Jeśli przyjmujemy, że wszyscy jesteśmy w taki czy inny sposób dziećmi kultury chrześcijańskiej, to jesteśmy także z tym bagażem.

W popularnej narracji historycznej świat antyku grecko-rzymskiego po prostu znika, zapada się pod własnym ciężarem, przytłoczony dekadencją, ekscentryzmem oraz starością. W finalnej agonii zastyga w bezruchu, „czekając na barbarzyńców”, jak w słynnym – głęboko ironicznym – wierszu Konstandinosa Kawafisa o tym tytule:

(przeł. Zygmunt Kubiak)

W tej wersji historii w miejsce opróżnione z antyku wkracza – jako jedyna sensowna opcja – chrześcijaństwo i troskliwie pochyla się nad jego dziedzictwem, z mnisią skrupulatnością kopiując starożytne manuskrypty, by tysiąc lat później (gdzieś trzeba upchnąć to średniowiecze) mogli je przeczytać wczesnorenesansowi intelektualiści.

Niech zniknie

Żartuję i upraszczam, rzecz jasna – ale upraszczam po to, by podkreślić nasz ogólny brak zainteresowania tą osobliwą, przejściową epoką, którą zwykle pomija się w podręcznikach, odnotowując na osi czasu jedynie rok 476, gdy germański wódz Odoaker zmusza ostatniego zachodniorzymskiego cesarza Romulusa Augustulusa do ustąpienia. (Zabawne, że zwykle się nie wspomina, co było potem: otóż Odoaker nie skrócił Augustulusa o głowę, lecz odesłał go na prowincję z sowitą senatorską pensją, którą wypłacano mu do końca życia, czyli co najmniej przez kolejne 30 lat. Takie to było barbarzyństwo. A, no i oczywiście obaj – tak Romulus Augustulus, jak i Odoaker – wyznawali chrześcijaństwo, choć Odoaker, oficer rzymskiej armii, był arianinem).

Od roku 313, od momentu wydania przez cesarza Konstantyna I Wielkiego edyktu mediolańskiego, chrześcijaństwo stało się jedną z legalnych religii Imperium – edykt wprawdzie gwarantował wolność religijną, ale w istocie stał się kamieniem milowym w procesie chrystianizacji cesarstwa (sam Konstantyn I rok wcześniej przeszedł na chrześcijaństwo – dyskusje o szczerości nawrócenia, rzekomo w wyniku wizji doznanej podczas bitwy, trwają wśród historyków do dziś; znaczenie ma to, że konwersja na chrześcijaństwo mogła się już wówczas opłacać politycznie. I opłaciła się). Za panowania Teodozjusza I Wielkiego (379–395 – choć to bardziej skomplikowane, bo mamy już czasy podziału na Wschód i Zachód) religia chrystusowa – zgodna z doktryną nicejską – staje się imperialnym wyznaniem państwowym; jedynym wyznaniem, co warto podkreślić. V w. to już czas bezapelacyjnego triumfu chrześcijaństwa, od Hiszpanii po Syrię i Egipt. Dobrze też pamiętać, że wprawdzie Cesarstwo Zachodnie symbolicznie wyzionęło ducha w roku 476, ale Cesarstwo Wschodnie – naturalnie chrześcijańskie – trwało przez kolejne 10 stuleci, by zniknąć jako byt polityczny w 1453 r. po upadku Konstantynopola w wyniku inwazji wojsk Imperium Osmańskiego.

Czegoś jednak wciąż w tej historii brakuje. Czy społeczeństwa późnoantyczne gładko i masowo przyjmowały chrzest? Co z innymi tradycjami religijnymi i filozoficznymi? W jaki sposób chrześcijanie odnosili się do politeistycznej duchowości Rzymu? Do jego dorobku intelektualnego? I ile jest prawdy w dziejach wczesnochrześcijańskiego męczeństwa oraz w doniesieniach o masowym prześladowaniu wyznawców Chrystusa przez kolejnych rzymskich cesarzy?

Na te pytania próbuje odpowiedzieć książka brytyjskiej pisarki i dziennikarki Cathe rine Nixey „Ciemniejący wiek”. Teza poniekąd zawiera się w podtytule: „O niszczeniu świata klasycznego przez chrześcijan”.

Nixey bowiem – zbierając rozrzucone świadectwa i badania historyczne – formułuje taki oto komunikat: w latach, gdy chrześcijaństwo awansowało w świecie antycznym do rangi religii najpierw wpływowej, a potem panującej, prowadzono w wielu miejscach cesarstwa brutalną krucjatę wymierzoną w dawny porządek: nękano, wypędzano i zabijano niechrześcijan, niszczono manuskrypty dzieł literackich i filozoficznych, dewastowano świątynie rzymskich bogów i bogiń, rozbijano rzeźby i mozaiki, zakazywano obchodzenia niechrześcijańskich świąt oraz wszelkiej „nieobyczajności” w ówczesnym rozumieniu. Ów gniew z bożej inspiracji podsycany był nieustająco przez wczesnochrześcijańskie autorytety w rodzaju Augustyna z Hippony (znanego w Kościele jako św. Augustyn) czy Jana Chryzostoma (znanego jako św. Jan Chryzostom); ich wypowiedzi wzywały do destrukcji i rozbicia w proch starego, demonicznego świata. Niekiedy oznaczało to wprost samosąd i morderstwo – jak w wypadku zgładzenia w roku 415 w Aleksandrii wybitnej nauczycielki, filozofki i matematyczki Hypatii przez chrześcijańską bojówkę, podburzoną przez miejscowego biskupa Cyryla (jego poprzednik Teofil wykazał się dla odmiany rozkazem zniszczenia i ograbienia Serapejonu, słynnej aleksandryjskiej świątyni boga Serapisa, połączonej z ogromną biblioteką).

