W sylwestra 1999 r. Putin miał 2 proc. poparcia, był kompletnie nieznany. Wiedział, że musi zrobić coś spektakularnego, jakąś akcję. I tą spektakularną akcją stała się wojna w Czeczenii. Z Krystyną Kurczab-Redlich rozmawia Magdalena Rigamonti

„Ta wariatka od Rosji”.
Wiem, że to o mnie.
„Rusofobka”.
Bzdura! Mylenie pojęć. Rusofobia to negatywny stosunek do Rosjan w ogóle. Mówiłam i pisałam źle o ich władzy. Ale nie mogłabym 14 lat żyć wśród Rosjan, nie lubiąc ich. A i tak przezwano mnie rusofobką. Na szczęście to minęło. Rozmawiałyśmy w 2014 r., kiedy Putin zaatakował Ukrainę, ukradł Krym. To pani mi wtedy uświadomiła, że wiele osób w Polsce ma mnie za antyputinowską oszołomkę. W 2002 r., przed wizytą Putina w Polsce na zaproszenie Aleksandra Kwaśniewskiego, na zamówienie jednej z głównych gazet napisałam artykuł o rosyjskim prezydencie. Mieszkałam już wtedy 12 lat w Moskwie, widziałam wojnę w Czeczenii, zbombardowane domy, ludzi po torturach. Napisałam, jak Putin dewastuje demokrację. Napisałam o tym, że Siergiej Kowalow, wybitny, znany na całym świecie obrońca praw człowieka, już widział w nim faszystę. Wymieniałam po kolei: że Putin zniszczył rosyjski parlament, czyli Dumę, że za Jelcyna były 24 frakcje, a za Putina cztery, że aby założyć partię, trzeba zebrać 50 tys. ludzi i ich nazwiska zapisać u notariusza. Napisałam o tym, jak siłowo zlikwidował opozycyjną telewizję NTW. Tekst zakończyłam rozmową ze specnazowcem, funkcjonariuszem specjalnych służb bezpieczeństwa. Spotkałam go niedaleko Łubianki, tuż po ich zebraniu. Panowie wyszli z niego bardzo rozentuzjazmowani. Człowiek, który ze mną akurat stał, zapytał tego funkcjonariusza, co słychać, a on, że wspaniale, że teraz jesteśmy na wojnie, że Putin „odkręci ten film”, rozprawi się z demokracją, a Europa Wschodnia znowu będzie nasza. Artykuł ukazał się wraz z polemiką. A ja po prostu pisałam o faktach.
No i od tego czasu nazywa się panią „antyputinowską oszołomką”.
Wtedy jeszcze nie wierzyłam, że Putin „odkręci ten film”. Jeszcze nie zastanawiałam się nad jego psychiką, nie wiedziałam, że to człowiek opętany idée fix, z której nigdy nie rezygnuje. Z czasem zrozumiałam, że chce z Rosji zrobić imperium, a Ukraina mu w tym przeszkadzała, od kiedy w 1991 r. uzyskała niepodległość. Zrozumiałam to, gdy w jednej z biografii Putina znalazłam opis jego wystąpienia już z 1994 r. Jest wtedy zastępcą mera Petersburga. Poza tym miastem pies z kulawą nogą nie wie, kim jest Putin. W Petersburgu odbywa się międzynarodowe spotkanie ekonomistów, filozofów i polityków, dyskusja toczy się w tonie pierestrojkowym, mówi się nawet o rozszerzeniu NATO na wschód. I nagle podnosi się zza stołu niewielkiej postury facet i oświadcza, że 25 mln Rosjan znalazło się poza granicami Rosji, choć żyją na terenach, które do niej należą, jak np. Krym. Podkreślił, że Rosja dla zachowania pokoju na razie nie domaga się powrotu do dawnych granic. Mówił tak, jakby to nie cała Ukraina w 1991 r. głosowała za niepodległością, jakby kraje nadbałtyckie - Łotwa, Litwa, Estonia - nie wyrwały się do niepodległości, jakby narody innych republik nie żądały odcięcia się od Moskwy. Putin nigdy nie mógł pojąć, że narody mogą objawiać swoją wolę przez wolne wybory. Pamięta pani pomarańczową rewolucję?
