale niewiele osób o nich wie. Mam nadzieję, że uda się połączyć siły. Oczywiście, jeżeli uda nam się zrobić coś na wyłączność, będzie wspaniale. Ale to plany na przyszłość, nie damy rady zrobić wszystkiego przy tym ogromie zadań, jakie stanęły przed nami na początku drogi.

A jak wygląda realizacja? Wchodzicie do teatru, ustawiacie kamery...

Najpierw robimy dokumentację: sceny, widowni, całego teatru. Wtedy wkracza tam Piotrek Chałupko z Marcinem Migdalskim, naszym realizatorem, i robią plan. Rozmawiamy z reżyserem, z dyrektorem, kamery ustawiamy tak, żeby jak najmniej przeszkadzać widowni, która musi być z nami na spektaklu. Bardzo nam na tym zależy. To ważne przede wszystkim dla aktorów, żeby czuli, że to spektakl z widownią, żeby nie zaczęli grać trochę inaczej. Po przygotowaniu strony technicznej robimy próby. Najpierw realizatorzy przychodzą na zwykły spektakl z widownią, oglądają, kombinują, rozrysowują jak powinna wyglądać praca kamer. A potem nadchodzi the day, to znaczy od 7 rano rozstawiamy się ze sprzętem, robimy 4-godzinną próbę, wprowadzamy niezbędne poprawki, robimy przerwę, a wieczorem... bach! I to jest niesamowita rzecz.

Adrenalina?

Adrenalina jest duża! Z Jarkiem Kuźniarem robimy jeszcze wprowadzenie dla widowni, odpalamy spektakl 10, 15 minut przed rozpoczęciem. Opowiadamy, co jeszcze można obejrzeć na TheMuBa, o czym jest spektakl, kto w nim gra, mówimy o budynku, w którym się znajdujemy. O godzinie 19 milkniemy, żeby oddać pole aktorom.

Jak wygląda kwestia praw autorskich?

Przeróżnie. Za każdym spektaklem, za każdym nowym utworem to jest nowa rozmowa. Natomiast udało nam się nawiązać dobrą relację z ZAIKS-em. Wiedzą o naszej działalności, wspierają nas, czasami negocjują albo pośredniczą w negocjacjach z autorami. Mieliśmy szczęście, bo i w przypadku Pilcha, i Vedrany Rudan dostaliśmy pozwolenie na użycie utworów bez jakiejkolwiek geolokacji, czyli na cały świat, co pozwoliło oglądać nas widzom na całym świecie. 30% publiczności było z zagranicy: z Anglii, z Niemiec, parę osób było ze Stanów, a nawet jedna z Australii, czyli musiała bladym świtem odpalić monitor, żeby obejrzeć Krystynę Jandę!

Nie jest to łatwe, za każdym razem sprawdzamy, jaka muzyka została użyta w spektaklu, kto robił choreografię… Niemożność pozyskania praw czasem determinuje nasz repertuar. Z agentem Woody'ego Allena rozmawiamy od 3 miesięcy. Pyta nas o każdy przecinek, umowa nie jest sfinalizowana, więc na razie nie wiem, jak się zakończą negocjacje. Trudność wynika również z faktu, że chodzi o internet. Gdyby to były tylko polskie kina, z gwarancją, że nie robimy angielskich napisów, byłoby dużo łatwiej. Ale skoro to internet, to przecież można sztukę obejrzeć w każdym miejscu, prawda? Często autorzy nie umieją sobie wyobrazić, zwłaszcza ci ze starszego pokolenia, jak to będzie wyglądało, czy ich nie naciągamy, czy - słuszne pytanie - ktoś sobie tego nie spiratuje. Rzeczywiście, dużo jest z tym zachodu.

Jaką macie publiczność? Na jaką liczycie?

