RECENZJA | Piękna, obrotna, bardzo utalentowana i jeszcze bardziej samotna. Portret Kazimiery Iłłakowiczówny to gra światłocieni, lecz jedno w nim jest jasne. Żadna z dziejowych katastrof nie złamała Iłły.
/>
/>
„Pan znając mnie, wie doskonale, że przyjaźni moich nie umieszczałam nigdy według recept politycznych, może to jest rodzaj daltonizmu, ale zdaje mi się, że wszędzie ludzie dzielą się na przyzwoitych i niezbyt porządnych, mądrych i niemądrych” – pisała Kazimiera Iłłakowiczówna z kraju do rezydującego w Londynie Mieczysława Grydzewskiego. Był 1950 r., a nad Polską coraz mocniej ciemniała stalinowska noc. Tymczasem Grydzewski, który znał już Iłłę trzydzieści lat, przekonywał się, że jego przyjaciółka nic a nic się nie zmieniła.
Nie złamały jej ani tragiczne dzieciństwo, ani koszmar dwóch lat służby jako pielęgniarka w frontowym oddziale sanitarnym podczas I wojny światowej. Nie dała jej rady rewolucja bolszewicka oglądana z bliska w Piotrogrodzie, nędza pierwszych lat niepodległości ani ewakuacja do Rumunii podczas kampanii wrześniowej. Zawsze pozostawała dumną indywidualistką, żyjącą wedle określonych przez siebie zasad. Co więcej, wychodząc cało z kolejnych dziejowych kataklizmów, trzymała się swego powołania, którym było pisanie wierszy.
Przed autorką jej biografii Joanną Kuciel-Frydryszak stało spore wyzwanie. Bo Iłła ze swoim bogatym życiem nie pasuje do żadnego prostego schematu. A przecież czytelnicy lubią opowieści pełne romantycznych uniesień, skandali, romansów, wzlotów i upadków. Fakt, że życie Iłłakowiczówny obfituje w dramatyczne zwroty akcji. Autorka wychwytuje je z detektywistycznym zacięciem, próbując ustalić, co naprawdę się wydarzyło. Zaczyna jeszcze przed narodzinami bohaterki. Wówczas jej ojca Klemensa Zana znaleziono zastrzelonego w pociągu jadącym z Białegostoku do Wilna. Odgadnięcie, kto próbował upozorować samobójstwo syna sławnego poety Tomasza Zana (pamiętanego dziś głównie jako przyjaciela z czasów młodości Adama Mickiewicza), nie jest sprawą prostą i Joanna Kuciel-Frydryszak stawia kilka hipotez. Podobnie próbuje się mierzyć z innymi tajemnicami dzieciństwa Kazimiery Iłłakowiczówny: prawdziwą datą urodzin nieślubnego dziecka, szybką śmiercią matki, losami kolejnych opiekunów, którzy zajmowali się osieroconą Iłłą i jej siostrzyczką. Potem śledzi dramatyczne losy młodej dziewczyny, która szukała swego miejsca w życiu, aż ku zaskoczeniu (nawet własnemu) zostaje sławną poetką. „Zdziwi się Pan zapewne, kiedy Panu powiem, że moja sympatia datuje się od wizyty, jaką u mnie zrobili młodziutcy wówczas panowie – Grydzewski, Słonimski i Horzyca w mieszkaniu pani Majlertowej, aby mnie zaprosić do Skamandra” – wspominała ten przełomowy moment po latach Iłłakowiczówna, pisząc do Grydzewskiego.
Ale jej sława nijak się miała do współczesnych wyobrażeń. Romansów brak, bo nigdy na stałe nie związała się z żadnym mężczyzną ani z żadną kobietą. Jej przyjaźnie były jedynie platoniczne. Na co dzień autorka delikatnych wierszy okazywała się chodzącą prozą. Dbała, by dobrze zarabiać, żyła oszczędnie i znakomicie sprawdziła się jako urzędniczka w MSZ, a potem sekretarka Piłsudskiego. Jeśli zdarzało się jej okazywać emocje, to właśnie wobec Marszałka. Wielbiła go i pracowała dla niego z wielkim oddaniem. Gdy zaś zdarzała się sytuacja krańcowa, zawsze zachowywała się pragmatycznie, radząc sobie w najtrudniejszych okolicznościach. Rzucona wojennymi losami do Klużu zarabiała, udzielając lekcji angielskiego i francuskiego. Korepetycje oraz tłumaczenia z literatury rosyjskiej uratowały ją także w latach pięćdziesiątych, kiedy komunistyczne władze zablokowały Iłłakowiczównie możność pracy twórczej. Trudno o bardziej niepoetyckie stawianie czoła rzeczywistości.
Również czytelnik przyzwyczajony do prostych schematów politycznych lub światopoglądowych może czuć się w czasie lektury mocno zagubiony. Jak ma szukać wspólnoty duchowej z Iłłą, kiedy ta za młodu sympatyzowała z PPS, by potem do końca życia być gorliwą katoliczką? Jednak głęboka wiara nie przeszkadzała jej okazywać ludziom wielkiej tolerancji dla słabości ani uważać się za emancypantkę. Niewiele bowiem było równie samodzielnych i niezależnych kobiet w II RP. Po wojnie natomiast nie wybrała emigracji, lecz wróciła do zniewolonego przez komunistów kraju, bo wydawało się jej: „jakieś nierycerskie nie chcieć dzielić z resztą Polaków tej nowej fazy w życiu Polski” – jak napisała w liście do Jerzego Stempowskiego. Zrozumienie Iłły to nie taka prosta sztuka, ale autorka jej biografii próbuje tego nieustannie. Przy czym trudno nie zauważyć, że smutna, niedostępna „srebrna Iłła” zdobyła sobie jej wielką sympatię. Być może za swój trudny charakter, a jednocześnie dobroć okazywaną każdemu, kto potrzebował pomocy. A może za sprawą niezależności, jakiej nigdy nie dała sobie odebrać. Tak czy inaczej Joanna Kuciel-Frydryszak włożyła ogrom pracy i talentu, by przed oczyma czytelników stanęła Iłłakowiczówna dokładnie taka, jaką była. Jeśli szukacie słodkiej opowieści o poezji i miłości, to nawet nie dotykajcie różowej okładki tej książki. Bo ona chwyta za serce i nie puszcza, dopóki nie przedstawi wam jednego wyjątkowo niełatwego życia, ale za to jakże niezwykle przeżytego.
Joanna Kuciel-Frydryszak „Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie”, Marginesy, Warszawa 2017