Mike gotuje danie, jest szefem kuchni, ma wizję, my dostarczamy składniki. Nigdy nie idzie na skróty – mówi Timothy Spall, który zagrał tytułową rolę w filmie „Pan Turner”

Trwa ładowanie wpisu

Praca nad „Panem Turnerem” trwała wiele lat. Jak to się zaczęło?
Osiem lat temu w swoim biurze w londyńskim Soho Mike powiedział, że chce zrobić film o Turnerze ze mną w głównej roli. Ale wtedy to był tylko zarys pomysłu. Cztery lata później szwendałem się po Londynie. Usiadłem na ławce pod jakimś barem, podnoszę wzrok, a tam plakietka: „Tu w 1775 roku urodził się JMW Turner”. Natychmiast zadzwoniłem do Mike’a. Zapytał, czy nie wpadłbym do niego do biura. Na miejscu spotkałem Georginę Lowe, producentkę od lat współpracującą z Leigh: „Nie ekscytuj się zbytnio, ale wreszcie ruszamy. Jeśli wciąż jesteś zainteresowany, chciałabym, żebyś zaczął ćwiczyć do roli”. To było w 2010 roku, dwa lata przed rozpoczęciem zdjęć.
Trudno zbudować postać, którą znamy przede wszystkim dzięki sztuce?
Aby dotrzeć do Turnera – człowieka przeczytałem wiele książek, ale dwie odegrały w przygotowaniach szczególną rolę – niesamowita biografia „Turner. A Life” Jamesa Hamiltona i „Turner” Jacka Lindsaya, poety i pisarza, który bardziej niż o życiu pisał o poetycznej duszy artysty. Analizowałem dane, szukałem informacji, starałem się poznawać opinie jemu współczesnych. Z tych poszukiwań wyłaniał się obraz introwertyka i ekscentryka, który mimo zamiłowania dla samotności miewał przyjaciół, był lubiany. Miał specyficzną aurę, która na niektórych po prostu działała. Lubił trzymać dystans. Osobnym wyzwaniem było stwarzanie jego fizyczności. Niski, zgarbiony, jako chłopiec nienawidził swojego wyglądu. Kiedyś przyjaciele poprosili go, by namalował siebie, a on odmówił: „Nikt nie chciałby oglądać portretu kogoś takiego”. Ale w końcu namalował ten obraz, wisi w National Gallery i wygląda całkiem nieźle. Turner odczuwał do siebie ogromną niechęć, z którą dopiero z czasem się pogodził. Chyba dlatego był taki tajemniczy i tak dbał o swoją prywatność. Aż do końca życia utrzymywał na przykład, że nie ma dzieci, nikt nie wiedział też, gdzie mieszka. W kilku miejscach znalazłem też informacje o jego głosie: mówił cockneyem, czyli z ciężkim akcentem londyńskiej klasy robotniczej. Potem trzeba było te wszystkie dane skleić.
Wasz film pokazuje, jak ogromną rolę w jego życiu odegrali rodzice. Ojciec, który był mu bardzo bliski, lecz także nieobecna na ekranie matka.
Zgodziliśmy się z Mikiem, że najsilniejszy wpływ na charakter Turnera miała matka. Nazywając sprawy po imieniu: agresywna wariatka, której stan raz się nieco uspokajał, raz gwałtownie eskalował. Przynosiła rodzinie wstyd. Wraz z ojcem zdecydowali się oddać ją do szpitala psychiatrycznego, bo życie z nią było nieznośne. Myślę, że Turner miał z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Mimo że matka bywała dla niego okrutna. Odesłała go z domu do szkoły z internatem, gdy miał osiem lat. Jej stosunek do niego zasiał w nim ziarno cierpienia. Ból towarzyszył mu na co dzień. Wpływał na relacje z ojcem, który odgrywał poniekąd rolę matki, na relacje z kobietami i niezdolność do zrozumienia ich. Z czasem ból stał się dla niego motywacją.
Żeby tworzyć?
Kiedy jeszcze mieszkali razem, ojciec świadomie separował go od matki. Mały Wiliam siedział zatem na dole domu, w sklepie i szkicował. To się zamieniło w nawyk, czynność kompulsywną. Nie przestał szkicować aż do śmierci. To była terapia.
Turner nie umiał o swoim cierpieniu rozmawiać nawet z najbliższymi.
Nie kontrolował się, ale nauczył się to akceptować. Nie umiał werbalizować emocji. To były czasy przed Freudem, nikt nie rozmawiał o emocjach! Może dlatego złota era brytyjskiej literatury i malarstwa przypada na XIX wiek, czas wielkich represji? Bez uciemiężenia nie mielibyśmy pewnie ani Dickensa, ani Turnera.
Turner był na bakier z czasami, w których żył, ale wierzył w to, co robi, nie przepraszał. To bliska panu postawa?
Wiem, jak to jest być krytykowanym. Brytyjska prasa jest specyficzna, lubi, jak komuś się powodzi, ale tylko do pewnego momentu – potem trzeba go skopać ze schodów, w dół. Turnerowi też się to w pewnym stopniu przydarzało. Grupa krytyków, która uważała, że ma zły wpływ na pokolenie młodych artystów, istniała na długo, zanim został jednym z najbardziej uznanych pre-impresjonistów.
Co najbardziej lubi pan w pracy z Mikiem Leigh? To wasz piąty wspólny film.
I siódma współpraca w ogóle, bo była jeszcze jedna produkcja telewizyjna i jeden spektakl teatralny. Poznałem go w tym samym tygodniu, co moją żonę Shane. Od 33 lat jestem mężem swojej żony i służbowym partnerem Mike’a. Jesteśmy raz na wozie, raz pod wozem. Ale myślę o nim jak najczulej, łączy nas głęboka przyjaźń. Napawa mnie dumą, że twórca o tak wielkim talencie zaprosił mnie do współpracy, to niezwykły zaszczyt i radość. Mike gotuje danie, jest szefem kuchni, ma wizję, my dostarczamy składniki. Nigdy nie idzie na skróty. Zawsze taki był.
„Pan Turner” w reżyserii Mike’a Leigh ukazał się na płytach DVD. Od piątku (14.08.) można go także oglądać w kinach Nowe Horyzonty (Wrocław) oraz Muranów (Warszawa).