Nadchodzącą noc sylwestrową spędzimy raczej w domu, ale chętnie w towarzystwie znanych piosenkarzy za pośrednictwem ekranów telewizorów

Pandemia skutecznie zniechęca do udziału w masowych balach sylwestrowych. Tuż przed końcem roku Ogólnopolski Panel Badawczy Ariadna na zlecenie Wirtualnej Polski zapytał Polaków, jak planują spędzić zbliżającą się noc sylwestrową. Prawie połowa pytanych odpowiedziała, że nie zamierza się ruszać z domu ani urządzać hucznej fety, 13 proc. wybiera się w gości, a 12 proc. szykuje imprezę w domu. Kogo zaprosimy na domówkę? Zasadniczo zorganizujemy ją we własnym gronie (62 proc. odpowiedzi), choć co piąty ankietowany liczy, że odwiedzi go maksymalnie pięcioro gości. Wyjście rozważa zaledwie 2 proc. Polaków.
A jak będzie wyglądał sylwester na małym ekranie? Obowiązkowo z dużym rozmachem, za duże pieniądze, z udziałem artystów na topie.
Z kim chcesz spędzić tę noc?
Sylwestrowe zabawy jako pierwsza zaczęła transmitować Telewizja Polska. Premierowa impreza odbyła się w 2004 r. w Krakowie. Później przenoszono ją do Wrocławia, Łodzi, Zakopanego, jednego roku zorganizowano w Ostródzie, a w tym roku znów zawita do stolicy polskich Tatr. Od pięciu sezonów TVP reklamuje swój produkt jako „Sylwester marzeń” – wcześniej używała różnych nazw, w zależności od gatunku dominującej muzyki na ekranowym balu („Disco sylwester z Dwójką”), pochodzenia piosenek („Przebojowa Europa”) czy przy okazji jubileuszów i rocznic („60 przebojów – 60 lat TVP”). Publiczny nadawca stawiał w sylwestrową noc na artystów, których starsza publiczność darzy sentymentem (Al Bano i Romina Power, Drupi, Boney M.) oraz na sezonowe gwiazdy (Luis Fonsi i jego „Despacito”). W tym roku widownię mają rozgrzać mają m.in. Thomas Anders z duetu Modern Talking, Julio Iglesias Junior i Jason Derulo.
Komercyjne stacje nie oddają pola telewizji publicznej i również konkurują o widza. Pierwsze tego typu widowisko muzyczne Polsat zorganizował w 2006 r. Rok później w ślady stacji Zygmunta Solorza poszedł TVN.
Artyści są najważniejszym elementem całego show, ale trudno o zaskoczenia, jeśli chodzi o nazwiska. Lista pożądanych jest na tyle krótka, że w roku 2018 i Jacek Kurski, i Zygmunt Solorz zaprosili na scenę tego samego wokalistę – Sławomira. Ten dał się namówić i zagrał dwa telewizyjne sylwestry, przemieszczając się z imprezy Polsatu na bal w Dwójce wynajętym helikopterem.
TVN zazwyczaj bije się o innego widza, proponując koktajl z pogranicza popu i rocka w wykonaniu czołówki polskich artystów (Perfect, Bajm, Lady Pank, Wilki, Dawid Podsiadło, Monika Brodka).
Sylwestrowe zmagania na trzech kanałach jednocześnie są jedyną w roku okazją głównych graczy medialnych do konfrontacji na niwie rozrywkowej, a nie informacyjnej. I okazją do liczenia publiczności przed telewizorami. Najsłabiej w rankingu oglądalności wypada dotychczas TVN – nie może przekroczyć bariery 1,5 mln widzów (dane telemetryczne Nielsena) i pewnie przeboleje nieobecność imprezy na żywo w tegorocznej ramówce sylwestrowej. Stacja odpuściła, bo władze Warszawy, z którymi współpracuje, nie organizują takich wydarzeń w czasie pandemii. Polsat gromadzi średnio 3 mln odbiorców, choć daleko mu do TVP. Ta jednak od dwóch lat traci publiczność. W 2018 r. „Sylwestra marzeń” obejrzało 5,6 mln widzów, rok później 4,96 mln, a przed rokiem – 4,88 mln. Za to prezes Kurski nie traci rezonu. Twierdzi, że jego telewizja zaspokaja wszystkie gusta, a za pomocą sylwestra 2021 chce budować… wspólnotę narodową. „Bądźmy razem” – zaprasza.
