Fani nazywali to profanacją klasyka, Alan Moore protestował, mimo to DC wydało serię prequeli do legendarnego komiksu „Strażnicy”. Pierwsze dwa albumy właśnie ukazały się w Polsce.

Rok 1986 był jednym z najważniejszych w historii komiksu, z naciskiem na odłam superbohaterski. W lutym ukazał się pierwszy zeszyt miniserii „Powrót Mrocznego Rycerza” Franka Millera, we wrześniu zaś rozpoczęto publikację „Strażników” ze scenariuszem Alana Moore’a, rysunkami Dave’a Gibbonsa i kolorami Johna Higginsa. Obie te historie wywarły olbrzymi wpływ na przemiany, którym w późniejszych latach uległ amerykański rynek historii obrazkowych. Sprawiły one, że obowiązujący dotychczas model pisania często infantylnych przygód niesamowitych herosów został po części zastąpiony bardziej realistycznym, mrocznym podejściem – bohaterowie zaczęli popadać w depresję, cierpieć, mieć ludzkie problemy, a nawet umierać. Zwłaszcza DC wzięło sobie do serca wyniki finansowe obu serii i w efekcie w późniejszych latach na łamach komiksów śmierć ponieśli Supergirl, Batman, Zielona Latarnia, Flash, kilku Robinów, a nawet sam Superman. Wizja Batmana według Franka Millera do dziś zresztą rezonuje – to właśnie m.in. „Powrót Mrocznego Rycerza” zainspirował Christophera Nolana i jego podejście do ekranizacji komiksów, które z obrońcy Gotham zdążyło już przenieść się również na „Niesamowitego Spider-Mana” i „Człowieka ze Stali”.

Mimo wpływu na przemysł filmowy to jednak nie dzieło autora „300” i „Sin City” określane jest mianem najwybitniejszego komiksu wszech czasów. Ten tytuł przypada „Strażnikom” – jedynemu komiksowi, jaki magazyn „Time” umieścił na liście najlepszych anglojęzycznych powieści wydanych po roku 1923. To historia alternatywna, w której Stany Zjednoczone wygrały wojnę w Wietnamie, a prezydent Richard Nixon został wybrany na kolejną kadencję. Czynnikiem, który wywołał te zmiany, była obecność autentycznych superbohaterów, zwłaszcza zaś posiadającego niemalże boską moc Dr. Manhattana, którego interwencja zmieniła losy wojny.

Scenariusz Alana Moore’a był rewolucyjny z dwóch powodów. Po pierwsze, „Strażnicy” stanowili nie tylko realistyczne podejście do tematyki komiksowych herosów, ale wręcz mówili, że ich obecność w prawdziwym świecie wcale nie byłaby zbawieniem. W naszej rzeczywistości zimna wojna była w dużej mierze grą nerwów i choć skutkiem była szeroko zakrojona paranoja (która leżała u podstaw opowieści Moore’a), ostatecznie wszystko rozeszło się po kościach. W „Strażnikach”, z powodu istnienia Dr. Manhattana, zagrożenie było jak najbardziej realne, a jego zażegnanie wymagało ogromnej ofiary – kolejna rewolucja: herosi Moore’a byli de facto bezsilni w obliczu tej groźby.

Drugim powodem, dla którego ta historia zyskała miano kultowej, było jej bogactwo. Zamiast klasycznej, pełnej akcji i efektownych mordobić, ale fabularnie prostej opowieści Moore zaproponował komiks, który wedle jego własnych słów był przeznaczony do co najmniej kilkukrotnej lektury. Na potrzeby swojej historii tworzył fikcyjne dokumenty, napisał kilka rozdziałów cytowanej w albumie powieści, a nawet osobny komiks w komiksie, czyli „Wyrzuconego na brzeg”. Gibbons dodał do tego od siebie niezwykle bogate tło ilustracji, obfitujące w mnóstwo powtarzających się symboli (najsłynniejszy – żółta przypinka z kroplą krwi), a także niestandardowe, bardzo rygorystyczne i nienastawione na efekciarskość podejście do kadrowania – chciał w ten sposób odróżnić „Strażników” od standardowych opowieści o facetach z majtkami na spodniach. Obaj artyści podkreślali, że zależało im na stworzeniu historii, która w pełni wykorzystywałaby unikatowość komiksu jako medium, a więc nie mogłaby być opowiedziana ani w formie książki, ani filmu (mimo to w 2009 r. do kin trafiła bardzo dobra ekranizacja w reżyserii Zacka Snydera).

