Ta recenzja byłaby inna, gdyby „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego pojawiło się na rynku trzy lata temu. Wtedy godziłoby się napisać, że była długo wyczekiwana, że w końcu otrzymaliśmy ludową perspektywę w historii. Ale mamy rok 2021 – i w związku z tym na książkę Pobłockiego trzeba spojrzeć inaczej.
Ta recenzja byłaby inna, gdyby „Chamstwo” Kacpra Pobłockiego pojawiło się na rynku trzy lata temu. Wtedy godziłoby się napisać, że była długo wyczekiwana, że w końcu otrzymaliśmy ludową perspektywę w historii. Ale mamy rok 2021 – i w związku z tym na książkę Pobłockiego trzeba spojrzeć inaczej.
Chodzi głównie o to, że ta „chamska perspektywa” nie jest już taka świeża. Od pół roku można czytać dwie odmienne od klasycznych historie Polski: pierwsza (słabsza moim zdaniem) to „Ludowa historia Polski” Adama Leszczyńskiego, druga (lepsza) to „Bękarty pańszczyzny” Michała Rauszera. Obie były zresztą w tym miejscu przeze mnie recenzowane. Ale to nie wszystko. Jeszcze wcześniej pojawiły się choćby „Służące do wszystkiego” Joanny Kuciel-Frydryszak (2018) i „Aleja włókniarek” Marty Madejskiej (2018). Każda z tych książek ma innych bohaterów i inną metodę opowiadania, ale łączy je zmiana perspektywy. Cel, by spojrzeć na historię z perspektywy klas i grup społecznych znajdujących się w położeniu podporządkowania – często totalnego i beznadziejnego.
Kacper Pobłocki, „Chamstwo”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021
Czy więc „Chamstwo” da się polecić mimo dużej (i rosnącej) „ludocentrycznej” konkurencji? Moja odpowiedź brzmi: tak. Pobłocki broni się głównie tym, że jego książka jest trudna. Oczywiście wydawnictwo Czarne próbuje ten fakt ukryć, jak tylko może. Wiadomo – popularne wydawnictwo, profesjonalna akcja promocyjna i te sprawy. Ale jednak Pobłocki nie jest pop-pisarzem. Akurat wśród rodzimych akademików reprezentuje szkołę badawczo-naukową, która jest programowo antypublicystyczna. Mówiąc najprościej: autor nie lubi wyciągać ostrych sądów i stawiać zdecydowanych tez. Jego metoda to pokazywanie kawałków rzeczywistości społecznej (on sam to nazywa „budowaniem okien”). I na dowodzeniu, że zbyt proste wnioski oddalają nas od prawdy.
Czytając „Chamstwo”, widać, że Czarne pcha autora do mocniejszych konkluzji. A Pobłocki trochę się ugina, po czym zmienia perspektywę. Ucieka. W efekcie wszystkie próby syntezy, które pojawiają się na kartach „Chamstwa”, brzmią wtórnie, banalnie i sztucznie. Ciekawie zaczyna być dopiero wtedy, gdy faktycznie pozwalamy Pobłockiemu budować te okna.
Na początku ta metoda może budzić irytację. Pamiętam czytanie jego poprzedniej książki „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania”. To samo uczucie towarzyszyło mi teraz. To rodzaj gniewu czytelnika na autora, że zamiast podsumowywać i konkludować, podsuwa nam coraz to nowe przykłady i obrazy. Skacze po wątkach. Już nam się wydaje, że do czegoś prowadzi. Ale nie. Nowy obrazek jest zupełnie inny. Nie pasuje do całości. Do tej lektury trzeba więc siadać kilka razy. Układać to sobie na nowo. To nie jest rzecz na jeden wieczór.
Wiem, nie jest to oczywiście dobra rekomendacja dla książki dużego wydawnictwa, którego celem jest to, by rzecz była czytana przez możliwie najszerszy krąg odbiorców. Ale może – w obecnym kontekście – właśnie to jej pomoże. Na pisaną „po bożemu” ludową historię zaczyna być za późno. To już mamy. Teraz przyszedł czas na pogłębienie tematu i nowe – bardziej zniuansowane – podejścia. Jeśli tak, to proszę bardzo: „Chamstwo” takie jest.
Reklama
Reklama