W domu jak pod sceną
Z analiz Ogólnopolskiego Panelu Badawczego Ariadna wynika, że chętniej w tym roku zasiądziemy przed odbiornikami, niż pójdziemy pod scenę. Zresztą stacjonarny sylwester stał się normą w polskich domach. Domówkom towarzyszą fantazyjne stroje, oprawa muzyczna, fajerwerki oraz toasty przy włączonym telewizorze. A przekaz płynący od dużych nadawców to nadal potężna siła medialna, mimo że w dobie powszechnie dostępnego internetu coraz częściej spoglądamy też na media społecznościowe.
– Stacje telewizyjne traktują transmisję imprez sylwestrowych jak prężenie muskułów przed widzami oraz demonstrowanie siły swojego rażenia – ocenia dr Małgorzata Bulaszewka, kulturoznawczyni z Uniwersytetu SWPS i WWSH. – Przy czym każdy bierze na cel trochę inną grupę odbiorców. TVN dopieszcza „warszawkę”, a TVP mobilizuje swój elektorat, jadąc do Zakopanego, gdyż na Podkarpaciu obecna władza ma najwyższe poparcie. Co do samych widzów, to doceniają telewizyjną oprawę samego wydarzenia. Atrakcyjniejszy sylwester może być zapowiedzią bogatej przyszłej ramówki. A poza wszystkim zerkanie na ekran znad kieliszków szampana i zimnych ogni podsuwa nam kolejne tematy do rozmów ze znajomymi. Chętnie komentujemy występy gwiazd oraz ich kreacje sceniczne.
Nie wszystkie kapele, nawet dobrze rozpoznawalne, mają status „sylwestrowych”. Na przykład Happysad otrzymuje co jakiś czas propozycje zagrania na sylwestra, ale to nie jest to, na co czekają sami muzycy i ich fani. Grupa nie dorobiła się wielu radosnych utworów, a na takiej imprezie nikt się nie mazgai. „Smutni ludzie”, „Wszystko co złe”, „Jeśli nie rozjadą nas czołgi”… To nie są wymarzone piosenki na bal. Łukasz Cegliński, gitarzysta grupy, na palcach jednej ręki liczy, ile razy jego zespół wziął udział w tak uroczystym przedsięwzięciu estradowym. Wyszło mu, że trzy, a w zasadzie dwa, bo jeden sylwester był trochę naciągany – zagrany w połowie grudnia, bez udziału publiczności, no i nie w plenerze, jak każe tradycja, tylko w centrum koncertowym A2 we Wrocławiu. W dodatku płatnikiem nie były żadna stacja telewizyjna ani samorząd, tylko Ministerstwo Kultury (występ Happysad sfinansowano przy wsparciu środków funduszu przeciwdziałania COVID-19). Krótko mówiąc, zespół w pandemii wszedł do studia, aby nagrać imprezę do odtworzenia w dowolnym czasie na YouTubie. Wszystko trwa ledwie pół godziny. W tym czasie grupa ze Skarżyska-Kamiennej zdążyła zaprezentować sześć piosenek.
A te „prawdziwe” koncerty sylwestrowe? – Jeden zagraliśmy przed urzędem dzielnicy na warszawskiej Białołęce. Start był o godz. 22 i po półtorej godziny zaczęliśmy się zwijać. Wracałem samochodem do domu, na Mokotów, gdzie czekała żona z małym synkiem, ale nie zdążyłem na szampańską fetę z rodziną. Nowy Rok zastał mnie na ul. Marszałkowskiej, na wysokości Pałacu Kultury. Wtedy wybiła północ i wystrzeliły fajerwerki. Drugi sylwestrowy plener zaliczyliśmy z zespołem dwa lata temu w Gdańsku. W tym roku nie gramy, odpoczywamy – mówi z ulgą w głosie Cegliński. – Nie jestem przyzwyczajony do grania sylwestrów. Dla mnie to dziwny czas między jedną trasą, która właśnie dobiegła końca, a otwarciem nowego sezonu, który jeszcze się nie zaczął. Jak człowiek zagra w ciągu roku 80 koncertów, to mu się zwyczajnie nie chce po świętach wychodzić na scenę po raz 81., chociaż taka impreza to zazwyczaj niezły zastrzyk finansowy dla wykonawcy, co nie jest bez znaczenia, biorąc pod uwagę, że styczeń i luty to martwe miesiące w naszej branży – opowiada gitarzysta, zastrzegając od razu, że sam nie jest typem imprezowicza, noc z 31 grudnia na 1 stycznia woli spędzić w gronie najbliższych, no i nie lubi oraz nie umie tańczyć (kołysanie się z gitarą na scenie to jednak co innego). A tak w ogóle to na sylwestra najchętniej jeździ do teściów w góry, gdzie regularnie się melduje z całą rodziną.
