Barbara Ubryk - chora psychicznie zakonnica więziona przez wspólnotę - była przez współczesnych postrzegana jako ofiara "katolickiego ciemnogrodu". Natalia Budzyńska, autorka niedawno wydanej biografii Ubryk, widzi w jej historii przede wszystkim bezradność dawnej medycyny psychiatrycznej.
„Ja nie mam duszy" Natalii Budzyńskiej / Media

Latem 1869 roku krakowska prokuratura otrzymała anonimowe doniesienie, że w tamtejszym zgromadzeniu karmelitanek od lat więziona jest zakonnica. Donos potraktowano bardzo poważnie i już następnego dnia zakon skontrolowano, co wymagało zezwolenia od biskupa na wejście osób postronnych za ściśle przestrzeganą klauzurę. Za podwójnymi drzwiami celi wchodzącym "ukazała się celka ciemna prawie zupełnie, gdyż okno aż pod sam wierzch było zamurowane (...). Wyziew smrodliwy buchnął przez drzwi, gdyż w owej celi znajdowała się wygódka z otworem niezamkniętym, a uchodzącym do dołów kloacznych. (...) ujrzano tuż przy drzwiach, na garści startego na proch barłogu, postać kobiety" – tak opisywała to ówczesna prasa. Oficjalny protokół komisji stwierdzał: "dostrzeżono istotę żywą, bez najmniejszego okrycia, skuloną w kuczki, [...]. Istota ta podniosła się z ziemi, [...] naga, brudna głowa ostrzyżona krótko, ciało zaś przedstawiało istny szkielet, poobijany zapewne przez tłuczenie się po ścianie". Uwięziona miała ponad 50 lat, ważyła zaledwie 34 kg. Zakonnice przyznały, że Barbara trzymana jest w zamknięciu od 20 lat. Biskup Antoni Gałecki, kiedy zobaczył warunki i stan siostry Ubryk, wykrzyknął oburzony: "Toć to wasza miłość bliźniego!?".

Barbara od dzieciństwa marzyła o służbie w zakonie. Najpierw wstąpiła do warszawskiego zgromadzenia wizytek, ale przeżyła tam załamanie psychiczne i została z klasztoru wydalona. Gdy przyszła do siebie ponownie postanowiła rozpocząć życie klasztorne, tym razem u karmelitanek w Krakowie. To zakon o niezwykle surowej regule, siostry nie opuszczają murów zgromadzenia, w ogóle nie kontaktują się ze światem zewnętrznym, niemal cały czas poświęcając modlitwom. Reguła ściśle opisuje tryb dnia, bardzo skromne posiłki, ściśle reglamentowany czas na rozmowy. Na początku, jak wspominały zakonnice, Barbara Ubryk dała się poznać w zgromadzeniu jako spokojna, cicha i życzliwa innym osoba. Po pewnym czasie zaczęły się jednak pojawiać niepokojące sygnały: Barbara zachowywała się dziwacznie, przerywała modlitwy głośnymi śpiewami, tańczyła a nawet rozbierała się do naga i wykrzykiwała "lubieżne słowa" - jak relacjonowały zakonnice. Po konsultacji z lekarzem zastosowano wobec niej popularne w XIX wieku środki - przystawianie pijawek, zimne kąpiele, środki na przeczyszczenie i izolację. Choroba jednak pogłębiała się, gdy Barbara zaczęła być agresywna wobec siebie i innych zamknięto ją w celi położonej na uboczu, gdy zaczęła wspinać się do okna i zaczepiać ludzi na zewnątrz - okno zamurowano, gdy krzyki Barbary zaczęły utrudniać modlitwy innym zakonnicom - dorobiono dodatkowe drzwi.