Wiktor Janukowycz kontra Wiktor Juszczenko.
Jest rok 2004. Zbliżają się wybory prezydenckie w Ukrainie. I Putin siedmiokrotnie przyjeżdża do Kijowa, żeby wesprzeć swojego kandydata Wiktora Janukowycza. Ostatni raz tuż przed ogłoszeniem wyników przez komisję wyborczą. Po co? Żeby pogratulować zwycięstwa Janukowyczowi. I nagle komisja ogłasza, że zwycięzcą jest Wiktor Juszczenko. Putin poczuł się tak, jakby Ukraińcy napluli mu w twarz. On tego nigdy nie zapomniał. W drugiej turze wygrywa Janukowycz, ale stwierdzono ogromne fałszerstwa i naruszenia w komisjach wyborczych. Kiedy to do Ukraińców dotarło, wyszli na Majdan i zaczęła się pomarańczowa rewolucja. Gdy Putin zobaczył, że masy ludzi demonstrują przeciw władzy, natychmiast stwierdził, że to działania Ameryki i wszystkiemu jest winna Hillary Clinton, która rzeczywiście przyznała demonstrantom rację. Pamiętam ten strach Putina przed pomarańczową rewolucją. W Rosji powstawały antypomarańczowe marsze, antypomarańczowe organizacje, antypomarańczowe hasła. Pomarańczowa trauma przypieczętowała nienawiść Putina do Ukrainy. W 2008 r. na spotkaniu z George’em W. Bushem stwierdził, że nie istnieje takie państwo jak Ukraina, bo część jej terytorium to Europa Wschodnia, a resztę podarowała jej Rosja. W 2009 r. sprowadza do Moskwy prochy największych przedwojennych antyukraińskich działaczy: gen. Antona Denikina, który pacyfikował Ukrainę w 1920 r., i nacjonalisty Iwana Iljina, który twierdził, że Ukraina to Małorosja podległa Wielkiej Rosji, czyli Moskwie. No i Putin w 2014 r. zrealizował zadanie, o którym mówił 20 lat wcześniej.
Pani nie ma w Rosji od 2004 r.
Po 14 latach cofnięto mi dziennikarską akredytację, nie mogłam już tam pracować. Śledzę jednak, co się tam dzieje. Ot, przykład: na początku lipca sąd rejonowy w Moskwie skazał na siedem lat łagru radnego jednej z dzielnic za to, że na zebraniu poświęconym Dniu Dziecka powiedział, iż nie czas, by planować rozrywki, kiedy tuż za granicą leje się krew i umierają dzieci na skutek działania wojsk rosyjskich. Dochodzenie w tej sprawie trwało raptem pięć dni. Inny radny został ukarany grzywną w wysokości równowartości prawie 800 dol. za cytowanie artykułu antywojennego Lwa Tołstoja, napisanego w 1904 r., po rozpoczęciu wojny rosyjsko-japońskiej. Natomiast artystkę z Petersburga, która namalowała ulotki antywojenne i przyczepiła je na etykiety z cenami w jednym z domów towarowych, wysłano do szpitala psychiatrycznego na obserwację, co - jak się możemy domyślić - dobrze się dla niej nie skończy.
Pani to mówi, by przekonać nas, że Rosjanie popierają Putina ze strachu, że się boją represji?
