Nawet w Polsce – w precyzyjnie wyselekcjonowanych bańkach – sączy się przekaz, który z cyniczną swobodą zamienia miejscami ofiary i morderców. Jak się przed tym bronić? Odpowiedź jest banalna: czytać książki.

Wojenna napaść Rosji na Ukrainę gwałtownie przewartościowała - w sensie pozytywnym - również sposób, w jaki postrzega się naszych sąsiadów w Polsce. Kurz bitewny na froncie wprawdzie nie opada, ale po roku widać w tym polsko-ukraińskim okołowojennym dyskursie pewne zmęczenie materiału. Coraz częściej przebijają się u nas do głównego nurtu narracji kłamliwe i toksyczne tezy putinowskiej propagandy; wiadomo skądinąd, że Moskwa wytrwale będzie kruszyć skałę języka i zbiorowej wyobraźni, bo to jedna z głównych broni, jaką się posługuje - a posługuje się nią sprawniej niż czołgami. Propagandziści Putina, rzecz jasna, żerują głównie na ignorancji ludzi Zachodu, którym obecna wojna wciąż może się zdawać wewnętrznym konfliktem między jakimiś bliżej nieokreślonymi Rosjanami. Ale i w Polsce - w precyzyjnie wyselekcjonowanych internetowych bańkach - sączy się przekaz potrafiący z cyniczną swobodą zamienić miejscami ofiary i morderców bądź opchnąć niedoinformowanemu odbiorcy jakąś mętną, spiskową historiozofię.
Jak się przed tym bronić? Odpowiedź jest banalna: czytać książki. Z jednej strony lepiej byłoby poznawać bliżej Ukrainę i Ukraińców w innych, mniej dramatycznych okolicznościach, ale - z drugiej strony - kiedy, jeśli nie teraz. Cienki strumyczek ukraińskiej literatury i eseistyki, jaki latami płynął do nas dzięki pracy rozmaitych entuzjastów (bo pieniędzy z tego nie było nigdy), nie zamienił się wprawdzie w rwącą rzekę, niemniej jednak uważne oko obserwatora rynku wydawniczego mogło w ostatnim roku zauważyć znaczący przyrost liczby tłumaczonych tytułów. Skorzystajmy z tego. Ze swojej strony mogę zaoferować krótki przewodnik po wartościowych ukraińskich książkach wydanych w Polsce po 24 lutego 2022 r.

Odczarować nacjonalizm

Zacznijmy może od eseistyki. I to takiej pisanej na gorąco - już po rosyjskim wtargnięciu do Ukrainy. „Najdłuższa podróż” Oksany Zabużko (przeł. Katarzyna Kotyńska, Agora 2023) wychodzi od osobistego doświadczenia: Zabużko, znakomita ukraińska pisarka, dosłownie w przeddzień inwazji znalazła się w Warszawie - miała stąd ruszyć w trasę promocyjną związaną z publikacją zbioru esejów „Planeta Piołun” (przeł. Katarzyna Kotyńska, Anna Łazar, Agora 2022). Nad ranem odebrała telefon z Kijowa. „(...) Stało się coś, czego nawet nie to, że się nie spodziewaliśmy, ale całymi sobą, do dna świadomości, do dziecięcej magii włącznie, bezgłośnie, w duchu zaklinaliśmy, żeby się nie stało - i w następnej przytomnej chwili patrzyłam na siebie w lustrze hotelowej łazienki i myślałam: no pięknie, ale wpadłam, i jak ja teraz wrócę do domu?...”. Do domu Zabużko nie miała jak wrócić przez dobrych parę miesięcy. Tego czasu nie zmarnowała - intensywnie jeździła (i jeździ) po Polsce i Europie, starając się na kolejnych spotkaniach z pasją i w skupieniu tłumaczyć zdezorientowanym mieszkańcom Unii, dlaczego właściwie Putin postanowił zniszczyć Ukrainę i Ukraińców. Efektem tego wysiłku jest również „Najdłuższa podróż”.
