Książka Sawinkowa to pytanie o podglebie bolszewickiej rewolucji. Zwłaszcza że bolszewizm odrodził się w putinizmie.

Jerzy Giebułtowski anglista, filozof, tłumacz. Specjalizuje się w przekładach tekstów z historii najnowszej. Współpracuje m.in. z Centrum Badań nad Zagładą Żydów i Instytutem Yad Vashem / Materiały prasowe
Z Jerzym Giebułtowskim rozmawia Estera Flieger
Jaki jest sens wydawania w Polsce po 24 lutego, po inwazji Rosji na Ukrainę, utworu rosyjskiego pisarza, polityka i rewolucjonisty?
Biografię Borysa Sawinkowa opublikował niedawno Konstantin Morozow, rosyjski opozycjonista. Bo pytanie o Sawinkowa jest pytaniem o Rosję.
I jak ono brzmi?
To przede wszystkim pytanie o stosunek rosyjskich elit - ludzi wykształconych, kiedyś byśmy powiedzieli: inteligencji, bo dziś to już nie jest tak jednoznaczne - do własnego państwa. Choć nie jestem pewien, czy w książce pada odpowiedź. Jest to więc także pytanie o podglebie bolszewickiej rewolucji, która była tego państwa niszczeniem. Zwłaszcza że bolszewizm odrodził się w putinizmie, i choć jest za wcześnie na jego podsumowanie, analogii jest aż nadto. Uznałem, że potrzebny jest nowy przekład jego książki, bo ten z 1913 r., po pierwsze, zestarzał się i wiele fragmentów oryginału w nim opuszczono, a po drugie, nie wiemy, kto jest jego autorem. Zdecydowałem także, by do „Czwartego jeźdźca Apokalipsy” dołączyć dwa reporterskie teksty Sawinkowa.
Kim był więc Borys Sawinkow?
Mieszkał przy ul. Pięknej 16. Był warszawiakiem, podobnie jak bohater jego powieści.
Tu się urodził?
Nie, urodził się w Charkowie, ale w Warszawie spędził dużą część życia. Uczył się w gimnazjum rosyjskim w Pałacu Staszica. Ciekawostką jest, że do tej samej szkoły kilka lat później uczęszczał Konstanty Rokossowski, przyszły marszałek Polski. Sawinkow, jeśli spojrzeć na niego jako postać emblematyczną, to ani głodny student z „Lalki”, ani Raskolnikow ze „Zbrodni i kary”, już prędzej - jeśli trzymać się Dostojewskiego - młody Wierchowieński z „Biesów”, choć w przeciwieństwie do niego nie był nihilistą. Sawinkow nie chciał zburzenia wszystkiego, raczej budowy lepszego społeczeństwa - chciał to osiągnąć za pomocą zamachów na dygnitarzy carskich, terroru. Widział, że Romanowowie prowadzą Rosję do upadku, a bolszewicy państwa nie wyprowadzą na prostą. Należał do Partii Socjalistów-Rewolucjonistów, eserów; po rewolucji lutowej kierował resortem obrony w gabinecie Aleksandra Kiereńskiego. A po przewrocie bolszewickim wrócił do Warszawy, gdzie wraz z Józefem Piłsudskim planował działania przeciw bolszewikom. W 1924 r. radziecka służba bezpieczeństwa, OGPU, podstępem zwabiła go do Moskwy, gdzie został skazany na pięciokrotną karę śmierci, zamienioną na 10 lat więzienia. Rok później w niewyjaśnionych okolicznościach wypadł z okna na Łubiance.
O czym jest „Czwarty jeździec Apokalipsy”?
To opowieść o zamachu na wielkiego księcia Sergiusza, generała-gubernatora Moskwy, a więc kogoś z bardzo bliskiego otoczenia cara. O ile zamieszczony w książce reportaż Sawinkowa o zamachu na ministra spraw wewnętrznych Wiaczesława Plehwego, w którym przyszły pisarz wziął zresztą udział, poświęcony jest szczegółom technicznym tej akcji, o tyle powieść „Czwarty jeździec Apokalipsy”, której bohatera do pewnego stopnia możemy interpretować jako alter ego autora, jest portretem zamachowca. Niewiele w nim już pozostało poza żądzą terroru, sam arbitralnie rozstrzyga o życiu i śmierci.
Tak jak była gorączka werterowska, tak bohaterowie Sawinkowa są ogarnięci gorączką terroru. Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że są niezwykle naiwni, infantylni, chaotyczni, a ich cele pozostają niejasne.