To nie takie proste. Przyjechałam tam w 1990 r., czyli w momencie, kiedy dopiero co u nas skończył się PRL. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo Rosja się różni od Polski, od reszty świata. Tam naprawdę nic nie jest podobne do niczego, co znamy. Na przykład strach. Nie, ja tego nie odkryłam. Pisali, mówili o tym wszyscy, którzy w różnych latach, w różnych epokach odwiedzali Rosję. Na początku robiłam porównania, myślałam, mówiłam: a u nas to, a u nas tamto. Aż w końcu zdałam sobie sprawę, że bez znajomości historii w ogóle nie możemy mówić o Rosji. Bez uprzytomnienia sobie, że naród rosyjski był ćwiczony - a to przez mongolskiego Czyngis chana, za którego karą za niemal każde przewinienie była śmierć, a w najlepszym razie wymyślne tortury, a to przez Iwana Groźnego, który wymyślił Opryczninę, specjalną policję do prześladowania wszystkich, którzy byli choćby minimalną opozycją wobec cara. Przypomnę, że Iwan Groźny prowadził politykę zbliżenia Rosji do Zachodu, nakazał m.in., by bojarom wyrywano tradycyjnie brody. Oponentów cara nabijano na pal, a zimą oblewano wodą, robiąc z nich słupy lodowe. Na ich oczach gwałcono żony i córki. Straszliwie znęcano się nad chłopstwem. Jednak kiedy Iwan Groźny w przypływie szaleństwa stwierdził, że będzie abdykował, przedstawiciele narodu przyszli do niego i całując po rękach, prosili, by nadal był carem. Taka struktura funkcjonuje w Rosji do dziś - naród ćwiczony biciem, poniżaniem, okrucieństwem, nie potrafi rozprostować grzbietu.
W latach 90. w Rosji rządził Borys Jelcyn wybrany w demokratycznych wyborach.
Ale już swojego następcę namaścił z pominięciem demokratycznych wyborów. Palcem wskazał Władimira Putina. Oto rosyjska demokracja: jeden prezydent de facto wybiera następnego. A wyniki wyborów się fałszuje. To był sylwester 1999 r. Dwa miesiące wcześniej Władimir Władimirowicz Putin miał 2 proc. poparcia, był kompletnie nieznany. Wiedział więc, że musi zrobić coś spektakularnego, jakąś akcję. I tą spektakularną akcją stała się wojna w Czeczenii. Przygotował ją tak, by to on stał się pogromcą Czeczenów. Jak to się robi? Prosto. Jest wrzesień 1999 r. Zaczynają wylatywać w powietrze wysadzane domy mieszkalne, również w samej Moskwie. Putin natychmiast, przed rozpoczęciem śledztwa, ogłasza, że to czeczeńskie akty terrorystyczne i że to on będzie zabijać terrorystów, nawet w wychodku. Dzięki tej lotnej frazie poparcie dla niego wzrasta do 50 proc. Staje na czele potwornej wojny, która w niczym nie różni się od tego, co widzimy teraz w Ukrainie. Takie same rakiety spadały na Grozny i inne czeczeńskie miejscowości, co teraz spadają na Mariupol czy Charków. Tacy sami żołnierze mordują teraz Ukraińców, tacy sami ich torturują i gwałcą.
Dlaczego zapomnieliśmy o zbrodniach Putina na całe lata?
Europa zapomniała, świat zapomniał. A w Czeczeni były ciała przypalane palnikiem gazowym, twarze masakrowane, wyłupione oczy, ludzie rozerwani przez dwa czołgi jadące w przeciwnym kierunku, dzieci rozrywane bombami termojądrowymi czy z palcami pourywanymi przez bomby pod postacią lizaków.
Widziałam pani album ze zdjęciami torturowanych Czeczenów.
Tego rosyjskiego okrucieństwa nie możemy włożyć do annałów. Nie tylko dlatego, że podobne zbrodnie są popełniane w Ukrainie. W Rosji nie unieważniono stalinowskiego artykułu kodeksu karnego, według którego przyznanie się jest dowodem winy. A wtedy organ śledczy nie jest już zobowiązany do udowodnienia podejrzanemu przestępstwa. To dokładna odwrotność tego, co obowiązuje w zachodnim prawie, gdzie obowiązuje zasada domniemania niewinności i to prokurator ma oskarżonemu udowodnić przestępstwo. Rosyjski zwyczaj polega na tym, że wystarczy tak długo torturować człowieka, aż się przyzna i potwierdzi każdy wniosek prokuratora.
W pani moskiewskim domu razem z panią mieszkała czeczeńska rodzina.
