"Jestem Tyrmand, syn Leopolda" to opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, uzupełnieniu w niej jakiejś luki.

Matthew Tyrmand długo nie wiedział, że jego ojciec jest w Polsce znanym pisarzem. Miał tylko cztery lata, kiedy autor „Złego” zmarł w 1985 r. Młody Tyrmand dorastał jak typowy chłopak na Brooklynie. W domu nie mógł nauczyć się polskiego. Matka jest Amerykanką, uwielbiała Leopolda, ale po jego śmierci musiała zająć się przede wszystkim utrzymaniem rodziny w ciężkich warunkach finansowych. Matthew barwnie opisuje swoje dzieciństwo i czasy nastoletnie. Opowiada o żydowskich tradycjach rodziny, o tym, jak wałęsał się po brooklyńskich ulicach, szukał zaczepek, wdawał się w bójki, dostawał szkołę życia w starciach z rówieśnikami. Brak ojca odcisnął na nim piętno, czuł się odpowiedzialny za matkę i siostrę. To miało pokierować jego życiowymi wyborami.

Miał osiemnaście lat, kiedy po raz pierwszy ktoś go spytał, czy ma jakieś związki z Leopoldem Tyrmandem. Matthew był zaskoczony. Nie spodziewał się, że jego ojciec jest w Polsce autorem kultowym. Tak zaczęły się poszukiwania, pierwsze podróże do Polski, próby zrekonstruowania obrazu ojca na nowo. Książka Tyrmanda juniora nie jest wspomnieniem o Leopoldzie. To opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, uzupełnieniu w niej jakiejś luki. Młody Tyrmand, poszukując ojca, chce dowiedzieć się czegoś o sobie. I dokonuje szczerego wyznania.

Jestem Tyrmand, syn Leopolda | Matthew Tyrmand, Kamila Sypniewska | Znak 2013 | Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 4 / 6