Co poszło nie tak? Nauka nadal nie umie jasno odpowiedzieć na to pytanie – a im więcej dowiaduje się o neandertalczykach, tym odpowiedź ta staje się trudniejsza
Co poszło nie tak? Nauka nadal nie umie jasno odpowiedzieć na to pytanie – a im więcej dowiaduje się o neandertalczykach, tym odpowiedź ta staje się trudniejsza
Dolina niesamowitości (uncanny valley) to termin stosowany do opisania szczególnego uczucia lęku i odrazy pojawiającego się wówczas, gdy obserwator dostrzega humanoidalnego robota w ruchu – maszyny przypominające skrzynki na listy, kosze na bieliznę i rozrośnięte żyrandole budzą w nas sympatię, ale kiedy stają się uderzająco podobne do nas, niepokoją. Ów dyskomfort pojawia się, jak mówią wyniki badań, z uwagi na poznawczy dysonans: obiekt wygląda jak człowiek, lecz nie rusza się jak człowiek. Można oczywiście dodać, że dolina niesamowitości ma pewien walor symboliczny: ludzkość w epoce późnego antropocenu spędza sporo czasu na wyobrażaniu sobie scenariuszy własnego końca – wedle jednego z tych apokaliptycznych scenariuszy postludźmi, którzy nas zastąpią, będą inteligentne maszyny, niekoniecznie okrutne i amoralne, ale jeśli moralne i empatyczne, to w odmienny sposób. Strach, jaki wzbudza w nas ktoś bardzo podobny, lecz jednak inny, jest częścią tej opowieści.
W pewnym sensie analogicznie – choć nieco na odwrót – działa na nas przypadek neandertalczyków.
2 proc. genomu
To neandertalczycy byli tymi, którzy znikli z zapisów archeologicznych jakieś 40 tys. lat temu, z grubsza wtedy właśnie, gdy bezpośredni przodkowie ludzi współczesnych na dobre rozgościli się w Europie i rozpoczęli górnopaleolityczny tour de force. Od kiedy w połowie XIX w. do odkrywców pradawnych kości dotarło, co (czy też kogo) właściwie znaleźli, neandertalczyk – ów przegrany w wyścigu, grubokościsty kuzyn z wielkim nosem – stał się szczególnego rodzaju zwierciadełkiem, w którym ludzie lubią się przeglądać. Kulturowa historia samego odkrywania neandertalczyków, przyprawiania im kolejnych gąb, pozbywania się wyższościowych złudzeń, przyjmowania do wiadomości, że niekoniecznie jesteśmy unikatowi, otóż ta kulturowa historia jest równie ciekawa jak dzieje naszego krewnego.
Rebecca Wragg Sykes, „Krewniacy. Życie, miłość, śmierć i sztuka neandertalczyków”, przeł. Adam Tuz, Prószyński i S-ka 2021
Najnowsze osiągnięcia w dziedzinie archeologii i paleogenetyki dodają zresztą jeszcze jeden kontekst: w jakimś stopniu neandertalczycy są nami, a my nimi – nasze kobiety sypiały z ich facetami, nasi faceci z ich kobietami, potomstwo z tych związków było płodne, ok. 2 proc. ludzkiego genomu (wyjąwszy rdzennych Afrykanów) ma pochodzenie neandertalskie. Sprawa jest, rzecz jasna, bardziej skomplikowana – bo neandertalczycy i sapiensi nie byli jedyni, nauka ustaliła, że do tej archeologiczno-genetycznej puli sprzed dziesiątek tysięcy lat dołożyli się jeszcze co najmniej denisowianie, inny, głównie azjatycki (pod)gatunek człowieka, znany dotąd z bardzo niewielu wykopalisk. Kwestia pozostaje zdecydowanie rozwojowa.
Neandertalczyk – początkowo uważany za przodka – awansował niegdyś do rangi prymitywniejszego kuzyna, teraz zaś perspektywa jest całkiem inna: owi równolegle ewoluujący i rozwijający się ludzie (rozdzielenie od linii homo sapiens nastąpiło około pół miliona lat temu) są traktowani przez naukę jako swego rodzaju alternatywna ludzkość, subtelnie różniąca się od tej, która przetrwała, lecz w żadnym wypadku nie jest uważana za gorszą czy upośledzoną. I nie – nie chodzi tu o kolejną równościową obsesję współczesnej cywilizacji, ale sprawdzalne wnioski z niezwykle złożonych badań prowadzonych na przecięciu archeologii, genetyki, etnologii, materiałoznawstwa czy inżynierii.
Neandertalczycy przetrwali ponad 300 tys. lat w trudnym, wymagającym świecie ówczesnej Eurazji, świecie o kapryśnym, zmiennym klimacie – z przetrwania, w przenośni i dosłownie, uczynili sztukę. Byli prawdziwymi gwiazdorami epoki kamiennej, zaawansowanymi technologicznie łowcami, funkcjonującymi na szczycie piramidy pokarmowej.
Co zatem poszło nie tak? Nauka nadal nie umie jasno odpowiedzieć na to pytanie – a im więcej dowiaduje się o neandertalczykach, tym odpowiedź ta staje się trudniejsza. Przedstawieniu tej skomplikowanej, wielowątkowej historii poświęcona jest znakomita monografia „Krewniacy. Życie, miłość, śmierć i sztuka neandertalczyków” brytyjskiej archeolog Rebeki Wragg Sykes.