Książkę tę można czytać jako swoiste pendant do „Planety Piołun”, która była wypełniona eseistyką erudycyjną, silnie osadzoną w lokalnych, ukraińskich kontekstach kulturowych. „Najdłuższa podróż” to tekst znacznie bardziej bezpośredni, niemal wykrzyczany, wściekły i rzeczowy zarazem. Z jednej strony mamy tu do czynienia z próbą ponownego opowiedzenia tej samej historii o trwających od XIX stulecia uporczywych i podstępnych rosyjskich próbach likwidacji ukraińskiego świata (oraz równoczesnego przekonywania - bądź straszenia - Zachodu, że czyni się to z imperialnej konieczności i ze szczerej miłości do samych likwidowanych) - lecz tym razem tak mocno i zwięźle, jak tylko się da. Z drugiej - z pragnieniem uchwycenia unikalnego momentu dziejowego, gdy katastrofa okazuje się wywoływać skutki w skali globalnej, przemianie ulegają najgłębsze społeczne wyobrażenia i mitologie (nie tylko wśród Ukraińców): „To historyczne zmiany, o charakterze ruchów tektonicznych. Właśnie takie zmiany określają losy narodów, wszystkie inne, których opisem trudnią się politolodzy - z rewolucjami i rysowaniem na nowo map politycznych włącznie - to pochodne właśnie tych egzystencjalnych: tych, które zachodzą w masowej świadomości. Chociaż to je właśnie najtrudniej jest zaobserwować, socjologia nie zna takich mechanizmów. Jedynym przydatnym do ich uchwycenia narzędziem wciąż pozostaje literatura. (...) I właśnie dlatego nie nazywam tej wojny drugą kampanią. Ani tak, jak zwykły to robić europejskie media, «rosyjską inwazją na Ukrainę». (...) I nawet «rosyjsko-ukraińską» tej wojny nie nazywam: to nazbyt lokalne dla niej określenie. Ja ją nazywam - trzecią wojną światową”.
Historia zatacza czasami osobliwe koło. „Muzyka rockowa była dla mnie prawie wszystkim. Ja i moi koledzy wciąż słuchaliśmy przede wszystkim grupy Pink Floyd, głównie zresztą w polskim radiu. (...) Kiedy sowieckie wojska weszły do Afganistanu, polskie radio nadawało piosenki z płyty Pink Floydów «The Wall». To była antymilitarna płyta, album mówił o runięciu muru (...)” - opowiada ukraiński historyk Jarosław Hrycak polskiej tłumaczce i pisarce Izie Chruślińskiej w wywiadzie rzece „Zrozumieć Ukrainę” (wyd. Krytyki Politycznej 2022). Dziś były lider grupy Pink Floyd, Roger Waters, gładko wchodzi w „antyimperialistyczną” rolę rzecznika interesów Rosji, okazując się nade wszystko zwykłym ignorantem i durniem. Hrycaka warto jednak czytać nie tylko dlatego, że lubił w młodości te same zespoły co my (a przynajmniej ja): to prostu wybitny intelektualista, obdarzony trzeźwym spojrzeniem na skomplikowane kwestie kształtowania się narodowej tożsamości Ukraińców. „Zrozumieć Ukrainę” to rozszerzone i uaktualnione (choćby pod kątem wojny) wydanie książki, która pierwotnie ukazała się w 2009 r., czyli jeszcze przed kijowskim Euromajdanem (2013-2014). Ma to - paradoksalnie - swoje zalety: tempo tego wywiadu jest spokojne, tonacja wyważona, nie ma tu żadnej nagłej sprawy do załatwienia. Dzięki tym właściwościom tekstu otrzymujemy nienacechowany emocjami wykład o meandrach ukraińskich dziejów, klarownie wyjaśniający różnice między Rusią a Rosją, między wspólnotą religijną i językową a wspólnotami politycznymi wschodniej Słowiańszczyzny, między Galicją a resztą Ukrainy. Hrycak - także dzięki uważnym pytaniom Chruślińskiej - prowadzi nas krok po kroku przez proces tworzenia się narodu ukraińskiego (co jest dla historyka ze Lwowa równoważne z ideową „ucieczką na Zachód”, „westernizacją” ziem ukraińskich), nie omijając momentów trudnych, w rodzaju przyłączenia się Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów do faszystowskiej międzynarodówki. Co istotne - lektura „Zrozumieć Ukrainę” pozwala sobie uzmysłowić, dlaczego Ukraińcy przetrwali jako naród polityczny w niezwykle niesprzyjających warunkach rosyjskiego (a potem sowieckiego) projektu imperialnego. I dlaczego rosyjskojęzyczni mieszkańcy wschodniej Ukrainy nie powitali wojsk Putina kwiatami, lecz pociskami przeciwpancernymi odpalanymi z ręcznych wyrzutni.
