„Przewóz” to fabularnie antywestern – czy może raczej antyeastern – choć nietypowy, hybrydowy, zamieszkany przez różne inne gatunki, style i inspiracje.

Czerwiec 1941 r. na Podlasiu, nad Bugiem, w miejscu, gdzie rzeka, minąwszy Drohiczyn, skręca gwałtownie na północ. Środkiem rzeki biegnie linia demarkacyjna, oddzielająca strefy wpływów III Rzeszy i Związku Radzieckiego. Na jednym brzegu stacjonują Sowieci, na drugi – przez piaski, wioseczki i zagajniki – nadciągają Niemcy, szykując się do realizacji operacji Barbarossa. Ruchy sojuszniczych, a wkrótce śmiertelnie sobie wrogich armii to osobliwa inwazja nowoczesności.
„To było jak nadciągająca burza, ale sunęło tuż przy ziemi i wprawiało ją w drżenie. Obce w tej krainie drewna, słomy, roślinności, podmokłych wygonów i obżartych trzód. (...) Najpierw zobaczyli motocyklistów. Jechali po dwie maszyny obok siebie, z erkaemami na maskach koszy. W hełmach, goglach i rękawiczkach w ogóle nie przypominali ludzi. Za nimi toczyły się czołgi. W resztkach słońca kurz miał pomarańczową barwę i sprawiał, że maszyny wyglądały nierealnie. (...) Kilku podrostków stało z krowami na postronkach. Stali całkiem nieruchomo, wpatrzeni w żelaznego węża”. Temu wtargnięciu w przestrzeń starego, ubogiego świata przyglądają się – każdy na swój sposób – bohaterowie powieści „Przewóz” Andrzeja Stasiuka: miejscowi chłopi i wiejski przewoźnik, który oferuje nocne przeprawy łódką przez graniczną rzekę, przycupnięci w krzakach, zakonspirowani polscy partyzanci, toczący swoją odwieczną wojnę ze Wschodem i Zachodem, rodzeństwo zasymilowanych żydowskich nastolatków z dobrego domu marzące o ucieczce za rzekę przed nadciągającą Zagładą. Nim ruszy ofensywa, w tej przypadkowo dobranej grupie ludzi rozegra się dramat lojalności, nienawiści i zemsty.
Nic większego niż wojna
Powieści Stasiuka – to pierwsza od 12 lat, poprzednią, w 2009 r., było „Taksim” – wiele łączy: fascynacja entropią i pamięcią, sensualność i czułość opisów, lęk przed tym, co nowe, nieskrywana sympatia wobec życia prowincjonalnego, skromnego, „gorszego”. Ale „Przewóz” ma jeszcze jedną cechę, która go wyróżnia: fabularnie to antywestern (czy może raczej antyeastern), choć nietypowy, hybrydowy, zamieszkany przez różne inne gatunki, style oraz inspiracje.
Dlaczego anty- a nie po prostu western? Naturalnie dlatego, że trudno się mówi o honorze i wartościach, gdy północno-zachodni wiatr niesie woń popiołów znad Treblinki; na każdy bohaterski gest w tym świecie przypada tona kompromisów i po pół tony nienawiści i skurwysyństwa. W każdym razie pod kątem dramaturgicznym jest to rozegrane kapitalnie – i jak to w (anty)westernie: suspens ma w sobie coś z losu, coś z przeznaczenia, któremu nie sposób się wymknąć. Zresztą Stasiuk zgrabnie wymyka się schematom gatunkowym, znajdując w nich furtkę – postaci kobiece, silne, sugestywne, tym ważniejsze, im dalej w powieści się znajdujemy. To kobiety robią w „Przewozie” różnicę.
Andrzej Stasiuk, „Przewóz”, Czarne 2021
Krążąc po nadbużańskich łąkach i mokradłach, Stasiuk wraca do krainy swojego dzieciństwa – w tych okolicach, w rodzinnej wsi ojca, spędzał wakacje. I to jest swego rodzaju metapoziom tej powieści; w paru odseparowanych od reszty narracji rozdziałach autor ujawnia swoją obecność, próbując, zresztą trochę po omacku, ustalić, skąd wziął mu się w głowie „Przewóz”. Po części z pragnienia, by utrwalić ojcowską pamięć przeszłości, zanikającą i ulegającą rozpadowi, po części z dążenia za tym, by narzucić jakąś spójną narrację własnym dziecięcym przeczuciom (choćby takim, że II wojna była najważniejszym wydarzeniem w historii tamtego skrawka ziemi i w biografiach tamtejszych ludzi – „Bo wojna się skończyła, ale nie minęła. Bo wojna tutaj nie mijała nigdy. (...) Raz po raz trupy zjawiały się za tym stołem, pod ciemną lampą i w dymie. Trupy raz za razem. Własne i cudze (...) Nie przytrafiło im się w życiu nic większego niż wojna”. Jak to u Stasiuka bywa, chaotyczne, spontaniczne, nawracające podróżowanie w realnej przestrzeni staje się również wędrówką po zakamarkach własnej głowy, wędrówką wśród duchów, powidoków, zgliszcz. „Popijałem gorącą neskę i chciałem powrócić w myślach do rojeń o moim kraju, który nie chce wydorośleć, i do własnego lęku, który każe mi szukać pociechy wśród zjaw. (....) No więc jechałem dłużej niż zwykle. Być może odwlekając moment spotkania. Przekładając bezpieczną przeszłość nad teraźniejszość, która okazywała się krucha i nie stanowiła żadnego oparcia. Przecież lepiej jest roić, niż patrzeć, jak umieramy”.