Mając to wszystko na uwadze, zdając sobie sprawę z czci, jaką miłośnicy komiksów otaczają „Strażników”, nie sposób dziwić się reakcjom, jakie wywołało oświadczenie wydawnictwa DC, iż powstanie seria prequeli, opisująca wcześniejsze losy bohaterów kultowego dzieła. Nie bez znaczenia było także to, iż choć Gibbons udzielił artystom swojego błogosławieństwa, a Higgins nawet współtworzył jedną z nowych historii, główny architekt tego sukcesu Alan Moore gorąco protestował przed profanacją jego dzieła. Wiązało się to przede wszystkim z faktem, iż Brytyjczyk od lat jest skłócony z byłym pracodawcą, który wedle jego słów pozbawił go i Gibbonsa praw do ich własnego komiksu poprzez sprytnie skonstruowany kontrakt na jego napisanie. Ponieważ zaś za DC stoi armia prawników, Moore niewiele mógł zrobić i ostatecznie „Strażnicy. Początek” zostali wydani. Powrócili więc wspomniany Dr Manhattan, ale także Rorschach, Komediant, Nocny Puchacz, Ozymandiasz i Jedwabna Zjawa, dodatkowo powstały także albumy poświęcone Gwardzistom (poprzednicy Strażników) i Karmazynowemu Korsarzowi (rozwijający wątki z „Wyrzuconego na brzeg”).

Ukazujący się właśnie w Polsce pierwszy tom serii prequelowej z jednej strony rozwiewa, z drugiej potwierdza obawy miłośników oryginału, że „Strażnicy. Początek” to nic innego, jak tylko skok na kasę. Oczywiste jest, że szans na dorównanie oryginałowi nie było, z historii Gwardzistów i Jedwabnej Zjawy można jednak wywnioskować, że nie to było celem artystów. Oba albumy, choć diametralnie różne, łączy to, iż ich twórcy nie próbowali naśladować wielkich poprzedników. „Jedwabna Zjawa” Darwyna Crooke’a i Amandy Conner to prosta historyjka o nastolatce, z typowymi dla nastolatków problemami, z tą różnicą, że ta konkretna dziewczyna przy okazji od wczesnych lat dziecięcych szkolona była na pogromczynię przestępczości. Tło dla opowieści stanowi kolorowa kultura hipisowska, złoczyńcą jest biznesmen starający się za pomocą specjalnego narkotyku kontrolować młodych ludzi, tak aby zwiększyć ich popęd konsumencki, a tak naprawdę chodzi o miłość Zjawy i jej chłopaka oraz o młodzieńczy bunt. Ogólnie więc wiele stron o niczym, istna definicja fabularnej przeciętności, jedyną zaletą albumu jest momentami ciekawa strona graficzna, zwłaszcza w warstwie kolorystycznej.

Dobre imię serii ratują „Gwardziści” ze scenariuszem i rysunkami Crooke’a. Losy pierwszych superbohaterów (w filmie pokazane w formie fenomenalniej czołówki) opisane zostały z perspektywy pierwszego Nocnego Puchacza, Hollisa Masona, pracującego właśnie nad cytowaną w „Strażnikach” powieścią „W Kapturze”, w której opisał historię uformowania się i upadku tytułowej drużyny. Dużo ciekawsi zarówno graficznie (stylizowani na stare komiksy), jak i fabularnie od „Jedwabnej Zjawy”, oferują interesujące rozwinięcie zasygnalizowanych w oryginale wątków, przede wszystkim stanowią jednak wciągającą historię kryminalną, nie tyle kopiującą, ile utrzymaną w duchu dzieła Moore’a i Gibbsona. „Strażnicy” to nie są, ale jeżeli pozostałe tomy będą trzymać podobny poziom, nawet najbardziej zaciekłym przeciwnikom serii trudno będzie nie dostrzegać tego, że choć ustępują klasykowi, wciąż są to naprawdę dobre komiksy.

Marcin Zwierzchowski