Do kompletu warto poczytać książkę Mykoły Riabczuka „Czternasta od końca. Opowieści o współczesnej Ukrainie” (przeł. Katarzyna Kotyńska, Andrij Saweneć, Joanna Cieplińska, Andrzej Jekaterynczuk, Michał Petryk, Olena Szelążyk-Komenda, Marek S. Zadura, Mateusz Zalewski, Znak 2022). Riabczuk, pisarz, krytyk literacki, eseista, ważna postać dla ukraińskiego życia intelektualnego, a przy okazji wieloletni przewodniczący jury Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus, pisał teksty zawarte w „Czternastej od końca” po demokratycznej rewolucji lat 2013-2014 i rosyjskiej zbrojnej aneksji Krymu i części Donbasu. Próbuje w nich wyjaśnić - nieoczekiwany dla zachodnich obserwatorów - fenomen ukraińskiej spójności społecznej i narodowej w obliczu wojny. Rozkodowuje również język stosowany przez Rosję do opisu jej własnych działań, pełen orwellowskich uzasadnień agresji (w rodzaju „operacji specjalnej przeciwko nazistom”), umieszczając go w kontekście tradycji dyskursu imperialnego, który tak umiejętnie przez stulecia hipnotyzował zachodnich obserwatorów. „«Wiedza imperialna», wytwarzana i rozpowszechniana od wieków przez potężne instytucje imperialne, wywarła silny wpływ na zachodnie media, środowisko akademickie, kulturę popularną i opinię publiczną. Nie tylko została zaakceptowana, ale stała się normą; społeczność międzynarodowa jest przyzwyczajona nie do słuchania marginalnego głosu narodów podporządkowanych, tych z drugiego szeregu, lecz przesłania imperialnych narodów panujących, «nadrzędnych» - które bezwarunkowo uznaje się za ważne i a priori zakłada się, że powinny one się cieszyć autorytetem. W praktyce oznacza to, że bez względu na to, jakie kłamstwa będą opowiadali Putin i Siergiej Ławrow, media międzynarodowe automatycznie upowszechniają je na całym świecie, zachęcając wszystkich do poważnego ich potraktowania i poważnej dyskusji, zamiast od razu nazywać hucpę hucpą, a kłamców kłamcami” - zauważa Riabczuk, a ja przypominam sobie od razu te bełkotliwe tłumaczenia z początku wojny, że nie można „urazić Rosji”, która „poczuła się sprowokowana” i ma prawo „chronić rosyjskojęzycznych obywateli”.
Co jednak chyba najciekawsze w książce Riabczuka, to jego starania, by odczarować słowo „nacjonalizm”, które w polskim kontekście ma jednoznacznie parszywą wymowę. Wszelako u Riabczuka (a także u innych ukraińskich intelektualistów) „nacjonalizm” jest raczej czymś na kształt silnie tożsamościowego patriotyzmu, który nie posługuje się kryterium krwi i wiary, lecz stosownym patosem symboli oraz kryterium gotowości do poświęcenia prywatnego szczęścia na rzecz wspólnoty (a może sprawy mają się jeszcze inaczej: prywatne szczęście nie jest możliwe, gdy wspólnota pozostaje nieszczęśliwa).

