Dave Matthews Band jest uważany za jedną z największych atrakcji koncertowych naszych czasów. Zastanawia mnie, jaki jest twój główny cel, gdy wychodzisz na scenę?
Myślę o tym, by być otwartym i wolnym w takim stopniu, jak to jest tylko możliwe. Czekaj, niech pomyślę… Wiesz co, chcę, aby ludzie, którzy przychodzą na koncerty, mieli poczucie, że uczestniczą w czymś jedynym w swoim rodzaju. W czymś, co już więcej się nie powtórzy. Dlatego za każdym razem, jak wychodzimy na scenę, zmieniamy listę utworów, jest w tym dużo improwizacji… Myślę, że odpowiedzią na twoje pytanie, jest zagranie najlepszego koncertu, jaki kiedykolwiek się odbył. Jakby to był ostatni koncert, jaki zagramy. Bo jeśli nie będziemy mieli szczęścia, to może być ostatni koncert. Zawsze więc jest to ostatni koncert.
Powiedziałeś kiedyś, że nie masz nic przeciwko temu, że ludzie przychodzą na koncerty Dave Matthews Band, by tańczyć i się bawić, ale sam lubisz słuchać muzyki w ciszy. Więc która publiczność jest ci bliższa, ta europejska, bardziej skupiona czy ta głośna, która jest w Stanach?
To jest interesujące, bo bardzo podobało mi się, gdy graliśmy w Gdańsku, albo jak graliśmy w Pradze w Czechach, czy jak grywamy w Niemczech. Wtedy publiczność zachowuje się bardzo cicho.
Podobnie jest w Anglii. Jak grasz utwór, to w jego trakcie - oczywiście poza kilkoma kolesiami ze Stanów - wszyscy są cicho. I muszę powiedzieć, że to uwielbiam. To było dla nas zaskakujące, że ludzie przychodzą, by nas słuchać z uwagą. W Stanach na koncerty przychodzą różni ludzie. Część z nich chce słuchać, a część tańczyć. Wiem, że wiele osób nie lubi chodzić na nasze koncerty w USA, bo publiczność jest zbyt głośna. Dają z siebie wszystko i jesteśmy im za to wdzięczni… Zabawne są różnice między publicznością na przykład w Polsce i Portugalii. W Portugalii publiczność jest jeszcze głośniejsza niż w jakimkolwiek miejscu w Ameryce. Śpiewają, skaczą, robią różne dziwne rzeczy.
Jednak kiedy publiczność jest skupiona i słucha, ja wtedy mogę zrobić dużo więcej. Jest więcej przestrzeni dla dynamiki. Ponieważ ludzie chcą usłyszeć wszystko, muszę być bardziej skupiony. Nie mówię, że na innych koncertach jestem rozkojarzony, ale w takiej sytuacji naprawdę muszę się bardzo skupić. Dlatego wspaniale jest grać w Europie, aby mieć inne doświadczenia. Najcenniejsze jednak dla mnie w graniu w Europie, czy to z Timem Reynoldsem czy z całym zespołem, jest to, że gdzie się nie udamy, publiczność jest inna. Oczywiście są różnice między publicznością w Nowym Jorku i Los Angeles, ale jednak różnica między publicznością w Gdańsku, a publicznością w Lizbonie, jest wyjątkowo duża. Cały zespół lubi grać dla takiej publiczności jak w Polsce. Wiele z tych osób nas nigdy wcześniej nie widziało i to jest jak pierwsza randka. Dlatego nie możemy się doczekać i mamy nadzieję pokazać publiczności najlepszy koncert, jaki zobaczą w życiu.
Przyjeżdżacie do Polski w ramach promocji płyty „Come Tomorrow”. Co było powodem, że praca nad nią zajęła wam aż sześć lat?
Mówiąc bardzo ogólnie, zespół przechodził przez bardzo trudny czas. Zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie związane z osobowościami, o kwestie personalne. Wiesz, nagrywaliśmy mnóstwo muzyki, ale trudno nam było poczuć z tym więź. I dopiero jak wszyscy podjęliśmy decyzję, że Boyd musi odejść z zespołu i zrobić to, co powinien zrobić, mogliśmy iść dalej. Wcześniej strasznie nam to ciążyło… Nawet sami sobie nie zdawaliśmy sprawy jak bardzo. On nas ściągał w dół. Gdy w końcu to się stało, poczuliśmy nową energię. Tim i ja stworzyliśmy mnóstwo dobrej muzyki. Teraz w zespole jest nowy muzyk, Buddy Strong. Nie mówię, że chciałbym zmieniać przeszłość, ale w tej chwili zespół jest w znakomitej formie, wszyscy są bardzo zaangażowani. Dzięki temu dużo komponuję i dlatego mam nadzieję, że przerwa przed następną płytą będzie dużo krótsza.
Mówiąc o nowej płycie, powiedziałeś, że to jest album „artystyczny” i że jest on o twoich dzieciach, rodzinie i jest inny dlatego, że dziś inaczej patrzysz na świat...
Będąc dzieckiem, nie analizujesz tego, jak będzie wyglądał świat, gdy sam zostaniesz ojcem. Moje dzieci - córka ma 17 lat, a syn 11 lat - im są starsze, tym częściej rozmawiamy o ich przyszłości. Więc pisałem o wojnie, o moich obawach dotyczących przyszłości. Pod tym wszystkim kryje się moja żona i moje dzieci. Bardziej niż na którejkolwiek z moich płyt. Nie wiem jak wygląda sytuacja w Polsce, ale jestem przekonany, że jest podobnie. W Stanach mamy teraz poważny problem z narkotykami, dużo ludzi umiera z powodu przedawkowania. Do tego zanim moje dzieci będą w średnim wieku, miliardy ludzi będą musiały być rozlokowane. Jak sobie z tym poradzić? Do tego szalony rozwój technologii. Moje dzieci są na środku rzeki… Wiesz, nie chcę pisać o polityce, choć cały czas mam ją w głowie, ale takie relatywne sprawy mnie inspirują.
Nie jesteś typem celebryty. Nie wiem jak sytuacja wygląda w Stanach, ale w Polsce, każdy, kto interesuje się muzyką, zna przynajmniej nazwę Dave Matthews Band. Jednak jestem przekonany, że gdybyś wyszedł na ulicę, w centrum powiedzmy Warszawy, niewiele osób by cię rozpoznało. Trudno jest dzisiaj funkcjonować na rynku, nie wpisując się w ten celebrycki schemat?
Cieszę się, jak mogę iść ulicą, spotkać znajomego i z nim spokojnie porozmawiać. Nie mam problemu z byciem rozpoznawanym. Jak ktoś mnie zaczepi, mi to nie przeszkadza. Nie jestem Justinem Bieberem czy Bono, więc po prostu czasami ktoś podejdzie, powie: „Cześć Dave” i potem rozchodzimy się w swoje strony. Więc nie mam z tym problemu, do momentu, aż ktoś nie będzie zbyt natrętny.
Rozmawiał: Michał Kirmuć
Koncert Dave Matthews Band odbędzie się 25 marca w COS Torwar, początek o godzinie 20:00. Organizatorem wydarzenia jest agencja Prestige MJM. Bilety do nabycia poprzez stronę www.prestigemjm.com.
Źródło informacji: Prestige MJM