Niby wszystko się tu zgadza: chwytliwe melodie, mocny głos Ferguson, modny miks popu, soulu, r’n’b. „Freedom” jest jednak albumem, który przechodzi bez echa.

Dwa lata temu po udziale w brytyjskim „X Factorze” zaskoczyła pełną uroku à la Motown debiutancką płytą „Heaven”. Dobre recenzje i sprzedaż (ponad milion kopii) spowodowały, że nazywano ją nową Arethą Franklin. Na wyrost, co dobitnie pokazał drugi krążek Rebeki Ferguson „Freedom”. Doświadczeni producenci, którzy mają za sobą pracę chociażby z Johnem Newmanem, Beyoncé czy Alicią Keys, a do tego gościnny udział Johna Legenda, nie wyszły Brytyjce na dobre.

Niby wszystko się tu zgadza: chwytliwe melodie, mocny głos Ferguson, modny miks popu, soulu, r’n’b. „Freedom” jest jednak albumem, który przechodzi bez echa. Nie zostaje po jego przesłuchaniu żadne wspomnienie i nie chce się go słuchać ponownie. Przemyka niezauważenie, sprawiając wrażenie rozmytego i bez pomysłu. W zalewie ambitnego popu à la Lorde na pewno zniknie.

Rebecca Ferguson | Freedom | Sony Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 2 / 6