Nie wiem, czy patrzę na świat z tego samego co lupa okna” – pisał swojego czasu o „lunatykach” Brocha ze Starego Teatru w Krakowie wybitny krytyk Andrzej Wanat. Ja przez ostatnie lata wiedziałem, że nasze okna nie są nawet blisko siebie. Krystian lupa brnął w – moim zdaniem – niezrozumiałe eksperymenty, poświęcał literaturę na rzecz wątpliwych improwizacji, szukał tak zwanych przekroczeń, emocje zastępował aktorską histerią. Jego „Poczekalni 0”, „Pływalni”, „Personie. Ciału Simone”, a przede wszystkim „Miastu snu” brakowało siły dawnych inscenizacji, laboratorium prywatnych obsesji mistrza i jego aktorów nie zastąpiło teatru z Musila, Dostojewskiego, Bernharda – przecież autorów Lupy, którzy tak naznaczyli jego wyobraźnię.
Tamte spektakle budziły mój najgłębszy opór. Po „Mieście snu” napisałem nawet, że kolejne prace Krystiana Lupy przestają mnie interesować, bo czuję się przez reżysera szantażowany, na widowni przeżywam coś na kształt niezrozumiałej opresji. Dziś może powinienem uderzyć się w pierś, odwołać tamte słowa. Tyle że wspaniała wrocławska „Wycinka” bierze z ostatnich widowisk Lupy jedynie drobne ułamki improwizacji, w scenach rozmów młodych pisarzy, prześmiewczo nazwanych James i Joyce. Cała reszta, a zatem lwia część przedstawienia, jest adaptacją Bernharda. Wierną jego wściekłości na Wiedeń, czyli świat, i na artystów, którzy przez lata zamieniają się w wydrążone pustką łupiny.
Adaptacja to szczególnie karkołomna, jeśli zważyć formę krótkiej powieści autora „Wymazywania”. Pisarz opublikował ją w 1984 roku jako wielki monolog bohatera uwięzionego z własnej woli w uszatym fotelu, który z tego miejsca obserwuje wysoce artystyczną kolację urządzoną przez kompozytora Auersbergera i jego żonę na część aktora Burgtheater, święcącego właśnie triumfy w roli Ekdala w „Dzikiej kaczce” Ibsena. Pierwszą część wieczoru goście – sama śmietanka miasta – spędzają na wylewaniu żalów za przyjaciółką, która właśnie popełniła samobójstwo (dopiero co uczestniczyli w jej pogrzebie), czekaniu na aktora oraz wlewaniu w siebie kolejnych kieliszków alkoholu. wieczerza właściwa przeradza się w uderzający w jego samego benefis aktora, przy okazji kompromitującego wszystkich innych uczestników spotkania. Dowiadujemy się o tym z przepełnionej jadem i desperacją relacji bohatera, dzielącego się nienawiścią do wchłaniającego go światka, ale też rozumiejącego, że do tego środowiska należy i z niego nie ucieknie.
„Wycinka” wzbudziła w Austrii szok, bowiem w opisywanych w niej postaciach rozpoznali się prominentni przedstawiciele wiedeńskiej elity. Auersberger, nazwany „epigonem Weberna”, był w istocie kompozytorem Gerhardem Lampersbergiem, dawnym przyjacielem Bernharda. Po opublikowaniu książki wytoczył mu proces, zwieńczony zakazem jej sprzedaży w ojczyźnie obu artystów. Przypieczętował on ostateczny rozbrat Thomasa Bernharda z Austrią, który na jakiś czas zabronił rozpowszechniania w niej swoich dzieł.
