Trudno zrozumieć to, że w przededniu 100. rocznicy zabójstwa Gabriela Narutowicza niewielką uwagę poświęca się procesowi, który II RP zaprowadził – jak pisała Dąbrowska – do „ziejącej mrokiem pieczary śmiercionośnego bazyliszka”.
Trudno zrozumieć to, że w przededniu 100. rocznicy zabójstwa Gabriela Narutowicza niewielką uwagę poświęca się procesowi, który II RP zaprowadził – jak pisała Dąbrowska – do „ziejącej mrokiem pieczary śmiercionośnego bazyliszka”.
Były to czasy żarliwej wiary w demokrację - tak parlamentarne rozmowy przed pierwszymi w historii II Rzeczpospolitej wyborami prezydenckimi wspominał Adam Pragier, jeden z liderów PPS. 9 grudnia 1922 r., w piątym głosowaniu, Zgromadzenie Narodowe - głosami lewicy i mniejszości narodowych - wyłoniło zwycięzcę: Gabriela Narutowicza, wcześniej ministra robót publicznych oraz szefa dyplomacji. Który, by pełnić te wszystkie funkcje, wrócił do Polski ze Szwajcarii, gdzie był szanowanym inżynierem hydrotechnikiem i profesorem Politechniki w Zurychu z imponującym dossier (zaprojektowane przez niego elektrownie wodne wciąż pracują).
„Była to postać na wskroś oryginalna. Pod pozorami ociężałości i rubaszności żmudzkiej kryło się serce tak tkliwe i dobre, rozum tak głęboki i rycerskość tak czysta, że kto Gabriela Narutowicza bliżej poznał, musiał go pokochać” - tak o zamordowanym prezydencie pisał Ignacy Daszyński. Poznał go 32 lata wcześniej w Szwajcarii, dokąd trafił po wyjściu z carskiego więzienia. „Był w pełni człowiekiem Zachodu, mimo kresowego pochodzenia, i konserwatystą w tym sensie, jak to w dobrych czasach rozumiano na Zachodzie” - dodawał Pragier.
Znając bieg zdarzeń, a przede wszystkim ówczesną atmosferę polityczną w II RP, której skrupulatną rekonstrukcję stanowi wydana właśnie przez Ośrodek KARTA publikacja „Zabójstwo Narutowicza. Kres demokracji w II RP”, trudno zrozumieć wiarę Pragiera. Choć on sam tłumaczył później, że był to dla niego „heroiczny okres parlamentarnego niemowlęctwa”. Trudno zrozumieć coś jeszcze: nie tylko naszą kruchą pamięć o Narutowiczu, lecz także to, że w przededniu 100. rocznicy jego zabójstwa stosunkowo niewielką uwagę poświęca się procesowi, który II Rzeczpospolitą zaprowadził - jak pisała Maria Dąbrowska - do „ziejącej mrokiem pieczary śmiercionośnego bazyliszka”.
/>
Nie wygląda też na to, by wydarzenia sprzed 100 lat stały się tematem wielkiej debaty, rozlicznych rocznicowych publikacji czy animowanych przez państwo wydarzeń. Pierwszy prezydent odrodzonej Polski to wciąż postać bardziej z akapitu w podręczniku historii niż choćby z marginesu w notatkach twórców polityki historycznej. A przecież, jak ujął to Pragier, „jego (Narutowicza - red.) powrót do Polski miał charakter tradycyjnej ofiary narodowej: porzucił obfity dorobek, wysokie stanowiska i wielkie dochody z własnego warsztatu pracy”.
Tym cenniejsze jest wydanie fragmentów źródeł - artykułów prasowych, wystąpień sejmowych, dzienników i wspomnień. Zwłaszcza że pierwsze wybrane teksty pochodzą z okresu na długo przed zamachem, co pomaga zrozumieć II Rzeczpospolitą i uchwycić proces, o którym pisała Dąbrowska.
A że miał ów proces (i mieć może nadal) znaczenie niebagatelne, wykazał w książce „Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce” Paweł Brykczyński (Krytyka Polityczna, Warszawa 2017). Badacz opisał wydarzenia sprzed 100 lat w perspektywie debaty prasowej o wspólnocie wyobrażonej narodu polskiego. Zamiast zamykać II RP w ramach naturalnie antysemickiego kraju, co nie jest ciekawe poznawczo ani warsztatowo poprawne, scharakteryzował antysemityzm jako dynamiczne zjawisko polityczne. „Wydarzenia grudniowe należy więc postrzegać w kontekście zaciekłej i przedłużającej się walki o przyszłość Polski” - puentował Brykczyński.
Na ile zdawano sobie z tego sprawę 100 lat temu? Wszystko, co później wspominał Pragier, biegło dwoma torami: konstytucyjnym i politycznym. Kiedy poeci - Tuwim, Słonimski czy Wierzyński - mogli oddać grozę i znaczenie tamtych dni, przed Polską stanęło zadanie przywrócenia porządku. I znów: o ile w kontekście walki o granice, w tym wojny polsko-bolszewickiej, konstruuje się opowieść o radzącym sobie z kryzysami odrodzonym po 123 latach państwie, z rzadka opowiada się o tym, z czym musiała się zmierzyć II Rzeczpospolita po 16 grudnia 1922 r., po zabiciu prezydenta Gabriela Narutowicza przez sympatyka endecji Eligiusza Niewiadomskiego.
„Sikorski (Władysław; szef sztabu generalnego, po zamachu premier i minister spraw wewnętrznych - red.) bardzo energicznie zabrał się do zapobiegania ekscesom i przywrócenia spokoju. Zarządził w Warszawie stan wyjątkowy, a dziennikarzy wezwał do wprowadzenia spokojnego tonu w pismach i niezmuszania go do zawieszeń i konfiskat” - relacjonował Stanisław Wojciechowski, który zostanie wkrótce wybrany na kolejnego prezydenta. „Przyszły potem dni mniej więcej powszednie” - pisał Adam Pragier. ©℗
15 grudnia (czwartek) w Domu Spotkań z Historią, który zaprasza wraz z Ośrodkiem KARTA, fragmenty książki „Zabójstwo Narutowicza. Kres demokracji w II RP” o godz. 18 przeczyta Marcin Napiórkowski, autor bloga Mitologie współczesne oraz „Turbopatriotyzmu” (Czarne, Wołowiec 2018)
Reklama
Reklama