Czy można zaprogramować narodową tożsamość i idealnego obywatela? Brzmi diabolicznie, ale nie jest niemożliwe, co od kilkunastu lat udowadnia Viktor Orbán. Co i dlaczego wydarzyło się na Węgrzech wyjaśnia w swojej książce Dominik Héjj. Powinno się ją czytać w Polsce obowiązkowo.

Kiedy Węgrzy usłyszeli w 2006 roku słowa premiera Ferenca Gyurcsánya „kłamaliśmy rano, kłamaliśmy wieczorem”, na ulice wyszły tysiące obywateli. Największe po 1956 roku protesty nie od razu zmieniły układ sił, ale w wyborach 2010 roku Fidesz zatriumfował. Viktor Orbán po 10 latach pozostawania w opozycji znowu miał władzę i postawił sobie za cel, szybko jej nie oddać. Trzeba przyznać, podszedł do zadania perfekcyjnie, tworząc „węgierskie państwo idealne”. Dla siebie i oddanych pretorian.

Jak to zrobił w tak krótkim czasie? Dlaczego Węgrzy nie protestowali? Dominik Héjj w książce „Węgry na nowo. Jak Victor Orbán zaprogramował narodową tożsamość” tłumaczy polskim czytelnikom na czym koalicja Fideszu i Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej oparła swój model rządzenia. A że nie da się tego zrozumieć bez kontekstów i znajomości węgierskiej historii, więc je dokładnie wyjaśnia. W liczącym blisko pięćdziesiąt stron Prologu, przypominającym nieco szkic akademickiej rozprawy, autor stawia tezę o kreowaniu przez Orbána nowej tożsamości Węgrów i opisuje, w jaki sposób będzie starać się dowieść jej słuszności. Czytelnik nie musi obawiać się jednak „akademickiej” formy. Wręcz przeciwnie, obszerne streszczenie pozwala na systematyzację informacji. Nigdzie też nie natrafimy na hermetyczny język. Héjj napisał bardzo dobrą książkę dla „wszystkich, którym Węgry nie są obojętne” – jak czytamy w dedykacji.

„Nowy archetyp Węgra” budowany przez Viktora Orbána przywołuje najgorsze skojarzenia dotyczące modelowania człowieka, społeczeństwa, narodu. W węgierskim wydaniu demiurgowie XXI wieku zbadali nastroje społeczne, sięgnęli po pradawne wzorce oraz mity i wykorzystują je na nowo dla jednego celu: władzy. Produkowane na wyścigi nowe akty prawne to drobiazg w porównaniu z przemodelowaniem mentalności. To się naprawdę da zrobić. Potrzeba tylko: cynicznego polityka, który jednym obieca a drugich zastraszy, garść narodowych mitów, które „uczynią Węgry znowu wielkimi” i znajomość socjotechnik na przyzwoitym poziomie. A potem jeszcze dojdą: silne media, słaba oświata, podział społeczeństwa na „oni” i „my”, „narodowe wartości” odmieniane przez wszystkie przypadki, zmiany w konstytucji, w ordynacji wyborczej, budowanie państwa hermetycznego, stawianie polityki ponad prawem, budowanie nowych elit, wykorzystanie chrześcijaństwa i patriotyzmu do partykularnych interesów… Brzmi niepokojąco znajomo.

Dominik Héjj „Węgry na nowo. Jak Viktor Orbán zaprogramował narodową tożsamość” / Media

Uczynić Węgry znowu wielkimi

Ponad 390 lat niewoli, mit Austro-Węgier, I wojna światowa, traktat z Trianon i jego konsekwencje, złe wybory polityczne podczas II wojny światowej, doświadczenie komunizmu oraz nieumiejętność rozliczenia się z przeszłością ważą na współczesności. Odkopywane są mity założycielskie – np. turanizm (który stał się filarem kształtowania nowych Węgier i prowadzenia współczesnej polityki), symbole takie jak turul (mityczny ptak, uosabiający wielkość Węgier i niezłomność) czy korona św. Stefana (odwołująca się do początków państwowości), ale przede wszystkim odżyła trauma Trianon. Héjj podkreśla, że motyw potęgi sprzed 1920 roku to kluczowy element kreowania tożsamości. Nie stała się nim Wiosna Ludów ani rok 1956, ale właśnie Trianon, wciąż będące namacalnym doświadczeniem.

