PAP: Znany jest już program Teatru Wielkiego - Opery Narodowej na przyszły sezon. Czy został on ułożony ze szczególnym uwzględnieniem obostrzeń epidemiologicznych?
Waldemar Dąbrowski: W jakimś sensie tak, bo w repertuarze przyszłego sezonu próbujemy odrobić rzeczy, które nie udały nam się w tym. Dlatego zaczynamy premierą baletową "Korsarza", który został już przygotowany, ale nie był jeszcze pokazany warszawskiej publiczności. Kolejną premierą będzie "Werther" Masseneta. Te dwie pozycje zabrała nam pandemia, więc teraz do nich wracamy. Natomiast cała koncepcja repertuaru, premier i spektakli repertuarowych jest układana z myślą o naszych widzach, a nie o pandemii. Wierzymy, że we wrześniu się uda.
PAP: Jak zamierza pan przystosować teatr do wymogów sanitarnych?
W.D.: Przystosowanie teatru jest dość konwencjonalne. Oczywiście będziemy respektować to, co nam nakazuje rząd. Wprowadzimy wszystkie środki higieniczne, pomiary temperatury. Głównym ograniczeniem jest sprzedaż biletów, możemy sprzedać tylko połowę miejsc na widowni, ale trzeba żyć z wiarą, że ta restrykcja zostanie zniesiona.
PAP: Jeśli jednak stanie się inaczej, jak zamierza pan rozwiązać kwestię, np. rozmieszczenia muzyków, którzy siedzą blisko siebie w orkiestronie?
W.D.: Nie ma takiego prostego rozwiązania. Nie jest możliwe przepisanie partytury Mozarta czy Beethovena. Nie jest możliwe posadzenie muzyków w orkiestronie przy zachowaniu dystansu dwóch metrów od siebie. Rozważamy różne opcje i dodatkowe zabezpieczenia. Uruchomienie teatru operowego może być nierealne, a sprowadzenie naszego teatru do formuły kameralnej oznacza zupełnie inny rodzaj artystycznego i społecznego bytu. Poruszamy się w obrębie określonej skali, podczas wielu naszych przedstawień na scenie i w jej bezpośrednich okolicach jest 300 osób. Myślę o solistach, chórze, a co powiedzieć np. o tancerzach z baletu i częstych przecież scenach tzw. podnoszeń baletowych? Tego wszystkiego nie da się zrobić w ramach dzisiaj obowiązującego reżimu sanitarnego, którego musimy bezwzględnie przestrzegać. Najbardziej radykalnie zachowała się Metropolitan Opera, odwołując wszystkie spektakle do końca roku. My jednak, podobnie jak czołowe europejskie teatry operowe, decydujemy się zaproponować naszym widzom repertuar i jakość artystyczną właściwą dla narodowej sceny. Myślimy też o wprowadzeniu koncertów kameralnych do naszego repertuaru.
PAP: Jeżeli pandemia nadal będzie trwać i nie uda się rozpocząć kolejnego sezonu, jakiego rzędu kwoty straci Teatr Wielki?
W.D.: To zależy, jak długo będzie trwała. Kiedy teatr operowy nie gra repertuaru, generuje to bardzo poważne straty. Od 11 marca do końca tego sezonu mamy straty wysokości ok. 5 milionów złotych. A jak będzie w przyszłości, nie umiem pani powiedzieć. Mamy nadzieję, że nie będzie jeszcze większej straty i głęboko wierzymy, że zaczniemy sezon we wrześniu. Jednak pandemia nie dotyczy tylko sztuki i teatru, ale całego życia. Trzeba się modlić, aby minęła.
Możemy powiedzieć z poczuciem satysfakcji, ale nie radości, że zaproponowaliśmy naprawdę bogaty i najczęściej odwiedzany spośród wszystkich instytucji kultury program online, o czym świadczą statystyki – 10 mln odsłon w mediach społecznościowych oraz prawie milion wizyt na naszym VOD. Współpraca z wieloma teatrami europejskimi układa się znakomicie, artyści chętnie oddawali nam prawa autorskie, spotkaliśmy się z nadzwyczajnymi reakcjami wybitnych osobowości. Mówili "róbcie co chcecie, to znaczy udostępniajcie tak szeroko, jak będzie to możliwe".
PAP: Czy może pan bliżej omówić plany repertuarowe na przyszły sezon?
W.D.: W przyszłym sezonie będzie sześć premier, 25 spektakli operowych i baletowych w repertuarze, koncerty i recitale wokalne. Mamy wybitnych solistów. W "Wertherze" wystąpi Piotr Beczała, a spektakl ten zrealizuje jeden z największych współczesnych reżyserów operowych Willy Decker, natomiast za pulpitem dyrygenckim stanie Patrick Fournillier, po raz pierwszy jako dyrektor muzyczny naszej opery. Wszyscy bardzo na niego czekamy. Wierzymy, że to będzie dobry czas dla naszej orkiestry i mówiąc szerzej kultury muzycznej Warszawy i Polski. To dyrygent z doświadczeniem międzynarodowym, z dokonaniami na wiodących scenach świata - Paryża, Mediolanu, Nowego Jorku, Berlina, Monachium. Patrick Fournillier jest również wieloletnim dyrektorem artystycznym festiwalu Masseneta, więc to, że zaczyna dyrekcję właśnie "Wertherem" tego kompozytora, to szczęśliwy splot okoliczności w tych trudnych czasach. Zdarza się, że zaświeci promień słońca i to jest właśnie taki promień.
Kolejna premiera, na którą czekamy, to "Cardillac" Paula Hindemitha - jednej z najciekawszych postaci pierwszej połowy XX wieku w muzyce europejskiej. Spektakl powstał w koprodukcji z Oper Koeln oraz Teatro Real w Madrycie. Mariusz Treliński zainteresował się niezwykłym tematem tej sztuki. W głównej partii wystąpi bas-baryton Tomasz Konieczny, w tym sezonie pojawi się on również jako Janusz w "Halce" oraz baron Scarpia w "Tosce". Ten sezon będzie obfitował w wielkie kreacje wokalne, partię tytułową w "Madame Butterfly" wykona w grudniu Aleksandra Kurzak. 10 lutego odbędzie się recital Piotra Beczały. Cały sezon otworzymy koncertem Jakuba Józefa Orlińskiego, który jest absolwentem naszej Akademii Operowej i robi wspaniałą karierę.
PAP: A jeśli chodzi o przedstawienia baletowe?
W.D.: "Mayerling" to wyjątkowe dzieło w dorobku jednego z największych choreografów XX wieku Kennetha Macmillana. Kiedy 20 lat temu próbowałem zdobyć dla naszego baletu jego partyturę, osoby, które zajmują się dziedzictwem Macmillana, uznały, że nasz zespół jeszcze nie jest na poziomie, który gwarantowałby bezbłędne wykonanie tego dzieła. Dzisiaj Krzysztof Pastor może z dumą powiedzieć "doprowadziłem Polski Balet Narodowy do poziomu światowego". W związku z tym choreografię Macmillana dostaliśmy bez problemu. Jest to opowieść o dramatycznych losach syna Cesarza Franciszka Józefa Rudolfa Habsburga-Loratyńskiego i księżniczki Elżbiety Bawarskiej, znanej jako Sissi, do muzyki Franza Liszta. Ten sezon operowo i baletowo zapowiada się ciekawie. (PAP)
Rozmawiała: Olga Łozińska