Kiedy w 1999 r. Putin rozpoczął tę potworną wojnę, bombardując Grozny, w pewnym momencie łaskawie oznajmił, że zostanie otwarty korytarz humanitarny do Inguszetii, sąsiedniej republiki. Tym korytarzem uciekali cywile. I oczywiście Rosjanie bombardowali te samochody i autobusy z uchodźcami. W jakiejś przypadkowej piwnicy w Inguszetii trafiłam na rodzinę z Czeczenii. Patrzę: mężczyzna, do nogi tuli mu się trzyletnia dziewczynka. Potem widzę matkę, bladą jak ściana. I dosłownie wyrwało mi się, że mam w Moskwie trzy pokoje i żeby jechali do mnie. Przyjechali i mieszkaliśmy razem przez dwa lata. Dziewczynka znerwicowana, na dźwięk samolotu chowała się pod łóżko, trzęsła się cała. Zdawałam sobie sprawę, że jestem coraz bardziej podejrzana dla rosyjskich służb. Pewnego dnia na przyjęciu w Ambasadzie RP w Moskwie ambasador Stefan Meller, przechodząc obok mnie, szepnął, że już nie jestem pod opieką rosyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych, tylko FSB. Prosił, bym natychmiast wróciła do domu, wyprosiła swoich czeczeńskich gości, zlikwidowała kasety, nagrania, zdjęcia, wszystko, co świadczyło o mojej pracy na temat Czeczenii. Ale z moją czeczeńską rodziną przyjaźnię się do dziś. Tamta trzyletnia dziewczynka kończy właśnie studia prawnicze, chce zajmować się prawami człowieka w Rosji. Czeka ją droga przez mękę.
Kiedy pani zrozumiała, że Putin to ktoś, komu pani chce poświęcić kawał swojego życia?
Książka o Putinie powstała z wściekłości. Żadna ze znanych mi biografii tego człowieka nie pisze całej prawdy, choćby o tym, jak doprowadził do wojny w Czeczenii, jaki jest jego udział w aktach terrorystycznych na Dubrowce podczas spektaklu „Nord-Ost” czy w napadzie na szkołę w Biesłanie. Nie przypuszczałam, że to ja będę musiała sporządzić ogromny akt oskarżenia prezydenta Rosji z uzasadnieniem. Przecież to, co Putin robił w Czeczenii, skąd się wziął, jaka jest jego przeszłość, było znane liderom Zachodu. Jest rok 2000, zbliżają się wybory prezydenckie w Rosji. Wiadomo, że startuje Putin. I cóż się dzieje? Premier Tony Blair mknie z żoną do Petersburga, by wesprzeć już i tak wspieranego przez rosyjskie władze kandydata. Są razem fotografowani w operze petersburskiej jako przyjaciele, a Putin zachowuje się tak, jakby już był prezydentem. A Blair wcześniej dostał obszerny raport na temat zbrodni Putina w Czeczenii. Nie przeszkadza mu w 2002 r. zaprosić go do Londynu, gdzie zostały podpisane bardzo korzystne umowy dla brytyjskich przedsiębiorców naftowych. Rok później Putin i jego małżonka są też gośćmi królowej Elżbiety II, pierwszymi gospodarzami Kremla od czasu carów na brytyjskim dworze. Niestety, byłam świadkiem tej koszmarnej uroczystości. W Londynie odbywał się wtedy festiwal filmów o Czeczenii, gdzie był również mój film. Na ekranie lała się krew Czeczenów, ale i żołnierzy rosyjskich, którzy masowo ginęli w wojnie na rozkaz goszczonego przez królową brytyjską zbrodniarza. Wtedy wielu z nas miało łzy w oczach, łzy wściekłości oczywiście. On tam w Czeczenii morduje, a tu witają go z honorami. I to sama królowa brytyjska.
To był czas, kiedy Putin w Europie Zachodniej był uważany za demokratę.