Thriller o granicach człowieczeństwa

nieznane
Ukraińcy nie byli, rzecz jasna, zaskoczeni ludobójczą agresją ze strony Rosji. Nie po doświadczeniu Wielkiego Głodu (1932-1933). Klęski głodu w Europie się zdarzały - ostatnia wywołana przyczynami względnie naturalnymi (dwie długie i surowe zimy po sobie, m.in. wyjątkowo chłodne lato, jako bonus marne gleby i polityka finansowego zaciskania pasa) miała miejsce w północnych rejonach Szwecji i Finlandii w latach 1866-1868. Ukraińcy - w Ukrainie i na południoworosyjskim Kubaniu - głodowali jednak pośród najżyźniejszych gleb kontynentu, planowo pozbawiani ziarna do zasiewów, sterroryzowani przez sowieckie bojówki i wojsko. Stalin postanowił załatwić dwie sprawy - kolektywizację i czystkę etniczną - za jednym zamachem. Zapłaciło za to życiem parę milionów ludzi, głównie mieszkańców wsi. Bo to właśnie tradycyjna wieś miała zostać zniszczona. Obszary środkowej Ukrainy straciły w wyniku tego genocydu ponad 25 proc. populacji. Była to jednak zbrodnia, o której świat miał się nie dowiedzieć - jej sprawcy zresztą nigdy nie ponieśli odpowiedzialności za swoje czyny. „Prawda o Hołodomorze była w Związku Radzieckim ukrywana. Potęgowało to na swój sposób narodową traumę Ukraińców. Dopiero pod koniec istnienia ZSRR władze zaczęły przyznawać, że Wielki Głód rzeczywiście się zdarzył. Długo negowano jego odgórny, celowy charakter oraz to, że był wymierzony przede wszystkim w Ukrainę” - pisze Maciej Piotrowski, tłumacz „Żółtego księcia” Wasyla Barki (wyd. KEW 2022) w posłowiu do tej powieści.
nieznane
„Żółty książę” - pisany przez Barkę pod koniec lat 50. na emigracji w USA - ukazał się w 1962 r. (w Ukrainie oficjalnie wydano tę książkę dopiero w 1991 r.). Jest to próba syntetycznego uchwycenia losu ukraińskiej wsi w czasie Hołodomoru na przykładzie tragicznej historii jednej rodziny. Barka korzystał z własnych wspomnień (przeżył głód na Kubaniu) i zachowanych świadectw ofiar, pragnął stworzyć społeczny fresk, coś na kształt epitafium połączonego z aktem oskarżycielskiego „spisania czynów i rozmów”. I to mu się udało: jako narracja faktograficzna - esencja wydestylowana z cierpienia milionów - „Żółty książę” ma potężną siłę rażenia, zwłaszcza wówczas, gdy Barka buduje pejzaże osamotnienia i zniszczenia oraz iście malarskie sceny zbiorowe. Trzeba jednak pamiętać, że była to powieść napisana „w sprawie” - przypomina nieco tonem i manierą nowele polskich pozytywistów z końca XIX w. To nie przeszkadza w lekturze, o ile nie zapomnimy, że Barce chodziło przede wszystkim o utrwalenie pamięci o masowym morderstwie - na przełomie lat 50. i 60. nikt nie mógł się spodziewać, że po kolejnych trzech dekadach moskiewski kolos zawali się pod własnym ciężarem.
