„Łóżko” Whitehouse’a trudno nazwać wnikliwym studium depresji. To raczej opowieść o tym, że toksyczna miłość potrafi zabijać, a chory w rodzinie bezwiednie wciąga bliskich w otchłań.

Właściwie po co wstawać co rano, wpadać w tryby korporacji, gonić za większym domem i wygodniejszym samochodem, by na starość ocknąć się w bujanym fotelu z marną emeryturą i poczuciem straconego życia? Podobne pytanie zadaje sobie młody bohater debiutanckiej powieści Davida Whitehouse’a „Łóżko”, a nie znalazłszy satysfakcjonującej odpowiedzi, pewnego dnia postanawia po prostu nigdy więcej nie wstawać. Przez kilkanaście lat przystojny i charyzmatyczny młodzieniec zmienia się w ponad sześciusetkilowe monstrum, niezdolnego do podstawowych funkcji życiowych kalekę, w pełni uzależnionego od nadopiekuńczej i systematycznie dokarmiającej go matki. Jak rozumieć gest Malcolma Ede’a? Jako manifestację? Bunt? Protest przeciwko jałowości życia? W oczekiwaniu odpowiedzi pod domem bohatera wkrótce zaczynają koczować tłumy dziennikarzy, a z całego świata napływają listy od wielbicieli. Wobec nagabywań ciekawskich Malcolm zdaje się jednak równie bezradny, co Forrest Gump, który twierdził, że chciał tylko pobiegać, a przez przypadek przebiegł całe Stany Zjednoczone. „Łóżko” Whitehouse’a trudno nazwać wnikliwym studium depresji. To raczej opowieść o tym, że toksyczna miłość potrafi zabijać, a chory w rodzinie bezwiednie wciąga bliskich w otchłań. Nic w tym odkrywczego, dlatego powieść z czasem zaczyna rozczarowywać i nużyć. Ta książka miała spory potencjał niezłej psychologicznej prozy. Niestety, jeśli odsączyć z niej naturalistyczne opisy degenerującego się cielska, zostaje, w gruncie rzeczy, niewiele

Łóżko | David Whitehouse | przeł. Anna Popiel | Prószyński i S-ka 2012 | Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 4 / 6