Na „Tempest” pełno jest starych folkowo-country- -bluesowych brzmień, które w wydaniu Dylana brzmią niezwykle wciągająco i świeżo.

Dylan starzeje się jak wino. 35. płyta w dyskografii ponadsiedemdziesięcioletniego barda to znakomita, surowa, mroczna potrawa. Dylan jest na albumie „Tempest” dokładnie taki, jak w znakomitym klipie do singla „Duquesne Whistle”.Wogromnym kapeluszu i czarnym, dziwnym garniturze wygląda jak z innej epoki, ale wciąż idzie na czele swojej młodzieżowej bandy. Na „Tempest” pełno jest starych folkowo-country- -bluesowych brzmień, które w wydaniu Dylana brzmią niezwykle wciągająco i świeżo. Głównie za sprawą ciekawej, zmieniające się barwy głosu. Jego wokal nabiera chrypki godnej samego Toma Waitsa. Szczególnie słychać to w doskonałym „Tin Angel” z mocnym tekstem o zbiorowym samobójstwie.Winnych numerach Dylan śpiewa m.in. o katastrofie Titanica („Tempest”), Lennonie („Roll On John”) i XIX-wiecznym poecie Johnie Greenleafie Whittierze. Na razie Jack White czy Black Keys ze swoim retro folk rockiem mogą się schować.