"Za poszukiwanie prawdy, za dotykanie spraw najtrudniejszych i prawd niewygodnych. Za podjęcie próby ocalenia biografii Ireny Sendlerowej od manipulacji i zakłamania. Za książkę na dziś" - tak jurorzy uzasadnili przyznanie tegorocznej Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki Annie Bikont za książkę "Sendlerowa. W ukryciu" - ogłoszono w niedzielę.

W 9. edycji Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za Reportaż Literacki nagrodę dla tłumacza za najlepszy przekład reportażu literackiego 2017 roku otrzymał Sergiusz Kowalski za przekład książki Bena Rawlence'a "Miasto cierni. Największy obóz dla uchodźców". Ta sama książka zdobyła specjalną nagrodę "Słowa bez Granic" od studentów Uniwersytetu Wrocławskiego.

Anna Bikont powiedziała, odbierając nagrodę, że szczególnie wzruszające jest dla niej zorganizowanie tegorocznej gali w Muzeum POLIN, na terenie dawnego getta. Jak mówiła, początkowo chciała pisać książkę nie o Irenie Sendlerowej, ale o żydowskich dzieciach, które nie przeżyły okupacji. Jak przypomniała, w 1939 roku w Polsce żyło ponad milion żydowskich dzieci. Wojnę przeżyło około 5 tys. z nich.

Książka "Sendlerowa. W ukryciu" ukazała się na jesieni zeszłego roku nakładem wydawnictwa Czarne. Wizerunek Ireny Sendlerowej, jaki utrwalił się w Polsce, nie jest do końca prawdziwy. Legendę budowała ona sama, ale przede wszystkim otoczenie, któremu zależało na wyeksponowaniu postaci szlachetnej Polki ratującej żydowskie dzieci - pisze Anna Bikont. Gdy rozpoczynała pracę nad książką, miała dość sprecyzowane wyobrażenie o życiu Ireny Sendlerowej, nie spodziewała się, że trafi na tyle niejasności. W niemal każdej historii, które opowiadała o swoim życiu jej bohaterka, coś się nie zgadzało. "Spędzałam setki godzin w archiwach, rozmawiałam z dziesiątkami osób, już wydawało mi się, że chwytam jakąś nitkę, że mogę coś pewnego powiedzieć o życiu Ireny Sendlerowej, po czym okazywało się, że znowu coś się nie zgadza". "Wielokrotnie będę wybierać z różnych wersji opowieści Sendlerowej tę, która wydaje mi się najbardziej prawdopodobna w zestawieniu z innymi źródłami" - pisze Bikont.

Irena Sendlerowa była działaczką Rady Pomocy Żydom Żegota, zajmowała się m.in. ratowaniem dzieci z warszawskiego getta. Za swą działalność w 1965 r. otrzymała medal Sprawiedliwej wśród Narodów Świata jako jedna z pierwszych uhonorowanych tym odznaczeniem. Potem na pół wieku o zasługach Ireny Sendlerowej jakby trochę zapomniano. W 2001 r. przyjechała do Polski grupa amerykańskich uczennic, które napisały sztukę o Polce ratującej w czasie wojny żydowskie dzieci. Z dnia na dzień Irena Sendlerowa stała się bohaterką mediów, ikoną polskiej szlachetności i bohaterstwa. Bikont uważa, że wydobycie z mroków niepamięci postaci Sendlerowej spotkało się z tak wielkim zainteresowaniem Polaków, bo w tym samym czasie odbywała się dyskusja wokół książki "Sąsiedzi" Jana Tomasza Grossa o tragicznym losie Żydów z Jedwabnego. Jak pisze Bikont, postać Sendlerowej, siwowłosej, kruchej staruszki o poruszającym uśmiechu, kobiety, która uratowała 2,5 tys. żydowskich dzieci, traktowana była jako swego rodzaju przeciwaga dla opowieści Grossa. Sama Sendlerowa mawiała, że jest "narodowym alibi".