Kontekst wiedeński ustąpił we wrocławskim przedstawieniu miejsca wielkiej metaforze, ale trudności pozostały. Rozmowy postaci są w „Wycince” jedynie przytaczane przez bohatera, dlatego musiał reżyser stworzyć na bazie tej jedynej w swym rodzaju prozy precyzyjny scenariusz, na nowo rozpisać dialogi, określić relacje między postaciami, by tak rzec – całość udramatyzować. Jeszcze raz okazało się, że Lupa rozumie w lot swego ulubionego autora, że idzie za nim krok w krok, a czasem jego intencje określa w partyturze jeszcze wyraźniej. w efekcie aktorzy Teatru Polskiego mówią słowami autora „Kalkwerku”, wspaniale przetłumaczonymi przez Monikę Muskałę, ale opowiadają historię na nowo skomponowaną przez reżysera. Grany fenomenalnie przez ulubionego aktora Lupy, Piotra Skibę, narrator w spektaklu nazwany zostaje Thomasem Bernhardem, co wskazuje na ostateczne utożsamienie z pisarzem. Tyle że prawdopodobnie bohater mógłby nazywać się także Krystian Lupa, gdyż bohater „Wycinki” staje się alter ego reżysera, scenicznym medium przekazującym jego myśli. W swoich najlepszych przedstawieniach o artystach, chociażby w „Na szczytach panuje cisza” Bernharda, zrealizowanym w warszawskim Teatrze Dramatycznym przed ośmiu laty, Lupa dawał wyraz swemu ostremu humorowi, ostrze satyry wymierzając w siebie. Tym razem jest podobnie. artystyczna elita zatraca się w tandetnych gestach, pustych pozach, wygłaszanych ad hoc groteskowych manifestach, ale diagnoza Lupy nie daje nam szans na bezpieczny dystans. wchłania jego i nas, jakby chciał niczym wielki profeta powiedzieć, że właśnie skończyła się utopia tworzenia sztuki w artystycznych gettach, skończył się czas zamkniętych laboratoriów, rewolucja może ocaleć jedynie przez ośmieszenie samej siebie. Na tym zasadza się radykalność nowego przedstawienia Lupy, wybrzmiewa z całą mocą jego oskarżycielski ton.
Wrocławska „Wycinka” nie jest wolna od środowiskowych aluzji, adekwatnych do naszej polskiej sytuacji. Znać ślady ostatniej wojny o pozostawienie w Polskim dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego (w filmie z pogrzebu Joany pojawia się jako ksiądz), Aktora Burgtheater zastąpił Aktor Teatru Narodowego, grany wspaniale przez aktora Teatru Narodowego Jana Frycza. Jednak Lupa nie bawi się w doraźne gierki, woli patrzeć dalej. Joana (Marta Zięba) pojawia się w retrospekcjach i wyobrażeniach innych. Ta radykalna aktorka, performerka, tancerka odebrała sobie życie jako zdegradowana pijaczka, w samotności i absolutnej świadomości swego końca. Można rozumieć jej postać jako pożegnanie z dawnym światem.
Aktorzy Teatru Polskiego idealnie wtapiają się w groteskowy, jakby zamarły w bezwładzie świat Lupy. Ewa Skibińska jako Jeannie cała spala się w pretensjach do bycia nową Virginią Woolf, Halina Rasiakówna w roli Mai Auersberger pełni honory domu niczym mechaniczna lalka z towarzystwa, ale na koniec okazuje prawdziwą rozpacz. Jej mąż (świetny Wojciech Ziemiański) szuka ucieczki w alkoholu, autodestrukcji i prowokowaniu otoczenia. W roli Andrzeja Szeremety można odnaleźć refleksy Kubina, którego zagrał w „Mieście snu”, ale tym razem jest on przejmujący w swym wycofaniu. Jeszcze idealnie przezroczysty Marcin Pempuś, niemal milcząca służąca Krzesisławy Dubielówny, celowo wymieniam prawie wszystkich. I wielkie solo Jana Frycza w najmocniejszej od lat partii wybitnego aktora. Studium kabotynizmu, gigantomanii, ale i zamknięcia w swych kompleksach, a później świadomości siebie. Rola wyzwanie, bo każe wyjść poza ramy aktorstwa bezpiecznego, uderzyć i w siebie.
„Wycinka” Krystiana Lupy jest jak drzazga, co wwierca się w mózg. Powraca obrazami, nie da o sobie zapomnieć.
Wycinka. Holzfallen | według Thomasa Bernharda | reżyseria: Krystian Lupa | Teatr Polski we Wrocławiu | Recenzja: Jacek Wakar | Ocena: 6 / 6