Zabierałem się do tej książki jak pies do jeża. Dlaczego? Bo nie od dziś uważam, że zjawisko fake newsów to jest największy fake news naszych czasów.
Kiedy w latach 90. nasza gospodarka była poddawana terapii szokowej, zaś majątek wyprzedawano na zasadzie „jest wart tyle, ile ktoś zechce za niego zapłacić”, to nikt nie mówił o fake newsach. Następne lata, zwłaszcza po krachu 2008 r., nieraz pokazały, jak wiele neoliberalnych dogmatów (prywatne zawsze lepsze od państwowego; im niższe podatki, tym lepiej dla gospodarki etc.) okazało się mrzonkami. A jednak nikt nie bił na alarm i nie zawodził, że jesteśmy karmieni fałszywą propagandą. Albo gdy w 2003 r. największe mocarstwo świata zaatakowało suwerenny kraj, twierdząc, że ów posiada broń masowej zagłady zdolną zniszczyć pół „wolnego świata”, a szef dyplomacji tego mocarstwa machał na forum ONZ fiolką, która miała zawierać próbkę tejże śmiercionośnej broni. Czy nie były to fake newsy? A czy ktoś to tak nazywał?
Przykłady można mnożyć. Chodzi mi o to, że pojęcie fake newsa dziwnym sposobem zrodziło się wtedy, gdy przeróżne pół-, ćwierć- albo i „mniejprawdy” pojawiające się w przestrzeni publicznej zaczęły uderzać w interesy uprzywilejowanych grup. Wtedy stały się problemem. Plagą, z którą trzeba walczyć, i to przy użyciu wszelkich możliwych metod. Dlatego nie lubię koncepcji fake newsa. Właśnie za tę hipokryzję wszytą w sam środek sensu tego popularnego hasełka.
Od razu powiem: książka Sandera van der Lindena nie zmieniła mojego nastawienia do fake newsów. Nie czuję się przekonany do konieczności walki. Nie podzielam też obaw autora co do skali i niebezpieczeństwa zjawiska. Nawet jego środki zaradcze i propozycje dotyczące uodpornienia wydają mi się szemrane albo banalne. Sama szczepionkowa analogia też jest tak do bólu przewidywalna i nieznośnie dydaktyczna, że nie sądzę, by była władna zbudować u kogokolwiek jakąkolwiek odporność na fałszywe informacje.
„Fake News” (mówię o książce) jest typowym przykładem literatury, której kompletnie brak przewrotności myślenia. To wyraz – coraz większej – bezradności głównego nurtu opinii publicznej wobec autentycznego zjawiska utraty władzy nad polityką i debatą publiczną. Bezradność ta zmienia się we wściekłość na rzeczywistość i na widzenie problemów (i fake newsów) wszędzie wokoło, ale nie u samych siebie. ©Ⓟ