Wpadka na wizji
Big Cyc jest estradowym weteranem. I w przeciwieństwie do Happysad Krzysztof Skiba i spółka zagrali sporo sylwestrów. Repertuar też mają weselszy, wręcz idealny, żeby rozkręcić dobrą imprezę. Weźmy pierwsze z brzegu przeboje – „Makumba”, „Guma”, „Jak słodko zostać świrem” albo „Rudy się żeni”. Nogi same rwą się do tańca.
Kapela często brała udział w telewizyjnych imprezach noworocznych (z Dwójką i z Polsatem), a Skiba (w stroju kosmity) występował nawet w roli konferansjera i prowadził koncerty razem z Grażyną Torbicką. Frontmanowi Big Cyca zapadły w pamięć szczególnie dwa sylwestry. Pierwszy – jeszcze w latach 90., w Dąbrowie Górniczej. Mróz siarczysty, 25 st. C poniżej zera. Zawodzi aparatura, gitary się rozstrajają po każdej piosence, a dmuchawa, owszem, działa i wyziewa ciepłe powietrze, ale punktowo. Człowiek zrobi krok na scenie i znów czuje przeszywający chłód.
– Przez ten ziąb popsuła się aparatura do playbacku, więc nasz menedżer wziął się na sposób. Mieliśmy dalej udawać, że gramy i śpiewamy, a on miał puszczać w tle muzykę z naszych płyt. Tylko że miał przy sobie piosenki w wersji studyjnej i koncertowej, a to – jak wiadomo – nie to samo. Przyszła kolej na „Świra”. Okazało się, że leci wersja studyjna, a tam w pewnym momencie było nagrane solo na harmonijce ustnej, którą dogrywał w studiu zaproszony muzyk, nie żaden z nas. Dobrze, że o tym pamiętałem. I kiedy wybrzmiała owa harmonijka, szybko wykonałem tzw. „ścisłe krycie”, czyli splotłem dłonie i przystawiłem do ust, udając, że gram. Publika chyba to kupiła, jaki ze mnie wirtuoz. Odetchnąłem z ulgą, że nie nagraliśmy wtedy solo na kontrabasie – wspomina ze śmiechem Skiba.
Drugi pamiętny sylwester Skiby miał miejsce w 2009 r. na pl. Konstytucji w Warszawie. Imprezę pokazywaną przez Polsat zorganizowano poniekąd w hołdzie dla zmarłego właśnie Michaela Jacksona. Urządzono konkurs sobowtórów, którzy mieli tańczyć do przebojów amerykańskiego piosenkarza. Aby ludzie pod sceną mogli uczestniczyć w całym show, skonstruowano specjalne wybiegi dla artystów wbudowane w głąb widowni. Na kilka godzin przed samym wydarzeniem odbyła się próba dźwięku oraz ustawienia kamer, aby było wiadomo, jak się po nich poruszać. – Pech chciał, że nie mogłem wziąć udziału w próbie kamerowej, bo ona się odwlekała, a ja miałem umówiony wywiad w Trójce. Nie wiedziałem więc, że wybiegi są „dziurawe”. Porobiono kanały, w których pracowali operatorzy kamer. Podczas koncertu jak gdyby nigdy nic szalałem po scenie, biegnąc w stronę widowni. W pewnym momencie straciłem grunt pod nogami i wpadłem do kanału. Był człowiek, nie ma człowieka. Szybko wydostałem się z pułapki, wspinając się po plecach kamerzysty, co widownia nagrodziła gromkimi oklaskami. Na szczęście nic sobie nie złamałem i dokończyłem koncert, ale już z mniejszym animuszem. Później przez tydzień chodziłem o kuli. I nie byłem jedynym, który podczas tamtego sylwestra zaliczył, dosłownie i w przenośni, wpadkę. Do kanału wpadli również dziennikarz Radia Zet oraz śpiewaczka Alicja Węgorzewska podczas wykonywania arii operowej. Przerażony Krzysztof Ibisz, który prowadził ten koncert, pomagał jej wyjść na powierzchnię – śmieje się frontman Big Cyca.