Gdy kilkanaście lat temu Krzysztof Varga pisał w „Gulaszu z turula” o nostalgii, która w stopniu najwyższym wpływa na węgierskie społeczeństwo, czytelnicy nie do końca przypuszczali jak bardzo. Trianon już po upadku komunizmu przywoływano jako punkt zaczepienia w jednoczeniu narodu, ale to Viktor Orbán na tęsknocie za utraconą wielkością konsekwentnie buduje węgierską tożsamość. Dlaczego populistyczne hasło obiecujące uczynienie Węgier ponownie wielkimi jest tak kuszące? Dominik Héjj dokładnie wyjaśnia konsekwencje traktatu w Trianon. Za politykę Austro-Węgier wysoką cenę zapłacili ludzie. Po podzieleniu terytorium między kraje ościenne powierzchnia kraju zmniejszyła się z 325 tys. km do niecałych 93. Z ponad 20 mln ludności w nowych granicach pozostało 7,6 mln. Autor prezentuje dane, które obrazują skalę tragedii. 30 proc. ludności węgierskiej znalazło się na terenach odłączonych, fatalna sytuacja gospodarcza spowodowana była utratą pól uprawnych, lasów, pastwisk. Zniknęła 1/3 wydobycia węgla brunatnego. Niezgoda na Trianon i poczucie frustracji pchały do kolejnych złych sojuszy. Od tego z Włochami i Niemcami pod koniec lat 20. XX wieku począwszy, przez flirt z Hitlerem, aż do utworzenia przez Horthy’ego państwa faszystowskiego. Niestety Węgrzy nie chcą pamiętać, że tworzyli zbrodnicze sojusze, a póki nie rozliczą się z przeszłością, tacy jak Orbán będą ich umiejętnie nią szachować. „Pamięć o tym, że zawsze się przegrywało, pomaga zapomnieć, że nie zawsze było się ofiarą, ale czasami też katem. Lista węgierskich klęsk łagodzi listę węgierskich przestępstw”. To jeszcze raz Krzysztof Varga, i „Gulasz z turula”. Nie tylko historia stała się narzędziem budowania nowej tożsamości.

Kim pan jest, panie Orbán

Żeby utrzymać władzę, trzeba mieć pomysł. Orbán miał. Ponieważ musiał mieć wiernych wyznawców na lata, dlatego z poprzednich porażek wyborczych zapamiętał cenną lekcję: sukcesu nie uda się osiągnąć bez mediów oraz wiernego, zdyscyplinowanego elektoratu. Nowa ustawa medialna zawłaszczyła media dla rządowej propagandy. Nowy „węgierski człowiek” dostał tożsamość opartą na kompleksach, stereotypach, zatraceniu w historii – pisze Héjj. I konsekwentnie w kolejnych rozdziałach udowadnia tezę z Prologu. Opisuje narzędzia, których użył Orbán w przemodelowaniu narodu.

Retoryka Orbána stale mówiącego o wielkich Węgrzech daje efekty. Sięgnął po Trianon, bo to doświadczenie, które najbardziej boli. Można wskazać winnych i zawsze będą to jacyś „oni” nie „my”; można pozwolić obolałemu społeczeństwu poczuć się silnym i sprawczym, koncentrując go wokół mitu wielkości (turul). Orbán potrafił zagospodarować przestrzeń i zbudował hermetyczną społeczność wokół hasła „polityki spraw narodowych”. Polaryzowanie i oligarchizacja państwa kwitną, rozdawnictwo też, a układ polityczny zabetonowany na lata.

Orban w analizie Héjja to twardy, cyniczny i nieustępliwy gracz (jak turul). Polityk bez sentymentów (popieranie w czymś Polski zawsze było skalkulowane – podpowiada autor), skuteczny i sprytny. Choć jego retoryka pełna jest fraz dotyczących wartości, sam dość luźno przywiązuje się do idei, płynnie przechodząc od liberalizmu do konserwatyzmu, od centrum na skrzydło prawicowe. Absolwent prawa, ale też stypendysta… fundacji Sorosa na Uniwersytecie Oksfordzkim – przypomina Héjj. Jest władcą autorytarnym, ale to dla Węgrów nic nowego. Miklos Horthy rządzący Królestwem Węgier w latach 1920-1946 też był władcą autorytarnym, ksenofobicznym i antysemitą. Powojenni sekretarze, łącznie z Kadarem również od tego modelu nie odstawali. Każdy z nich skupiał się tylko na utrzymaniu władzy. Metody zawsze były te same: polaryzacja, oligarchizacja państwa, rozdawnictwo pieniędzy publicznych, brak szacunku dla własności prywatnej. To też wiele tłumaczy.

Dlaczego Węgrzy się nie buntują

U podstaw stałości systemu Orbána leży machina propagandowa – to wiadomo. Ale jak to możliwe, że udało mu się zrealizować plan bez większego oporu ze strony społeczeństwa?

