Pomyślałem, że jeśli miałbym opowiedzieć jeszcze jedną historię, co by to było? Dlatego zdecydowałem się zrealizować właśnie to - powiedział o "Fabelmanach" Steven Spielberg. Najbardziej osobiste dzieło reżysera, jeden z faworytów oscarowego wyścigu, w piątek wchodzi na ekrany polskich kin.

Na swoim koncie ma trzy Oscary i kilkaset nominacji do najważniejszych nagród filmowych. Udowodnił, że potrafi robić filmy na każdy temat – od dramatów wojennych, takich jak "Lista Schindlera" czy "Szeregowiec Ryan", aż po fantastykę w stylu "E.T." i "Parku Jurajskiego". Do tej pory jednak Steven Spielberg konsekwentnie stronił od pomysłu ukazania na ekranie własnej historii. Skąd ta zmiana? W sesji pytań i odpowiedzi, którą przeprowadził z nim Martin Scorsese po nowojorskim pokazie "Fabelmanów", zdradził, że gotowość nadeszła w ostatnich latach, wraz ze śmiercią rodziców i z pandemią. "Pomyślałem, że jeśli miałbym wyreżyserować jeszcze jeden film, jeśli miałbym opowiedzieć jeszcze jedną historię, co by to było? Dlatego zdecydowałem się zrealizować właśnie to [...]. Nie chciałem tego robić od razu po napisaniu scenariusza. Wtedy najchętniej schowałbym ten tekst gdzieś do szuflady. Ale COVID-19 dał mi dużo czasu na przemyślenia. Szczególnie gdy pandemia pogłębiła się i straciliśmy 500 tys. Amerykanów, nie wspominając już o milionach ludzi na całym świecie. Czy naprawdę nie było wówczas przesądzone, że to wydarzenie kończące życie?" – powiedział reżyser, cytowany przez portal Deadline.

Filmowe wspomnienia Spielberg rozpoczyna od pierwszej wizyty swojego alter ego, sześcioletniego Sammy’ego (w tej roli Gabriel LaBelle) w kinie, do którego na początku lat 50. zaprowadzili go rodzice - tytułowi Fabelmanowie. Seans "Największego widowiska świata" Cecila B. DeMille’a wspominał po latach jako doświadczenie jednocześnie fascynujące i przerażające. "Kiedy nagle rozsunęła się kurtyna, a na ekranie pojawił się wielki obraz, poczułem się oszukany. Myślałem, że rodzice zabrali mnie do cyrku. Nie wiem, ile czasu zajęło mi zaangażowanie się w fabułę. Ale kiedy to już się stało, byłem oczarowany. Nie rozumiałem historii, ale obraz był niesamowity. A potem zobaczyłem scenę katastrofy kolejowej, ten przerażający wrak pociągu. Chciałem wyjść z sali. Zapadałem się w fotelu, żeby nie widzieć ekranu. To było naprawdę traumatyczne przeżycie. Pierwszy film, który obejrzałem w kinie, przestraszył mnie. Nigdy tego nie zapomnę" – podkreślił w rozmowie z Terrym Grossem w radiu WMFE-FM.

Nietrudno zgadnąć, jaki jest ciąg dalszy "Fabelmanów". Sammy dostaje w prezencie świątecznym kolejkę i korzystając z domowej, amatorskiej kamery, nagrywa scenę katastrofy kolejowej. Niebawem chłopiec zaczyna fascynować się kinem, a kamera staje się jego nieodzownym rekwizytem. Chętnie nagrywa swoich najbliższych i kolegów. Wnikliwym okiem kamery obserwuje psującą się relację swoich rodziców – uzdolnionej muzycznie, neurotycznej Mitzi (Michelle Williams) i dobrotliwego inżyniera Burta (Paul Dano). Chłopiec nie do końca uświadamia sobie rolę, jaką odgrywa w tym przyjaciel rodziny Bennie (Seth Rogen). Jest przekonany, że odpowiedzialność za rozwód ponosi Burt. Może dlatego że zawsze silniejsza więź łączyła go z matką. "Miałem bardzo silną mamę, która była dla mnie bardziej przyjaciółką niż opiekunką. Nauczyłem się od niej tak wiele, także o relacjach międzyludzkich i trudnych osobowościach. Moim zdaniem kobiety są lepiej przystosowane do tworzenia atmosfery, kultury rodzinnej. To jest ten rodzaj kultury, który i ja potrafię tworzyć najlepiej" – przyznał reżyser w wywiadzie dla Swiss Magazine.