W początkach panowania Putina 130 intelektualistów zachodnich wystosowało do Jacques’a Chiraca list z żądaniem, żeby on, prezydent Francji, zmusił Putina do przerwania wojny w Czeczenii. Niestety Chirac nie zareagował. Ba, kilka lat później, w 2006 r., przypiął Putinowi najważniejsze francuskie odznaczenie przyznawane cudzoziemcom, czyli Krzyż Wielki Legii Honorowej. A w 2008 r. stwierdził, że Rosja miała szczęście, iż taki demokrata jak Putin został prezydentem. Cofnijmy się też jeszcze raz do 2000 r., kiedy to kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder zaprzyjaźnia się z Putinem. Warto wiedzieć, że panowie mieli podobne dzieciństwo - jeden i drugi wychowywał się bez ojca, jeden i drugi wyszedł z biedy. Tylko w ciągu jednego roku Schroeder wraz z ówczesną małżonką odwiedził Rosję 47 razy. Putin przyjmował ich w carskich pałacach, woził statkiem po Newie. To specjalista od werbunku, tego nauczył się w KGB, wie, jak oczarować, przekonać. Przecież George W. Bush zobaczył w nim dobrego człowieka. Putin wiedział, że Bush jest wierzący, więc opowiedział mu wzruszającą historię o tym, jak to z płonącej daczy ratował krzyżyk, który mu na chrzcie dała matka. Cóż, że to całkowicie zmyślona historia - bo Władimir Władimirowicz nie był chrzczony w dzieciństwie, tylko dużo, dużo później, w Jerozolimie. Ale skąd miał to wiedzieć poczciwy prezydent Bush? I tak moglibyśmy przejść przez wszystkich liderów, którzy chcieli widzieć w Putinie demokratę, mimo że on od początku rządów powtarzał, że chce uczynić Rosję potężną. Niektórzy - mówił prezydent - nazwaliby to autorytaryzmem, a ja nazwę to rządami efektywnymi.
Pani książka o Putinie wyszła w 2016 r.
Kiedy wciąż byłam uznawana w różnych środowiskach za rusofobkę. Niektóre media nie zamieszczały nawet recenzji książki, bojąc się reakcji Ambasady Federacji Rosyjskiej w Polsce. Jak od czorta odżegnywali się od niej zachodni wydawcy. Też nie chcieli mieć kłopotów.
Teraz książka ukazała się ponownie i już sprzedała się w ponad 100 tys. egzemplarzach.
Przeczytałam wiele książek na temat Putina, również wiele jego biografii. I doszłam do wniosku, że żadna nie jest opowieścią o człowieku. Były o prezydencie, o tym, jakich dokonał reform, o jego relacjach z Zachodem, jak wpłynął na kształtowanie się cen ropy i gazu. Bano się pisać o dzieciństwie Putina cokolwiek innego, niż oficjalnie donosi Wikipedia. Nie dociekano prawdy o jego zbrodniach, a przede wszystkim pomijano pytanie, dlaczego jest taki okrutny. A przecież biografowie zagłębiają się w psychikę innych tyranów, choćby Hitlera. Dziwiłam się, że nikt na Zachodzie, żaden biograf, nie napisał, że Jelcyn, pierwszy prezydent po Gorbaczowie i pierestrojce, unicestwia stalinowski hymn Związku Radzieckiego i daje Rosji nowy - z nową melodią i tekstem. A Putin pierwsze, co robi, kiedy zostaje prezydentem, to przywraca ten stalinowski, w którym tylko trochę zmienione są słowa. Nikt z biografów nie zauważył też, że prezydent Rosji w zasadzie zlikwidował wolność słowa, wolne media, że liczba więźniów politycznych jest chyba już taka jak w ZSRR, że niemal wszystkie procesy są sfingowane, że rządzi FSB… Kiedy zrozumiałam, że w wielu sprawach prawda o Putinie jest przemilczana, to pomyślałam: kto jak nie ja. I cztery lata pracowałam dniami i nocami nad taką biografią, która oddaje prawdę o tym człowieku. Książka jest gruba. Za gruba. Jednak 47 stron to same źródła. Reszta to prawda na temat Putina. ©℗
Wywiad został przeprowadzony na festiwalu Media i Sztuka w Darłowie