Mają czyste, dziecięce motywy. Jeżeli to ich wierny obraz - fabularny i reporterski - widzimy, że cechuje ich totalna niezgoda na zło, które w ich oczach uosabia carat. Iwan Kalajew, którego Sawinkow portretuje w reportażu „Jak zabiliśmy wielkiego księcia Sergiusza”, bardzo spodobał się Albertowi Camusowi, stając się dla francuskiego pisarza archetypem czystego rewolucjonisty, człowieka, który rzucając bombę i nie uciekając po zamachu, jest gotów ponieść ofiarę, niszcząc nie tylko system, ale właśnie zło. Powiedziała pani o gorączce: to także tytuł filmu Agnieszki Holland z 1980 r. - jego akcja dzieje się dokładnie w tym samym czasie, co w powieści Sawinkowa; to ekranizacja „Dziejów jednego pocisku” Andrzeja Struga, do której scenariusz napisał Krzysztof Teodor Toeplitz.
Borys Sawinkow, „Czwarty jeździec Apokalipsy”, tłum. Jerzy Giebułtowski, Słupsk 2022 / nieznane
Dlaczego pan przywołuje jej film?
Chemik, który w filmie Holland konstruuje dla zamachowców ładunki, mówi, że robi to, aby „zabić zło bombą”. Rzeczywiście, może to brzmieć infantylnie, lecz Camus widziałby tu raczej czystość sprzeciwu. Choć zgadzam się, że aż nadto wyestetyzował Kalajewa.
Czy i pan nie wpada w tę pułapkę? Zamachowcy u Sawinkowa niczego nie zmieniają, zresztą na tym też polega problem Rosji.
Rosja w istocie nie ewoluuje, dlatego też właśnie czytam Sawinkowa - bo jego powieść to pytanie o ten kraj.
Ukraiński historyk Jarosław Hrycak w rozmowie z DGP przywołał teorię rosyjskiego historyka i dysydenta Aleksandra Janowa o wahadle: po każdej próbie reformy w tym kraju zawsze następuje okres autorytaryzmu („Zatrzymać rosyjskie wahadło”, Magazyn DGP z 13 stycznia 2023 r.).
Przy każdym kryzysie lub innego rodzaju przesileniu pojawiają się te same problemy: Rosja wraca do punktu wyjścia, następują kolejna wielka smuta, anarchia i głód, a potem konsolidacja władzy niewyobrażalnymi kosztami.
Będę drążyć: nie idealizuje pan Sawinkowa? Mam wrażenie, że często zbyt optymistycznie patrzy się na rosyjskich opozycjonistów, pokładając zbyt wielką nadzieję w demokratyzację Rosji przy ich udziale.
Profesor Jerzy Borejsza - a jemu dedykuję ten przekład - mówił, że Sawinkowa należy wydać, by spłacić dług Piłsudskiego, który mu wiele w Warszawie naobiecywał. Piłsudski z Sawinkowem byli dziećmi jednej epoki i de facto jednego społeczeństwa, snuli razem poważne plany. Ale Marszałek nagle usunął się z kierowniczego w państwie stanowiska, zaś Sawinkow zginął, zanim po zamachu majowym Piłsudski znów wziął władzę. Podziwiam odwagę Sawinkowa, nie widzę siebie jako jego towarzysza, próbuję uchwycić jego motywacje i zrozumieć moralny sprzeciw.
„A lud potrzebuje rewolucji” - mówi jeden z bohaterów „Czwartego jeźdźca Apokalipsy”. Mamy więc w fabule zamachowców i elity, które chcą obalić reżim. Pytanie o Rosję jest też w jakiejś części pytaniem o jej społeczeństwo?
W totalitaryzmie socjologia nie istnieje, ale przyjmijmy, że samodzierżawie było ludu antagonistą. Co wiemy o chłopstwie w czasach Sawinkowa? Niewiele, można powiedzieć, że nic. I nie jest ono podmiotem zainteresowań jego bohaterów. Oni raczej będą lepiej się czuli na przedstawieniu Comédie-Française niż na festynie we wsi pod miastem. Czy warstwy społeczne komunikowały się wówczas pomiędzy sobą? To właściwie starcie elit: zamachowców, czyli inteligencji, i ludzi cara.
Na ile wydanie Sawinkowa jest zachwytem nad rosyjską duszą, która to emocja wraz z wybuchem wojny w Ukrainie zupełnie się skompromitowała?
Zupełnie nim nie jest. Łatwo oczywiście zapaść na tę chorobę, jaką jest fascynacja tym, co nazywa się rosyjską duszą, bo są Dostojewski, Turgieniew czy Tołstoj. Ich prozą nie potrafię się nie zachwycać. Rosja wydaje się złożona tylko ze skrajności: albo niebotyczne talenty literackie, muzyczne, czy szerzej artystyczne, albo czarna dziura, taki wypuszczony przez Putina z butelki niszczycielski dżin. Inaczej ma się rzecz z Ukrainą, która konsekwentnie podąża w stronę Zachodu - a to dobry prognostyk: bo nie będzie imperium rosyjskiego bez Kijowa. O czym bardzo dobrze wie Putin. ©℗