Kolędowanie po hotelach
Sylwestry z gwiazdami to imprezy, nad którymi trudno w 100 proc. zapanować. Skiba przypomina sobie taki rok, gdy trzeba było zmienić kolejność wykonawców, bo Krzysztof Krawczyk miał jeszcze występ w innym miejscu i bardzo się śpieszył, więc ktoś przepuścił go w kolejce. Bo chodliwy artysta ma zajętego niemal każdego sylwestra.
– Generalnie gramy prawie co rok – mówi mi Andrzej Krzywy, wokalista De Mono, kiedy pytam, jak często jego zespół jest zapraszany na tego typu wydarzenia. Sprawdza w grafiku, czy w okolicach tegorocznego sylwestra ma zaplanowane jakieś występy. Sprawdził, nie ma. Przy okazji pogrzebał w pamięci, czy przed rokiem De Mono witało koncertem Nowy Rok – ale też nie, bo przecież wtedy szalała pandemia i niemal wszystko pozamykano. Krzywy trochę nie ma głowy do tych wszystkich dat, miejsc i występów. W całej karierze zagrał ok. 30 sylwestrów. Jest więc usprawiedliwiony, bo przy takiej liczbie można stracić rachubę.
Pytam zatem „sylwestrowego weterana” o ogólne wrażenia. – Bardzo lubię występować 31 grudnia, bo ja zasadniczo lubię grać. Raz, robimy to dla publiczności. Dwa, trochę dla siebie, bo zaproszenie na sylwestra jest dobrą wróżbą dla zespołu, że cały nowy rok upłynie pracowicie. Jeśli już na cokolwiek miałbym narzekać, to ewentualnie na samopoczucie. Po sylwestrze najczęściej jestem chory. Można podgrzać scenę, włączyć dmuchawę, ale gardła nie da się w ten sposób ocieplić – opowiada Krzywy.
Do dziś pamięta grudniową trasę nieogrzanym samochodem po Ameryce i wielki sylwestrowy finał w Chicago, czyli w Wietrznym Mieście, gdzie – jak sama nazwa wskazuje – było i mroźno, i porywiście, co potęgowało odczuwanie zimna. Był początek lat 90., początek wielkiej kariery De Mono. W ostatni dzień roku muzycy mieli zabawiać chicagowską Polonię. – Koncert był bardzo udany. A po koncercie, jak porwali mnie od stołu znajomi Polonusi, to zniknąłem na kilka dni. (śmiech) Trzeba uczciwie powiedzieć: De Mono było jeszcze na dorobku, więc już sam fakt zaproszenia młodocianego zespołu na sylwestra do Ameryki był dla nas wielką premią – przyznaje wokalista.
W tej chwili kapela Krzywego to uznana marka. Nic dziwnego, że miejski czy telewizyjny sylwester nie może się obyć bez De Mono oraz takich hitów, jak: „Kochać inaczej”, „Moje miasto nocą”, „Póki na to czas” czy „Wszystko na sprzedaż”. Ludzie mają dobrą zabawę, ale artyści też, zwłaszcza po północy, jak pogasną fajerwerki i opróżnią się butelki szampana. Muzycy organizują wtedy we własnym gronie „after party” – bez kamer i reflektorów, za zamkniętymi przed dziennikarzami drzwiami. Krzywy nazywa takie imprezy „kolędowaniem po hotelach”. Zabawa trwa przez całą noc i wcale nie kończy się bladym świtem. Rekordziści trzymają się na nogach jeszcze o 10 rano.
Miejskie granie
O stawkach nikt nie chce głośno rozmawiać, chociaż mówi się, że 35–40 tys. zł za koncert to przyzwoita suma. Oczywiście są tacy, którzy grają nawet za dwa albo dwa i pół razy tyle, bo wysoko się cenią, a telewizja przystaje na takie warunki. Ale czas antenowy nie determinuje zarobków. – Stacje telewizyjne zasadniczo płacą marnie, naprawdę. Wychodzą z założenia, że wyświadczają wykonawcy przysługę, pokazując go w telewizji, bo to dobra reklama. Niemniej jednak, jeśli bardzo chcą kogoś mieć, cena nie gra roli – twierdzi Skiba.