Ubryk lekarze opisywali jako "nimfomankę, erotomankę, mniszkę z chorobą maciczną". Zakonnice nie miały pojęcia, co zrobić z kobietą, która ma napady erotycznej manii i wykrzykuje wulgarne słowa. Próbowały umieścić ją w szpitalu, ale nie otrzymały od przełożonych zgody na wyprowadzenie chorej Barbary poza obręb klauzury. Po odnalezieniu i uwolnieniu Barbarę odwieziono do psychiatrycznego Szpitala św. Ducha, a w Krakowie wybuchł skandal. O tragicznym losie Barbary pisały wszystkie gazety, te postępowe i antyklerykalne jak krakowski "Czas" przedstawiały tę historię, jako przykład zbrodni klerykalizmu, dowód na degenerację klasztorów. Doszło do tego, że siedzibę karmelitanek zaatakował rozwścieczony tłum, próbowano zdemolować także inne krakowskie zgromadzenia klasztorne. Rozruchy trwały kilka dni i musiało interweniować wojsko. Władze austriackie, nie czekając na wyniki śledztwa, odebrały karmelitankom subwencję, bardzo skąpą, ale istotną w ich budżecie.

Barbarę powszechnie postrzegano, jako ofiarę klasztornego systemu niedostosowanego do współczesnych czasów, a także samych zakonnic, które chorą osobę więziły i głodziły. Jednak podczas przesłuchań, którym zostały poddane zakonnice, okazało się, że nie czują się one winne. Chora otrzymywała takie same porcje pożywienia, co inne zakonnice, zgodnie z regułą - bardzo skąpe, ale często odmawiała jedzenia. Żadna z karmelitanek nie wychodziła poza obręb budynku klasztoru, żadnej z cel nie ogrzewano regularnie. Początkowo dbano o to, żeby dostarczać Barbarze ubrania, ta jednak darła na sobie kolejne habity, podobnie jak dostarczane materace. Karmelitanki żyły bardzo skromnie, ich środki były bardzo ograniczone. Jak zeznawały nie stać ich było na dostarczanie kolejnych ubrań i posłań, Barbara musiała się więc zadowolić wiązką słomy.

W Europie drugiej połowy XIX wieku modne były nurty liberalne i antyklerykalne. Sprawę Ubryk opisywano w tym duchu, jako przykład "katolickiego ciemnogrodu" w prasie wiedeńskiej, londyńskiej, berlińskiej i paryskiej. W kolejnych latach dramat Barbary zaczął żyć własnym życiem i obrastał legendami, pojawiły się informacje o zakochaniu, udaremnionej ucieczce z klauzury. Ubryk stała się najsławniejszą na świecie Polką w II połowie XIX wieku. Prowadzone w Krakowie śledztwo, podczas którego przesłuchano zakonnice, ogrodnika, lekarzy, spowiedników i kapelanów, nie doprowadziło do procesu.

Biografka, która patrzy na jej historie z perspektywy współczesnej, widzi w losie Barbary Ubryk przede wszystkim los osoby chorej psychicznie w czasach, kiedy cierpiących na podobne schorzenia nie traktowano humanitarnie. Psychiatria nie potrafiła jeszcze ani nazwać tego rodzaju dolegliwości, ani w nich ulżyć. Obawiano się stygmatyzacji, chorych najczęściej ukrywano w domach, często w gorszych warunkach niż zakonnice Barbarę. Czy po "uwolnieniu" jej los się polepszył? Wygląda na to, że raczej nie. W krakowskim Szpitalu św. Ducha stosowano wobec chorych zimne kąpiele i polewanie lodowatą wodą, aplikowano środki na przeczyszczenie, niekiedy morfinę, bardzo często - krępowanie pasami. Szpitale psychiatryczne można było w tym czasie zwiedzać i Ubryk przez kilka lat była ciekawostką dla głodnych sensacji. Wiemy, że była pacjentką szpitala do końca życia, czyli przeżyła w nim jeszcze 20 lat. Umarła w 1898 roku w wieku 81 lat i do końca nie odzyskała jasności umysłu.

Książka "Ja nie mam duszy" Natalii Budzyńskiej ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.