Nieczęsto opisuję w tym miejscu pełnokrwiste powieści. I to takie, które krwią ociekają. I których nie trzeba na siłę podciągać do miana książki poruszającej problemy ekonomiczne.
/>
Cóż bardziej ekonomicznego od problemu nierówności można sobie w ogóle wyobrazić? Wiadomo – od ładnych paru lat wszystkie najbardziej smakowite ekonomiczne prace krążą właśnie wokół kwestii bogactwa. Bogactwa, które zaczyna zagrażać spokojowi społecznemu, a może i przetrwaniu planety.
Tymczasem w książce Michała Wojciechowicza problem sam się rozwiązuje. Bo zaczynają ginąć bogacze. Nie wiadomo, kto lub co ich zabija. I dlaczego właściwie umierają? Giną. Jeden po drugim. Rosjanie myślą, że to Amerykanie robią im cichy zamach stanu. Amerykanie podejrzewają Chińczyków. Ci z kolei Rosjan. Służby specjalne wszystkich mocarstw stają na głowie, żeby dowiedzieć się, co się dzieje. Ale nie są w stanie. Bo odpowiedź zdaje się znać tylko jeden człowiek. Nazywa się Michał Lec. I mieszka w warszawskim squocie Syrena. Wystarczy. I tak zdradziłem więcej, niż powinienem.
Wspominam państwu o tej książce z jednego powodu. Wygląda na to, że tak często omawiana na łamach tej kolumny problematyka biedy i bogactwa oraz społecznych nierówności dotarła do świata literackiej fikcji. Można oczywiście argumentować, że autor tej powieści Michał Wojciechowicz miał w swoim życiorysie branżowy (biznesowo-bankowo-konsultingowy) epizod. Ale jeśli spojrzycie na jego biogram, to zauważycie, że to tylko jeden z pomniejszych przystanków. Bo Wojciechowicz był m.in. działaczem (chyba najmłodszym) Ruchu Młodej Polski, więźniem (też chyba najmłodszym) politycznym czasu stanu wojennego, emigrantem w USA, przybyszem z Ameryki, który chciał budować w ojczyźnie kapitalizm, współwłaścicielem galerii sztuki, biznesmenem z branży nieruchomości, dziennikarzem radiowym, coachem oraz instruktorem krav magi. I oczywiście autorem powieści „Cypel story” oraz „Życie podziemne mężczyzny”. Ta ostatnia doczekała się nawet kilku wznowień.
Fakt, że jeden polski pisarz ma intuicję, by się do tematu nierówności zabrać, nie musi oznaczać, że mamy do czynienia z przełomem. Że inni pisarze rzucą się teraz na prace Piketty’ego, Milanovica czy Atkinsona, klasyków badań nad ekonomią polityczną nierówności. Przetrawią je, a potem – wzmocnieni takim pokarmem – zaczną robić na ten temat lepszą lub gorszą literaturę. Jednak na wypadek, gdyby miało się tak stać, to z góry zapraszam niniejszym literatów po wskazówki. Chętnie wskażę, co powinni przeczytać, jeśli chcą pójść w ślady Wojciechowicza i zmierzyć się z najważniejszym tematem naszych czasów. To znaczy z kwestią nadmiernego bogactwa.