Terror i fanatyzm

Innymi słowy, w późnym antyku chrześcijanie z prześladowanej zwierzyny stali się myśliwymi. Jak to jednak było z tym wcześniejszym męczeństwem?

Nixey wskazuje, że były to raczej epizody w wielowiekowej przygodzie Rzymu z chrześcijaństwem. Szaleństwa Nerona, tak wyolbrzymione i zafałszowane przez „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza, stanowiły wyjątek.

Stosunek Rzymu do religijności na ziemiach imperialnych był zwykle leseferystyczny, ponieważ lojalność polityczną budowano na innych zasadach: liczyły się interesy gospodarcze, silny garnizon wiernego wojska, kulturowa atrakcyjność rzymskiej cywilizacji, gwarancja równości wobec prawa. Religii używano – owszem – jako narzędzia spajającego terytoria, ale na zasadzie absorbcji lokalnych kultów do całościowego, ogromnie różnorodnego systemu wierzeń. Żydowski monoteizm uważany był w Rzymie za lokalne dziwactwo i nikomu nie przeszkadzał aż do chwili, gdy w Judei wybuchło powstanie przeciwko władzy cesarskiej (wojna żydowska z lat 66–73 n.e.). Tym, co uruchamiało rzymskie represje, było więc zazwyczaj zagrożenie dla terytorialnej integralności państwa bądź akty politycznej, nie zaś stricte religijnej niesubordynacji. Dla wielu rzymskich żołnierzy i urzędników problemem – np. w II w. n.e. – stały się raczej liczne chrześcijańskie próby wymuszania męczeńskiej śmierci.

ikona lupy />
Catherine Nixey, „Ciemniejący wiek. O niszczeniu świata klasycznego przez chrześcijan”, przeł. Jakub Jedliński, Filtry, Warszawa 2023 / Materiały prasowe

Nieco późniejsza moda na umartwianie się i pustelnictwo wzięła się wśród wyznawców Chrystusa m.in. stąd, że Rzymianie nie bardzo mieli ochotę ich torturować i zabijać. Zasadniczo jedynie cesarz Dioklecjan (284–305) prześladował i mordował chrześcijan zgodnie z pewnym polityczno-filozoficznym planem (kręcił go kult władzy powiązany z konkurencyjnym wobec chrześcijaństwa neoplatonizmem). Problem w tym, że Dioklecjan – choć został po nim niesamowity pałac cesarski w Splicie – był tylko jednym z czterech władców (tetrarchów) rządzących wówczas Rzymem, pozostali (może poza Maksymianem) nie rwali się do pomocy w jego wojnie religijnej. A niedługo potem i tak Konstantyn I zobaczył swój krzyż na niebie.

Trzeba tu zaznaczyć, że chrześcijaństwo dla większości mieszkańców imperium mogło być propozycją nader atrakcyjną – przynajmniej w zakresie oferty, nazwijmy to, reklamowej. Społeczeństwa późnego antyku były silnie hierarchiczne i patriarchalne, żyły w dużej mierze z pracy niewolniczej. Chrześcijanom wprawdzie niewolnictwo nie spędzało snu z powiek, ale dla niższych klas, dla kobiet, dla wyzwoleńców mieli obietnicę troskliwej wspólnoty, egalitarnych porządków i zniszczenia elit. Oraz życia wiecznego, naturalnie. Oczywiście było tak tylko do czasu, ponieważ chrześcijaństwo trzyma się ducha Ewangelii tylko wówczas, gdy czuje się słabe.

Zastępy mnichów o gorejących oczach nie zdołały rzecz jasna roznieść w pył całej spuścizny antyku (w tym idei, które ich tak głęboko przerażały, czyli neoplatońskiego absolutu bądź atomizmu Demokryta i Lukrecjusza) – istniała, także w świecie chrześcijańskim, nieoficjalna wspólnota humanistów, ludzi dobrej woli, którzy przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie pisma starożytnych, część tego dorobku ocalała również w uniwersum islamu, tłumaczona z greki na języki semickie.

Niemniej po lekturze „Ciemniejącego wieku” dość dobrze można sobie wyobrazić atmosferę dusznego religijnego terroru i fanatyzmu, jaki legł u początku chrześcijańskiej Europy – tych nawróceń pod groźbą śmierci, tych stosów płonących książek i rzeźb zwalonych z cokołów.

Jeśli przyjmujemy, że wszyscy jesteśmy w taki czy inny sposób dziećmi kultury chrześcijańskiej, to jesteśmy nimi także z tym bagażem. ©℗