Najnowszy film francuskiego reżysera Luca Bessona - autora m.in. "Leona Zawodowca", "Wielkiego Błękitu" i "Piątego elementu" - pt. "Valerian i Miasto Tysiąca Planet" trafił do polskich kin.

Brawurowa produkcja, stworzona na motywach serii komiksów "Valerian et Laureline", wydawanego w latach 60., jest najdroższym filmem w historii europejskiego kina (pochłonął 210 mln dolarów). Obraz opowiada o przygodach pary kosmicznych agentów, odpowiedzialnych za utrzymanie porządku na terytoriach, zamieszkanych przez ludzi. Valerian (w tej roli Dane DeHaan) nie ustaje w swych staraniach, by oczarować partnerkę (Cara Delevinge). W filmie wystąpili także: Clive Owen, Ethan Hawke, Herbie Hancock i Rihanna.

PAP: Czy jako dziecko był pan fanem komiksów?

Luc Besson: Nie, nie fanem - absolutnym fanatykiem. Kochałem je całkowicie i zupełnie bezkrytycznie. Zwłaszcza "Valeriana". Laureline była moją pierwszą miłością. Nie należałem do dzieciaków, które szukały w komiksach błędów, wytykały nieścisłości. Z mojej strony mogły zawsze liczyć na bezkompromisową miłość.

Co takiego ujęło pana w "Valerianie"?

Był zupełnie inny niż wszystko, co było wówczas dostępne. Nie było przecież internetu czy telefonów komórkowych. Mieliśmy tylko czarno-biały telewizor z dwoma, trzema kanałami. Koszmar. I raz w tygodniu dostawałeś dwie strony opowieści o tych agentach kosmicznych, podróżujących w czasie i przestrzeni i bijących się z kosmitami. Dla mnie to była jedyna droga ucieczki od tej straszliwej nudy. A dla młodych ludzi wówczas komiks był pewnie tak ważny, jak internet dla dzisiejszej młodzieży. Zabranie mi mojego "Valeriana" byłoby dla mnie-dziecka taką samą katastrofą jak odcięcie od internetu.

Dlaczego więc dopiero teraz zdecydował się pan na stworzenie filmu na podstawie komiksu?

Dopiero teraz dysponujemy odpowiednią technologią, po "Avatarze". Od tego momentu nie ma żadnych barier, możesz zrobić wszystko, co sobie wyobrazisz. Potrzebowałem też doświadczenia i przekonania, że będę w stanie to zrobić. Nie było tak, że obudziłem się któregoś ranka i zdecydowałem - o, dzisiaj zrobię "Valeriana". Myślałem o tym od lat, ale byłem przekonany, że nie mam dostępu do technologii, która oddałaby sprawiedliwość komiksowi.

Czy dostępna technologia nie odciąga przypadkiem twórcy od jego sztuki? Czy nie poświęcamy treści na rzecz efektów?

Jesteś malarzem - kiedyś miałeś jeden ołówek, dysponowałeś tylko jedną barwą. Potem miałeś dziesięć, a jeszcze potem pięćdziesiąt. Czy zmienia to obiekt, który malujesz? Nie. Ale sprawia, że łatwiej i z większą dokładnością możesz oddać na płótnie czy kartce papieru, co widzisz "okiem wewnętrznym". Teraz dysponujesz po prostu większymi możliwościami, masz pod ręką więcej barw. Technologia sama w sobie - to po prostu narzędzia. Czy nie łatwiej jest opowiedzieć historię, wykorzystując do tego dźwięk? Zdecydowanie. Czy teraz jest jeszcze łatwiej bo dźwięk płynie w stereo? Jasne! Jest łatwiej. Ale wciąż musisz mieć coś do powiedzenia.

A sama sztuka komiksu? Sztuka graficznej powieści - czy nie jest marginalizowana, spychana na pozycję niepoważnej, dziecięcej sztuki?

To po prostu różne formy ekspresji, każda rządzi się swoimi prawami, ale osobiście nie wprowadzałbym jakiejś gradacji sztuk. Literatura jest niesamowita, rzeźbiarstwo jest niesamowite, malarstwo też, architektura i poezja również. Komiks jest ich połączeniem - to literatura i malarstwo razem. Tak jak na piosenkę składa się muzyka i literatura, poezja. A film to połączenie wszystkich tych sztuk z dodaniem muzyki.

Czy tworzenie takiego filmu - o którym myśli się, który wyobraża się sobie przez tyle lat - było dla pana szczególnym wysiłkiem? Czy może wręcz przeciwnie? Czy było to ryzyko?

Jeśli boisz się podejmować ryzyko, nie rób filmów. Nigdy nie myślę w ten sposób, gdy przymierzam się do filmu - czy się uda? A jeśli się nie uda, to co dalej? Założyłem swoją firmę 20 lat temu. Wcześniej jej nie było i jakoś dawałem radę. Jeśli mojej firmy nie będzie jutro, też dam sobie radę. Van Gogh sprzedawał swoje obrazy za jednego franka. Jeśli w ogóle! I jeszcze się z tego cieszył. A większość ludzi nie chciała jego obrazu nawet za jednego franka.

Rozmawiał Piotr Jagielski