Innymi słowy, „Przewóz” to western o duchach. A ponieważ polskiej literaturze – a może Polakom w ogóle – zawsze dobrze robi obecność duchów, jest to nietuzinkowa książka.
Pierwotny świat
W komentarzach świeżo po premierze pojawiało się jak refren stwierdzenie, że Stasiuk zrobił sobie wycieczkę na terytorium Wiesława Myśliwskiego: w stronę powieści mitu, w stronę znaturalizowanego, hieratycznego, historiozoficznie ujętego wiejskiego życia. To raczej nietrafna, powierzchowna diagnoza, nie dlatego nawet, że Myśliwski nie ma współcześnie wyłączności na wielkie narracje o wsi, ale dlatego, że w „Przewozie” kryje się coś innego: wiele nawiązań do polskiego pisarstwa lat 60. i 70., rozliczającego się w duchu egzystencjalizmu i estetyki absurdu bądź to z wojną, bądź to z emocjami narodu, który nie wie, czy wygrał, czy przegrał, czy chce być starodawny, czy nowoczesny, czy jest ofiarą, czy może jednak katem.
Pierwsze zdanie powieści Stasiuka brzmi: „Poczuł, że traci grunt”. Wszyscy w tej książce tracą grunt. Wojna przez swoją niechlujność, przypadkowość, bezmyślność zderza ze sobą mikroświaty, które nigdy inaczej by się nie spotkały. Zderza ze sobą też języki, narracje, sposoby myślenia. Stasiuk bawi się tym motywem, dosłownie wywołując kolizje różnych estetyk: w rozmowach zagubionego żydowskiego rodzeństwa słychać dialogi w duchu Konwickiego, sceny z udziałem „leśnych” przywołują na myśl dramaty Tadeusza Różewicza. Gdy na scenę wkracza rozmodlony ksiądz – szlachetka, alkoholik – w powietrzu czuje się bezlitosny sarkazm Mrożka. To potężna zaleta tej książki: mimo pozornej jednolitości skrywa ona w sobie zaskakującą polifonię, na poziomie estetyki gra przeciwieństwami, do fabuły rodem z literatury popularnej zaprasza rozmaite upiory.
Ta wielogłosowość wydaje mi się w „Przewozie” kluczowa. Obok niej idzie kreacja świata. Czy to jest bowiem powieść realistyczna? Niekoniecznie. To tak, jak z reportażami Curzia Malapartego (z estetycznej wszechzmysłowości opisów przyrody i rozkładu u tego ostatniego Stasiuk zresztą korzysta, gdy opowiada, dla przykładu, o cierpieniu zwierząt): do prawdy idą one okrężną drogą, przez zmyślenie, symbolizm, emfazę, hiperbolizowanie. U Stasiuka – czego narrator nie ukrywa – jest podobnie: pierwotny świat wsi, „starowiecze”, jest jak zatopiony w bursztynie, nowoczesność nie ciurka powolutku, niepostrzeżenie zmieniając to, co niby niezmienne, lecz wdziera się niczym piąty żywioł, spektakularnie i nader malarsko, kobiety mają tu w sobie coś z wiedźm, rzeka urasta do rangi filozoficznej metafory. To oczywiście niczym nie szkodzi samej literaturze, ale dobrze mieć świadomość, że Stasiuk nie odtwarza i nie rekonstruuje – to się wszystko rozgrywa w przestrzeni jego przemyślanej fantazji, a mimo wszystko wydaje się prawdziwe.
Ponieważ jednak jest to western, nie mogę zdradzić meandrów akcji – tego się nie robi westernom. Mogę jednak powiedzieć, że pistolet (Vis wz. 35), który się pojawia w pierwszym akcie, na pewno wystrzeli w ostatnim. I pozostawi nas z tą książką na długo. ©℗