Jeść i przetwarzać
„Krewniacy…” zbierają w jednym miejscu – oraz w klarownym wywodzie – rozproszone dane z ogromnej ilości wykopalisk i analiz; badania nad kwestią neandertalską przeżywają w ostatnich dekadach niesamowity rozkwit. Książka Wragg Sykes to burząca stereotypy opowieść o samych neandertalczykach, ale dostajemy tu także sporą porcję popularyzatorsko podanej wiedzy specjalistycznej o metodach nowoczesnej archeologii, które przywodzą na myśl zaawansowane techniki kryminalistyczne – i dają, jak pisze autorka, „możliwość rzeczywistego zaglądania neandertalczykom przez ramię”, choćby przy pracy nad produkcją kamiennych narzędzi („Po raz pierwszy można było odtworzyć procesy myślowe i decyzje podejmowane przez poszczególnych neandertalczyków, ujawniające ich dynamiczne reakcje na każdy blok kamienia”).
Najciekawsze fragmenty „Krewniaków” to właśnie te, w których uzyskujemy jako czytelnicy maksymalne przybliżenie, zapoznajemy się w detalach z biegiem codziennego życia ludzi sprzed dziesiątek (i setek) tysięcy lat: ze sposobami, w jakie polowali, wytwarzali przedmioty, opiekowali się dziećmi i chorymi, sypiali, organizowali przestrzeń wokół siebie, doglądali ognia, rodzili się i umierali, poszukiwali cennych surowców i ozdób, podejmowali – utrwalone materialnie – próby myślenia symbolicznego.
Egzystencja neandertalczyków, którzy, jak wszyscy ludzie przed epoką neolitu, musieli samodzielnie i od podstaw zapewnić sobie wszelkie środki do przetrwania, była skupiona na jedzeniu: pozyskiwaniu jedzenia, konsumpcji, przetwarzaniu tego, co pozostało z posiłku (kości, skór). Neandertalczycy byli w tym procesie technologicznym wybitnymi specjalistami – oszczędnymi, efektywnymi, planującymi, pracującymi z podziałem zadań, panującymi nad ogniem do tego stopnia, że umieli wytwarzać (i stosować jako klej) smołę drzewną z dodatkiem wosku. Poniekąd musieli tacy być: ich zapotrzebowanie na kalorie było sporo większe niż u sapiensów.
Ten biologiczny determinizm wpędził ich w pewną specjalizację, stał za wielkim sukcesem ewolucyjno-kulturowym (świetnie odnajdywali się jako łowcy zbieracze w różnorodnych środowiskach, od tundry po ciepłe lasy, od stepów po wysokie góry), potem zaś, być może, stał się przyczyną kłopotów (gdy klimat ok. 40 tys. lat temu zaczął wariować i ulegać gwałtownym zmianom, mogli mieć problem z efektywnym wyżywieniem się – a w rezultacie: z zapewnieniem przetrwania dzieciom).
Mniej szczęścia
Poziom szczegółowości „Krewniaków” bywa zadziwiający – rzadko zdarzają się książki popularyzatorskie, które potrafią przedstawić laikom (do których się zaliczam) tak detaliczne, fachowe opisy, nie tracąc przy tym spójności wywodu. Dzięki tej dokładności książka Wragg Sykes nie jest zbiorem spekulacji i pobożnych życzeń, ale naprawdę ma potencjał zmiany punktu widzenia u czytelnika: neandertalscy bohaterowie tej opowieści są ludźmi i – jak to ludzie – przeważnie krzątają się wokół własnych spraw.
Co ciekawe, ślady archeologiczne pozwalają jak dotąd wnioskować o niższej agresji wewnątrzgatunkowej u neandertalczyków, gdy porównać ją z tą właściwą sapiensom: praktycznie brak u krewniaków śladów morderstw. Jest natomiast kanibalizm. I to on – paradoksalnie – przeważa szalę na stronę metafizyki. Bo owszem, neandertalczycy kolekcjonowali ozdoby ze szponów i piór drapieżnych ptaków (oraz końskie ogony), jak również malowali ochrą i wycinali wzory na kościach oraz muszlach, ale przede wszystkim: zjadali się wzajemnie. Nie zjadali się jednak dlatego, że byli głodni – ale dlatego (wszystko na to wskazuje), że oddawali w ten sposób hołd zmarłym: przetwarzali ich ciała i kości inaczej niż ciała i kości zwierząt, zachowywali sobie cząstki bliskich na pamiątkę, mieli zapewne jakieś wyobrażenie ducha/duszy osoby, która odeszła, z własnych ciał i żołądków czynili pogrzebowe urny.
„Wydaje się stosowne, że neandertalczycy – pierwszy gatunek homininów, który odkryliśmy (powtórnie) – są nam obecnie najlepiej znani i bliżsi niż kiedykolwiek. (…) Zaczynamy w końcu patrzeć na nich na ich warunkach. (...) Odnoszący sukcesy, elastyczni, a nawet kreatywni – te wszystkie określenia można odnieść do nich nie bez powodu. Neandertalczycy nade wszystko potrafili przetrwać i odkrywać, przecierać nowe szlaki człowieczeństwa, poszerzać swój zasięg w przestrzeni, a nawet w czasie. Eksperymentowali z nowymi sposobami fragmentacji, gromadzenia, a nawet przekształcania substancji materialnych – pisze Wragg Sykes. – Długo tlący się żar estetyki i jasne erupcje działań symbolicznych uwidaczniają się w postaci gromadzenia przedmiotów o specjalnym charakterze, znakowania rzeczy i miejsc, badania, co to znaczy być martwym”.
Nie ma już praktycznie żadnego powodu, by odczuwać wyższość wobec neandertalczyków, można co najwyżej podejrzewać, że w kluczowym momencie, gdy ewolucyjny lejek nagle zmniejszył swoją średnicę, znaleźli się w sytuacji bez wyjścia i po prostu nie mieli szczęścia – w przeciwieństwie do nas – choć umieli myśleć, mówić i działać równie dobrze jak my. A może byliby sympatyczniejsi od nas? ©℗
Reklama
Reklama