W filmie pojawiają się także wątki dorastania Sammy’ego wśród ortodoksyjnych Żydów, ukraińskich korzeni jego dziadków, przeprowadzki z Arizony do Kalifornii i brutalnego zetknięcia z antysemityzmem w szkole. "Nigdy nie zaprzeczałem, że jestem Żydem, ale starałem się, żeby nie było to widoczne, kiedy na szkolnym podwórku rozpoczynała się rozmowa na ten temat. Na pewno wewnątrz identyfikowałem się z Żydami. Wychowałem się w dużej rodzinie, w Arizonie. Obchodziliśmy wszystkie żydowskie święta. A kiedy bywali u nas moi dziadkowie, sporo rozmawialiśmy w jidysz. Byliśmy bardzo ortodoksyjni" – stwierdził reżyser w radiu WMFE-FM.

Światowa premiera obrazu odbyła się we wrześniu w trakcie festiwalu w Toronto. W grudniu twórcy "Fabelmanów" otrzymali pięć nominacji do Złotych Globów. Film pojawił się również na wysokiej pozycji w oscarowych przewidywaniach portalu Variety. Wszystko to powinno wróżyć sukces, jednak recenzje są dalekie od zachwytów. Benjamin Lee ("The Guardian") określił historię Spielberga jako "słodką, ale odkażoną". "Po +Romie+ byliśmy świadkami tego, jak wielu wspaniałych artystów sięga po kameralne historie, by ożywić coś z własnej, niezbadanej dotąd przeszłości. Pomimo często powielanego skojarzenia z sentymentalizmem próba Spielberga jest w gruncie rzeczy stosunkowo powściągliwa, zakorzeniona w rzeczywistości, pozbawiona oczywistej ckliwości. Scenariusz omija łatwe wyboje, skupiając się na mniejszych, nie tak łatwych do wytłumaczenia emocjach. Ale i tak Spielberg ukazuje nam nieco zbyt zainscenizowaną, sztuczną wersję siebie i swojej rodziny" – podsumował.

Bardziej krytycznie do filmu odniosła się Sarah Hagi (Gawker). W jej ocenie obraz, reklamowany jako "list miłosny do kina", jest w istocie laurką Spielberga dla samego siebie. "Czyż nie mamy szczęścia, że kiedyś zdecydował się wziąć do ręki kamerę? Filmy Sammy’ego to delikatne mrugnięcia okiem do późniejszych obrazów Spielberga. Chłopiec kręci scenę wojenną, plażową – jeśli brzmią znajomo, to dlatego, że tak miało być. To, co Spielberg robi z +Fabelmanami+, kończy się raczej poczuciem frustracji niż przyjemności. Oto film, który jest technicznie doskonały i piękny pod względem obrazu, ale pod pokładami rzekomego uczucia niewiele ma do przekazania poza: +podążaj za swoimi marzeniami+" – napisała.

Od piątku "Fabelmanów" można oglądać w polskich kinach. W obsadzie znaleźli się również m.in. David Lynch, Jeannie Berlin, Julia Butters, Robin Bartlett i Judd Hirsch. Za scenariusz – obok Spielberga – odpowiada Tony Kushner. Autorem zdjęć jest Janusz Kamiński. Muzykę skomponował John Williams. Dystrybutorem obrazu jest Monolith Films. (PAP)

autorka: Daria Porycka