Publiczność mamy bardzo różną. Sporo jest starszych widzów, którym dajemy duże wsparcie, bo często mają problemy technologiczne. Nie do końca wiedzą, jak się zalogować albo że trzeba zaktualizować jakiś system w komputerze, żeby nas obejrzeć, albo jak przejść etap płatności. Chyba najliczniejsza widownia to ludzie między 25 a 40-50 rokiem życia: oswojeni z internetem, wiedzą jak funkcjonują płatności, lubią sztukę. Bardzo duże jest grono młodych matek. Wiemy to stąd, że poprosiliśmy widzów o wysyłanie swoich zdjęć w trakcie oglądania spektaklu. Dostaliśmy dużo fotek, kiedy dziecko śpi w łóżeczku po karmieniu, a mama obok ogląda spektakl na komputerze. Sporo mamy też zdjęć par w wygodnych pozach. Wiele osób przerzuca obraz na duży ekran telewizora. Choć nie mamy jeszcze odpowiedniej aplikacji, można to zrobić za pomocą przeglądarki w telwizorze i wielu widzów z tego korzysta.

Publiczność? To chyba najtrudniejsze pytanie, jakie mi zadałaś. Bo themuba.com jest dla wszystkich, ale publiczność trochę się różnicuje zależnie od spektaklu, który pokazujemy. Jandę oglądają wszyscy. Kto inny ogląda Teatr STU w Krakowie, zupełnie inni ludzie oglądali Operę Narodową. A bajkę, którą zakończyliśmy ubiegły rok, "Byk Fernando" z IMKA, oglądały dzieciaki. Tu musimy się jeszcze lepiej reklamować, bo ta grupa była mniejsza, ale dla mnie, prywatnie, to jest punkt honoru, żeby dzieci miały alternatywę wobec komercyjnych głupot, żeby mogły z rodzicami w domu obejrzeć teatr na żywo. Zapraszamy wszystkich.

Czy Twój teatr jest drogi? Wszystkich na niego stać?

Jest bardzo tani, bo najdroższa opcja, czyli oglądanie na żywo, w czasie rzeczywistym, jest w cenie wejściówki do realnego teatru. Retransmisja jest jeszcze tańsza. Ale większość ludzi ogląda na żywo, bo to daje najcenniejsze przeżycie wspólnoty. Fajnie sobie wyobrazić, że nie tylko ja siedzę przed komputerem, a jeśli słyszę widownię, to ona śmieje się i klaszcze naprawdę w tym momencie. Tysiące osób oglądają to w tym samym czasie na różnych sprzętach, a jeszcze do tego - w kinach. Dla nas, organizatorów, kiedy myślimy, ile osób jednocześnie ogląda na scenie Krystynę Jandę, to jest wspaniałe uczucie. Działa na wyobraźnię.

Jakie są ceny w tej chwili?

Obecnie transmisja live to e-bilet w wysokości 29,90 zł, a 24,90 za tzw. VoD, czyli obejrzenie później. Spektakle zrealizowane w 2018 roku kosztują parę złotych mniej.

Nie ma jednej kwoty, którą płacimy za realizację, wiadomo, że duża inscenizacja kosztuje więcej.

Ile kamer stawiacie przeciętnie?

Różnie. Od 4 do 8, jak w przypadku Opery Narodowej. Plus minimum 2 kamery na backstage'u. Sprzętu jest więc sporo, ludzi do obsługi także, nie są to tanie rzeczy. Ale staramy się trzymać zespół tych ludzi blisko, Piotr Chałupko i firma StreamOnline ma dużo pracowników, którzy mogą nam to kompleksowo obsługiwać. Nie mamy na razie dofinansowania, wszystko idzie z prywatnych pieniędzy naszego inwestora, więc musimy zarabiać. Będę szczęśliwy, jeśli będziemy wychodzić na zero, jeśli tylko uda się realizować kolejne spektakle. Żebyśmy przez 2 lata zebrali konkretną bibliotekę i mogli przejść na abonament. Wtedy może się pojawią zarobki. Na razie to jest misja, napęd fajnych ludzi, którzy są z nami: Marty Szadowiak, która ze swoją agencją Projekt PR odpowiada za komunikację projektu, Julii Ivanovej, która siedzi w biurze i próbuje to wszystko ogarnąć administracyjnie, a przede wszystkim ojców założycieli, którzy są też ludźmi zajętymi i żeby uzyskać od nich decyzje, to trzeba ich łapać na mieście.

Kim są ojcowie założyciele?