– Krążą różne legendy na temat zarobków. Nie wiem, nie sprawdzam, mnie to nie interesuje. Lepiej nie wiedzieć, niż się frustrować, że samemu wzięło się za mało. (śmiech) A tak poważnie, dobre pieniądze można zarobić, grając „swojego” sylwestra. Wtedy wychodzi półtorej „normalnej” stawki albo można ją nawet podwoić – mówi Krzywy. Co to jest „normalna stawka”? Tego nie precyzuje. Natomiast „swój” sylwester to po prostu miejska impreza za pieniądze samorządów. Oczywiście koncertu dla mieszkańców gminy nie sposób porównywać z telewizyjnym widowiskiem, które śledzą miliony widzów. Występ przed kamerami pozwala artyście przypomnieć publice o swoim istnieniu, pokazać twarz w mediach. Aczkolwiek czasami trzeba nadrabiać miną ze względu na telewizyjne wymagania i śpiewać, co nakażą. Podczas któregoś sylwestra wokalista De Mono wykonywał „You're My Heart, You're My Soul” grupy Modern Talking, bo taka była koncepcja reżysera. Miejska impreza nie narzuca podobnych rygorów, ale też nie daje oglądalności. Coś za coś.
Jak takie imprezy wyglądają w dużych miastach? Łódź od kilku lat nie organizuje miejskiego sylwestra. Poznań je robił, ale w związku z pandemią przestał. – Uznaliśmy, że sytuacja pandemiczna nie sprzyja organizacji wydarzeń masowych, zwłaszcza takich, których przygotowanie wymaga czasu i planowania kilka miesięcy naprzód. Nie mamy wątpliwości, że poznaniacy chcą uczestniczyć w otwartej, miejskiej imprezie sylwestrowej, ale musi być ona wolna od troski o zdrowie – tłumaczy Marcin Kostaszuk, zastępca dyrektora wydziału kultury w poznańskim ratuszu. A bywało na bogato. W 2018 r. zaśpiewały Paulina Przybysz i Ania Rusowicz, rok później Krzysztof Zalewski i Kamil Bednarek. Impreza sprzed trzech lat kosztowała 513 tys. zł (frekwencja: 8 tys. osób), dwa lata temu miasto wydało na sylwestra 777 tys. zł (frekwencja: 12 tys. osób).
Gdańsk rok temu nie witał zbiorowo Nowego Roku, ale teraz wraca do tradycji. Nie będzie jednak jednego wielkiego wydarzenia, aby uniknąć dużych skupisk. Koncerty odbędą się w trzech częściach miasta: w parku Oruńskim, Jarze Wilanowskim oraz na plaży w Brzeźnie. Zagrają i zaśpiewają Margaret i Golden Life, a do tańca ma przygrywać DJ Adamus. Każda z tych imprez zaczyna się o godz. 22. Dla mieszkańców to nic nowego, a już z pewnością żadna logistyczna przeszkoda, ponieważ zanim wybuchła pandemia, miejskie sylwestry nad morzem miasto organizowało w kilku lokalizacjach. Tak było dwa i trzy lata temu. Koszt – ok. 500 tys. zł.
Po pół miliona złotych za prawo do transmisji warszawskiego sylwestra w latach 2018 i 2019 płacił TVN. A imprezy kosztowały słono: trzy lata temu miasto wyłożyło 3,8 mln zł, a rok później – 4,1 mln zł. W tym roku (jak i w poprzednim) tak hucznie nie będzie. – Tegoroczny sylwester po raz kolejny odbędzie się w cieniu pandemii. Mając na uwadze przede wszystkim zdrowie i bezpieczeństwo mieszkańców, zamiast wspólnej zabawy przy scenie zachęcamy do świętowania w gronie domowników. Na facebookowych profilach m.st. Warszawy oraz Stołecznej Estrady będzie można obejrzeć iluminację fasady Pałacu Kultury i Nauki. Na filmie będą też życzenia od prezydenta Rafała Trzaskowskiego dla wszystkich mieszkańców stolicy – mówi Wojciech Śmiech z biura prasowego ratusza.
Odwołane imprezy oznaczają, że sporo artystów zostanie tego dnia w domach. Przed kamerami wystąpią nieliczni. Niektórzy, choć nie pojawią się w telewizji ani na miejskiej imprezie, i tak zarobią. – Jadę na zamknięty event, będę śpiewał dla pracowników prywatnej firmy – tłumaczy jeden z wokalistów, który nie chce tego faktu nadmiernie rozgłaszać. – Jest pandemia, obostrzenia, lepiej się nie chwalić. Ale skoro zapraszają... ©℗
O stawkach nikt nie chce głośno rozmawiać, chociaż mówi się, że 35–40 tys. zł za koncert to przyzwoita suma. Oczywiście są tacy, którzy grają nawet za 2 albo 2,5 razy tyle, bo wysoko się cenią, a telewizja przystaje na takie warunki