W przedstawieniu, które przygotowały amerykańskie uczennice, Irena Sendlerowa osobiście wynosi dzieci z getta. Bohaterka opowieści nie prostowała tej informacji. Tymczasem, jak pisze Bikont, "przeprowadzanie na aryjską stronę (...) nie polegało na tym, że ona sama wychodziła razem ze wskazaną osobą przez bramę getta. Rolą jej i jej koleżanek było zgranie wychodzących na placówkę, wśród których przemycali się uciekinierzy, z ludźmi po stronie aryjskiej, którzy mieli ich rozlokować w Warszawie lub na prowincji". Zdaniem Bikont, samo wydostanie się z getta nie było trudne, natomiast zadanie Sendlerowej - zorganizowanie dzieciom życia po aryjskiej stronie, znalezienie ludzi, którzy się nimi zaopiekują, dostarczanie co miesiąc pieniędzy na ich utrzymanie - było nieporównanie trudniejsze. "Dlaczego więc Sendlerowa utrzymywała, że osobiście wynosiła dzieci?" - pyta Bikont. I nie znajduje odpowiedzi na to pytanie.

Irena Sendlerowa wielokrotnie podawała, że uratowała 2,5 tys. dzieci. Bikont dowodzi, że ta liczba jest nieprawdopodobna, bardzo zawyżona. Najbardziej optymistyczne szacunki mówią o 500 dzieciach, którym Żegota, na różnych etapach ukrywania się, pomogła. Centralny Komitet Żydowski w 1945 r. ustalił, że z miliona żydowskich dzieci, które żyły w Polsce w 1939 r. okupację przeżyło maksymalnie 5 tysięcy. Historyk Holokaustu Szymon Datner uważał, że z warszawskiego getta uratowało się około 500 dzieci. Bikont przypomina, że akcja wyprowadzania dzieci z getta prowadzona przez Żegotę trwała tylko siedem miesięcy, przyjęcie liczby 2,5 tys. uratowanych oznacza, że ratowano dziesięcioro dzieci dziennie. "Mimo ogromnej ofiarności działaczy Żegoty skala ich pomocy była znacznie mniejsza" - pisze Bikont. W lutym 1944 r. Rada obejmowała pomocą około 3,5 tys. osób, w większości dorosłych.

Większość dzieci, w których uratowaniu Sendlerowa miała udział, nie mogła jej zapamiętać - były wtedy zbyt małe, a ich kontakt z nią był najczęściej przelotny. Po latach ci ludzie powtarzali zasłyszane opowieści o Sendlerowej jako swoje prawdziwe wspomnienia. Bikont przypuszcza, że Irena Sendlerowa występuje w tak wielu opowieściach, ponieważ jej historia jest piękna i optymistyczna - to opowieść o bezinteresownej pomocy, ludzkim braterstwie, heroizmie. Tymczasem prawdziwe historie tych, którzy ocaleli z Holokaustu, rzadko bywają budujące. Ukrywanie się po aryjskiej stronie wymagało znoszenia wielu upokorzeń, brutalnej walki o życie, trudnych wyborów i sporej dozy egoizmu. Szlachetni altruiści ginęli jako pierwsi. Być może dlatego tak wiele osób wybierało "ładną" narrację o szlachetnej Sendlerowej. Do zorganizowania pomocy Żydom potrzebny był sprawnie działający system, pieniądze i siatka zaangażowanych osób, gotowych zaryzykować życie. Jak wspominał Władysław Bartoszewski, "łatwiej było znaleźć mieszkanie do przechowania skrzyni broni niż dla jednego Żyda". Irena Sendlerowa nie działała samodzielnie, była jednym z licznych trybów machiny ratowania Żydów, w którą zaangażowanych było - równie jak ona - kilkanaście jej koleżanek, najpierw z Wydziału Opieki, potem z Żegoty. Sendlerowa dbała o pamięć o nich, ale jednocześnie wielokrotnie w swoich opowieściach przypisywała sobie ich zasługi. "Tak już jest, że wybiera się jedną postać, i wybrano Sendlerową" - mówiła Annie Bikont Hanna Rechowicz, córka koleżanki Sendlerowej z Żegoty.