Głównym naszym inwestorem jest Marek Maślanka, który woli być w cieniu i jest z zupełnie innej bajki/branży, a po prostu kocha teatr, kocha sztukę. I mimo że w innych biznesach bardzo restrykcyjnie podchodzi do liczb i wyników, tutaj uzyskałem od niego kredyt zaufania. Kolejny rok na pewno też nie będzie łatwy, ale mamy też zamysł organizacji całej firmy, przede wszystkim ustalenia całego roku repertuarowo. Jak się spotkamy o tej samej porze za rok, mam nadzieję, że będę uśmiechnięty i będę mógł ci opowiedzieć... A właściwie - nie będę ci musiał nic opowiadać, bo wszyscy będą znali nasz repertuar!

Myślicie o strategii reklamowej?

Oczywiście. Wszystko, co dotąd zrobiliśmy, zrobiliśmy w sieci. Wykorzystywaliśmy social media: profile mój i Jarka Kuźniara. Pojawialiśmy się na mieście z billboardami, ale bardzo ostrożnie, właściwie tylko z informacją, że ruszamy. Ponieważ każdy spektakl jest nowym wydarzeniem, za każdym razem trzeba go inaczej reklamować. Przyszedł nam na pomoc Facebook Polska i od spektaklu Krystyny Jandy zapoczątkowaliśmy "TheMuBa Talks at Facebook". To rozmowy prowadzone w przestrzeni from Facebook, z twórcami, którzy łączą technologię z kulturą. Pani Krystyna ze swoim dziennikiem internetowym jest w Polsce blogową awangardą, a jej postać i charyzma są idealne dla takiej formy. Te rozmowy będą cykliczne. Facebook pomaga nam się promować. W przyszłości może wesprzemy się jakimś kredytem i wejdziemy w mocniejszą promocję, ale za wcześnie o tym mówić. Musimy trzymać low cost, żeby nie przesadzić.

Nie obawiacie się konkurencji Teatru Telewizji na VoD?

Nie, bo jednak VoD to nie spektal live. A tych ostatnich powstaje naprawdę niewiele. Nie mam tu żadnej konkurencji. Co nie znaczy, że nie będziemy kiedyś chcieli zrobić własnej produkcji, bo mam marzenia odnośnie teatrów w sieci stworzonych przez wielkich artystów. Myślę o Agnieszce Holland. Paweł Pawlikowski powiedział, że z chęcią by wyreżyserował spektakl. Takie mam marzenia.

Powiesz o nich coś więcej?

Marzenia są duże. Dwa wymieniłem: Agnieszka Holland z "Królem Learem", którego miałby zagrać Janusz Gajos, i Paweł Pawlikowski, który chciał robić "Emigrantów", ale okazało się, że ktoś niedawno to zrobił w Teatrze Telewizji i Paweł postanowił zaczekać. Współpracujemy z Iwanem Wyrypajewem, na pewno razem coś zrobimy, może właśnie pierwszą własną produkcję? Mieliśmy właśnie spotkanie, a za chwilę wielkie wydarzenie, bo przylatuje do niego Misza Barysznikow i mamy prywatną piękną kolację.

Zazdroszczę i gratuluję. Ale w ogóle ubiegły rok był dla ciebie bardzo dobry. Kilka filmów w produkcji, wiele ciekawych ról: "Piłsudski", "Kantor" (oby ujrzał światło dzienne), "Legiony". No i przeciekawa postać Kaczmarka w "Zimnej wojnie". Jak się czujesz jako współtwórca filmu z trzema nominacjami do Oscara, pięcioma Europejskimi Nagrodami Filmowymi i workiem innych nagród?

Dziękuję. To był bardzo dobry rok. Przyniósł mi dużo zmian, poczułem, że to nowe otwarcie. Skończenie 40 roku życia było dla mnie symboliczne, zamknąłem sporo spraw, a nowe rzeczy do mnie przyszły, co jest też wynikiem ciężkiej pracy. Przekonałem się, że praca i intensywne starania przynoszą realne efekty. Przez większość kariery żyłem mało świadomie, tak się to kręciło, byłem takim rolling stone, chwytałem, co przynosiło życie. Teraz poczułem, że jeśli od siebie dam dużo, wtedy to działa i przynosi zupełnie inny rodzaj przyjemności, dojrzalszej i fajnej.

Rozmawiała: Magda Sendecka
Zdjęcia: Katarzyna Rainka

Artykuł powstał przy współpracy Fundacji Legalna Kultura i serwisu GazetaPrawna.pl