Pogłoski, jakoby kino zmarło na COVID-19, były przesadzone. Zmienia się jednak model jego koegzystencji z serwisami wideo

Nowy układ sił dopiero się kształtuje, ale widać już, że rynek filmowy zmienił się na korzyść internetowych platform dystrybucji.
– Pandemia przyspieszyła dwa istniejące wcześniej trendy: więcej ludzi zostaje w domu, aby cieszyć się oglądaniem filmów i seriali na własnej kanapie, i coraz więcej studiów i dystrybutorów filmowych rozwija własne serwisy internetowe – zauważa Ścibor Łąpieś, dyrektor zespołów zajmujących się technologiami, mediami i telekomunikacją w Deloitte.
Zamykanie kin na całym świecie i powszechne przenoszenie wszelkich aktywności do internetu spowodowały wstrzymanie wielu premier i produkcji filmowych. – Niektóre wytwórnie podjęły decyzje o rezygnacji z premiery kinowej, udostępniając najnowsze produkcje w serwisach streamingowych, aby wygenerować jakikolwiek przychód – stwierdza Łąpieś.
Jaskrawym przykładem jest Disney i jego platforma Disney+. Pierwszym pełnometrażowym filmem sklasyfikowanym jako oryginalna produkcja dla serwisu Disney+ jest „Soul”. Zamiast premiery kinowej w USA, tytuł debiutował 25 grudnia ub.r. w serwisie z wideo na żądanie (VOD). Na duży ekran trafił tylko w krajach, w których Disney+ nie działa, m.in. w Chinach, Rosji i Polsce (jest pokazywany od tygodnia pt. „Co w duszy gra”). Laureat dwóch Złotych Globów to najbardziej utytułowany, ale nie jedyny przykład tendencji zapoczątkowanej w ubiegłym roku przez Universal, który w lockdownie przeniósł premierę animacji „Trolle” z kina do VOD.
Jak to służy serwisom internetowym, dowodzi fakt, że Disney przedwczoraj ogłosił zdobycie 100 mln abonentów Disney+. To połowa liczby subskrybentów Netflixa, światowego lidera. Gdy Disney+ startował w listopadzie 2019 r., ambitnym celem było zdobycie 90 mln abonentów do 2024 r.
– Producenci filmowi i główni dystrybutorzy będą musieli podsumować eksperymenty, jakim obecnie poddają swoje duże premiery filmowe, i zdecydować, czy chcą angażować się ponownie w wielkie produkcje filmowe, które są w stanie zarobić w kinach ogromne kwoty, czy ograniczyć budżet produkcyjny i realizować tańsze filmy przeznaczone dla subskrybentów serwisów VOD – wskazuje Ścibor Łąpieś.
Amerykańscy producenci coraz częściej mówią o skróceniu okresu wyłącznie kinowej dystrybucji filmów. – W przypadku dużych studiów filmowych, które już rozwijają własne serwisy VOD, filmy premium mogą być unikalną zachętą przyciągającą nowych subskrybentów i zatrzymującą istniejących – podkreśla ekspert.
Pytanie, jak to się przełoży na opłacalność produkcji, a w konsekwencji budżety filmowe.
– Jedną z zalet dystrybucji w serwisach VOD jest to, że studia producenckie mogą uzyskać większy udział w przychodach – stwierdza Ścibor Łąpieś. – Kiedy filmy trafiają do kin, studia zatrzymują 55 proc. przychodów ze sprzedaży biletów. W przypadku serwisów VOD udział ten jest bliski 80 proc. – porównuje. Podkreśla jednak, że duże inwestycje w produkcje filmowe mogą się obecnie zwrócić jedynie z przychodów kinowych. Mimo gorszych proporcji podziału wpływy z biletów są bowiem wyższe niż te z opłat w internecie. – Rezygnacja z tego kanału dystrybucji nie przyjdzie więc producentom łatwo – zaznacza Łąpieś.
Z dużego ekranu nie rezygnują też widzowie. W pierwszy weekend po ponownym otwarciu polskich kin w tym roku (12–14 lutego) na seanse poszło ok. 38 tys. osób – jak podaje „Press”, powołując się na dane serwisu Boxoffice.pl. Wynik komentowano jako bardzo dobry, szczególnie że można było zająć tylko połowę miejsc.
Ścibor Łąpieś uważa jednak, że nie był to prawdziwy powrót kina do gry. – Duże kina dopiero planują się otworzyć ze względu na brak pewności dalszych działań, konieczność planowania prac z dystrybutorami, zamknięcie części cateringowej (przychody z tej działalności to aż 25 proc. przychodów multipleksów), oraz nadal duże poczucie ryzyka u części społeczeństwa – zastrzega. – Otwarte zostały małe, lokalne i studyjne kina, które na start ruszyły z „odgrzewanym” repertuarem. Frekwencja podczas weekendu „otwarcia” w lutym stanowiła niespełna 4 proc. liczby sprzedanych biletów w styczniowy weekend 2020 r., kiedy to w polskich kinach sprzedano ponad milion biletów – argumentuje, dodając, że to, co mamy obecnie, to model pośredni, gdzie mniejsi gracze wykorzystują swoją zwinność i zdolność do szybkiej adaptacji, puszczenia filmu „z półki”, być może więc odrobienia jakichś strat. To nadal nie jest otwarcie kin, na jakie wszyscy czekamy. ©℗