Bikont pokazuje, że Irena Sendlerowa wielokrotnie "poprawiała" swoją biografię, nie tylko nie mówiła o sobie wszystkiego, a nawet świadomie zmieniała fakty. Pisząc w 1981 r. o swoim drugim mężu, ukryła, że był on Żydem i jednym z powodów, dla których tak często bywała w getcie, była miłość do niego. Nie afiszowała się też z tym, że przed wojną był on mężem jej przyjaciółki, której go odbiła, sama będąc mężatką. Podczas okupacji pierwszy mąż Sendlerowej przebywał w jenieckim obozie niemieckim.

Po 2001 r. życiorys Sendlerowej wpisano w pewien hagiograficzny schemat, do którego wiele faktów z jej życiorysu po prostu nie pasowało. Sendlerowa utrzymywała, że została wcielona do PZPR-u, jako członkini PPS-u, w 1948 r., po zjednoczeniu tych partii. "Znalazłam się niezamierzenie w nowej partii" - powiedziała swojej biografce Annie Mieszkowskiej, autorce książki "Matka dzieci Holokaustu. Historia Ireny Sendlerowej". Powiedziała też: "Po 1948 roku złożyłam legitymację partyjną, mając z tego powodu wiele przykrości". Bikont pokazuje, że prawda była nieco inna. Irena Sendlerowa zapisała się do PPR z własnej woli i w całkowitej zgodzie ze swoimi przekonaniami w styczniu 1947 r. i bardzo szybko weszła w skład władz partyjnych jako członkini Sekcji Opieki Społecznej przy Wydziale Socjalno-Zawodowym KC PZPR. Ten wydział zajmował się m.in. oczyszczaniem przedszkoli i żłobków z "elementu obcoklasowego", a także próbami likwidacji dobroczynności religijnej m.in. Caritasu. O Irenie Sendlerowej pisano też, że po antysemickiej nagonce w 1968 r. rzuciła partyjną legitymację. Nic takiego nie miało miejsca, była aktywna w strukturach partii jeszcze pod koniec lat 80. Irenę Sendlerową przedstawiano też często jako katoliczkę, choć ona sama nie identyfikowała się z Kościołem. Wychowywana była w rodzinie ateistycznej, religia nigdy nie była dla niej ważnym punktem odniesienia.

Nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego jest przyznawana co roku za najlepszy reportaż książkowy opublikowany w Polsce i po polsku między 1 stycznia a 31 grudnia poprzedniego roku. Zwycięski autor otrzymuje 50 tys. zł. Jeśli nagrodzone dzieło zostało przełożone z języka obcego, nagrodę (w wysokości 15 tys. zł) otrzymuje też tłumacz. Od początku jej istnienia nagrodzeni zostali: Jean Hatzfeld za "Strategia antylop" i tłumacz Jacek Giszczak (2010), Swietłana Aleksijewicz za książkę "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" i tłumacz Jerzy Czech (2011), Liao Yiwu za "Prowadzący umarłych" i tłumacze Agnieszka Pokojska i Wen Huang (2012), Ed Vulliamy za „Ameksyka” i tłumacz Janusz Ochab (2013), Elisabeth Asbrink za książkę "W Lesie Wiedeńskim wciąż szumią drzewa" i tłumaczka Irena Kowadło-Przedmojska (2014), Swietłana Aleksijewicz za książkę "Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka" i tłumacz Jerzy Czech oraz Michał Olszewski za "Najlepsze buty na świecie", a także tłumacz Mariusz Kalinowski za przekład "Krótkiego przystanku w drodze z Auschwitz" Görana Rosenberga (2015), Paweł P. Reszka za "Diabeł i tabliczka czekolady" (2016), Rana Dasgupta za "Delhi" (2017).(PAP)