Materiały prasowe
Warto jednak przyjrzeć się, jak radzi sobie ze spuścizną Hołodomoru współczesna literatura ukraińska. Można to uczynić dzięki „Wiekowi czerwonych mrówek” Tani Pjankowej (przeł. Marek S. Zadura, Mova 2023), dusznej, niepokojącej prozie wykorzystującej konwencję powieści psychologicznej. Trójka bohaterów próbuje w środkowoukraińskiej wiosce gdzieś w pobliżu Połtawy przetrwać terror i głód, nie znajdują się jednak po tej samej stronie barykady. Dusia stara się za wszelką cenę nakarmić siebie i swoje dzieci. Swyryd kolaboruje z władzą i wykorzystuje swoją pozycję do seksualnego napastowania kobiet. Sola jest pogrążoną w depresji po śmierci dziecka żoną urzędnika zawiadującego kolektywizacją - nie chce nic widzieć ani słyszeć, choć życie okolicznych mieszkańców zależy od woli jej męża. Losy tych ludzi splotą się w „Wieku…” w dramatyczny węzeł. W istocie jest to przerażający thriller o granicach człowieczeństwa.
Materiały prasowe
O granicach tych traktuje również „Świetlana Droga. Obóz koncentracyjny w Doniecku” (przeł. Marcin Gaczkowski, wyd. KEW 2022) Stanisława Asiejewa - autobiograficzna relacja z prawie trzech lat zamknięcia „w oczekiwaniu na proces” w oficjalnie nieistniejącym więzieniu na terenie dawnej fabryki. Asiejew - dziennikarz i bloger, wówczas 28-letni - został aresztowany w 2017 r. przez służby specjalne Donieckiej Republiki Ludowej. Podobnie jak innych więźniów torturowano go, rażono prądem, deptano jego ludzką godność, próbowano złamać, sponiewierać psychicznie, pozbawić osobowości, zmuszano go do ciężkiej pracy fizycznej. Więzienie owo dorobiło się miana „donieckiego Dachau”. „Nieprzypadkowo koszmar totalitaryzmu powtarza się jako tragiczna farsa w ruskim mirze i mafijnych parapaństwach” - pisze Marcin Gaczkowski, tłumacz „Świetlanej Drogi”. „Od 1991 roku sieroty po ZSRR: politycy, publicyści, wojskowi, pielęgnowali «etos czekisty» - mniejsza o metody, liczą się wyniki. Po «Izolacji» (obiegowa nazwa donieckiego więzienia - red.), strzałach w tył głowy i masowych grobach mamy pewność: militarny sukces Rosji oznaczałby oficjalną restytucję gułagów i niewolniczej pracy, masowego terroru na nieludzkiej ziemi. Pomnik Dzierżyńskiego powróciłby na Łubiankę”. Wstrząsającą, szczerą do ekstremalnego bólu książkę Asiejewa należy więc rozumieć nie tylko jako świadectwo, lecz także jako rodzaj gwarancji: tak, to właśnie uczyniliby Rosjanie wszystkim Ukraińcom po zwycięskiej wojnie, aby ich wyzwolić od ukraińskości i przytulić do swojego martwego serca.

Proza gadana

Materiały prasowe
Gdzieś toczy się jednak - a może: toczyło się - także normalne życie. Poeta i prozaik Łeś Bełej proponuje nam w „Planie naprawy Ukrainy” (przeł. Aleksandra Brzuzy, Maciej Piotrowski, Ziemowit Szczerek, Ha!art 2023) wędrówkę przez ukraińską codzienność: czasem przyziemną i konkretną, czasem groteskową, absurdalną, barokowo rozbuchaną. Krótkie opowiadania Bełeja są przede wszystkim „nasłuchami” (w takim sensie, w jakim rozumiał je Miron Białoszewski), prozą gadaną, która czerpie ze strumienia potocznej mowy i z życia ulicy. Przewijają się tu setki bohaterów - każdy ma do wypowiedzenia swoje parę słów - a gdzieś w tle tej książki, którą najlepiej czytać po kawałeczku, na wyrywki, kryje się przewrotny, ironiczny konceptualizm późnosowieckiej awangardy, znany choćby z wybitnej „Kolejki” Władimira Sorokina (powieści składającej się z samych dialogów, bez żadnych atrybucji).