Héjj nie pozostawia złudzeń. Skrajny konformizm obywateli Węgier to wypadkowa doświadczeń dziejowych. Na przestrzeni wieków nie wykształcił się odruch sprzeciwu wobec rządzących. Tradycja zmiany przez masowe protesty nie istnieje. Nigdy jej nie było, podobnie jak nie było w tradycji walk za naszą i waszą wolność. Ponad 300 lat niewoli nauczyło Węgrów podporządkować się silniejszemu. Stąd pozycja w strukturze monarchii Austro-Węgier. Stąd źle wybierane sojusze. Masowe protesty to rzadkość i pamiętać trzeba, że miały miejsce głownie w Budapeszcie. Tzw. prowincja nie bierze w nich udziału, ale też obiektywnie przypomina Héjj, od 10 lat by strajkować trzeba mieć zgodę sądu (sic!). Małe miejscowości są kontrolowane przez Fidesz, a to oznacza prosty przekaz: nie wychylaj się. Dominująca bezwolność wciska się w DNA. Jak w świetnym dramacie „Portugalia” Zoltana Egressy. Jego bohater rzuca pracę, Budapeszt i żonę i zamierza wyjechać do Portugalii, by tam odetchnąć wolnością. Pragnie wyzwolenia z dusznej atmosfery Węgier, ale utrwala się w zniewoleniu i inercji. Taki los.

„Państwo idealne” Orbána

Oparte jest na absolutnej władzy, kontroli mediów, lojalności wobec rządzących. Główne zasady: rządzić twardą ręką, podtrzymywać stan oblężenia i zagrożenia. Kształcić przeciętnych ludzi, o zamkniętych umysłach, bo łatwo nimi sterować. Zresztą efekty już są, bo młodzi nie interesują się polityką. Inni z kolei uważają, że Orbán to jedyny ratunek przed migrantami. Węgierskie społeczeństwo i tożsamość narodową udało się przeprogramować – podsumowuje Héjj. Stworzono państwo hermetyczne, w którym jest miejsce tylko na jedną partię, a polityka góruje nad prawem. Zawsze można dodać „polityka spraw narodowych”, bo też i popularność prawicy i skrajnej prawicy nadal jest spora. Wydawało się, że radykalny i antyromski Jobbik po zdelegalizowaniu gwardii węgierskiej i po przejściu do centrum nie będzie mieć następców. Niestety, jego miejsce zajmuje skrajny Mi Hazank. To zresztą ciekawe, jakie są źródła dzisiejszych największych partii na węgierskiej scenie politycznej.

Książkę Dominika Héjja powinno się w Polsce czytać obowiązkowo. Niestety nie da się uniknąć skojarzeń z rodzimą polityką. Nawet jeśli autor wielokrotnie przypomina, że Polacy i Węgrzy zasadniczo się różnią, to zbyt wiele tu podobieństw w samym doborze narzędzi, podporządkowujących obywateli władzy. Polityka zamiast państwa prawa, wykreowanie nowych elit, polaryzacja, uwłaszczanie się na majątku państwowym, próba skoku na całe media, zawłaszczenie patriotyzmu, narodowa tromtadracja, ksenofobia, granie na poczuciu krzywdy i nieustannego zagrożenia – wszystko to znamy.

Sporo miejsca Dominik Héjj poświęca też opozycji węgierskiej. Ona naturalnie istnieje, podobnie jak wyborcy niechętni Fideszowi i Orbánowi. Problem w tym, że z działań ugrupowań opozycyjnych wyziera chaos. Brak jednolitego przekazu, spory, niska frekwencja w wyborach – to źle wróży. I Węgrom, i Polakom. Opozycja musi się zjednoczyć a nie tylko współpracować – pokazały ostatnie węgierskie wybory. Wyniki były lepsze niż poprzednio, ale nie ma co ukrywać: demokratyczna zmiana władzy jest coraz mniej prawdopodobna! Fidesz mobilizuje wyborców; w służbie są media, płatna promocja w sieci, targetowanie wyborców. A jeśli notowania opozycji są niepokojąco wysokie, władza coś wymyśli. Ostatnio Orbán skorzystał w sposób całkowicie nieuprawniony z pocovidowego stanu zagrożenia.

Kiedy czyta się książkę Héjja, jednym z częściej pojawiających się pytań jest to o Huexit? Na razie jednak węgierskie dane gospodarcze są bardzo złe. Podobno Orbán już się dogaduje z Komisją Europejską. Jak zawsze „dla dobra państwa”. I biznesu.