Materiały prasowe
Inną - całkiem różną - realizację „prozy życia” stanowi powieść „Nim dojrzeją maliny” (przeł. Iwona Boruszkowska, Znak 2023) Eugenii Kuzniecowej. To dla odmiany próba przejęcia popularnego gatunku literackiego dla własnych celów. Kuzniecowa bierze bowiem na warsztat schematy powieści kobiecej: w domu położonym w półwiejskiej okolicy, gdzieś pod Kijowem, mieszka 96-letnia Teodora. Dom czasy świetności ma dawno za sobą - obecnie przecieka mu dach, farba, podłogi falują od wilgoci, z zewnątrz zaś obrastają go dzikie chaszcze. Ów dom jest naturalnie symbolem rodziny, która gdzieś rozlazła się po świecie, a jej członkowie pogubili się we własnych życiach. Teodorę na początku lata odwiedzają trzy wnuczki: zamierzają zostać u niej przez parę miesięcy, by poukładać sobie pewne sprawy. To daje początek osobliwej, wydłużonej w czasie, formie rodzinnego - głównie damskiego - zjazdu, podczas którego wszystko wywróci się do góry nogami.
Materiały prasowe
Można było z tego zrobić straszliwy kicz, ale Kuzniecowa nie idzie tą drogą. Z jednej strony pomaga jej dość smoliste, straceńcze poczucie humoru, z drugiej - niespotykana w tego rodzaju gatunkowej literaturze „ku pokrzepieniu serc” melancholia - im weselej jest w tej powieści, tym mocniej podszyta jest ona smutkiem i fatalizmem, jaki często staje się udziałem ludzi na egzystencjalnych zakrętach. Dodajmy do tego subtelne, niebanalne portrety bohaterek - i mamy książkę, która wywołuje u czytelnika spore zaskoczenie: nie, to absolutnie nie jest kolejna „dacza nad rozlewiskiem”.
Materiały prasowe
Na koniec zostawiłem powieść nietypową, bo wprawdzie napisaną przez autorkę ukraińską, ale po hiszpańsku, a poruszającą złożony problem emigracji. Mowa o „Przemieszczeniu” (przeł. Agata Ostrowska, ArtRage 2022) Margaryty Jakowenko - w dużej mierze autobiograficznej historii o rodzinie migrującej z Mariupola na Półwysep Iberyjski pod koniec lat 90. zeszłego wieku (gdy autorka miała siedem lat). „Przemieszczenie” to narysowane delikatną kreską studium kulturowego wyobcowania - narratorka powieści otrzymuje po 20 latach oczekiwania hiszpańskie obywatelstwo i, paradoksalnie, ten urzędowy akt uruchamia w jej umyśle proces jakiegoś nieuniknionego przewartościowania, choćby w kontekście dwujęzyczności: „Mój wewnętrzny świat toczy się równolegle w dwóch językach, całkowicie od siebie różnych, między którymi przełączam się w zależności od potrzeby. Kiedy posługuję się hiszpańskim, mam inną intonację, niż gdy mówię po rosyjsku. Zmieniają się modulacja, dźwięki samogłosek, nawet sama barwa głosu. Jakby mieszkały we mnie dwie tożsamości, dwie role. Dwujęzyczność oferuje schronienie, ale jednocześnie jest przekleństwem”. Przekleństwem staje się także nieunikniona, trudna do sklejenia podwójność samej osobowości.
Materiały prasowe
„Przemieszczenie” nie opowiada o abstrakcyjnym problemie - podobna sytuacja była, jest albo będzie udziałem milionów migrujących Ukraińców (i nie tylko Ukraińców, rzecz jasna). Obligatoryjny udział w kulturze kraju przyjmującego niekoniecznie musi być przez migrantów postrzegany jako cywilizacyjny przywilej - może być równie dobrze karą za wygnanie z ojczyzny. Dobrze o tym pamiętać. ©℗