O polsko-litewskiej historii, Wielkiej Dżumie i Wodzie Marszałkowej rozmawiamy z Kristiną Sabaliauskaitė, autorką powieści Silva rerum II. Szlachecka saga, opisująca pasjonujące dzieje rodziny z Rzeczypospolitej Obojga Narodów, na Litwie doczekała się aż 46 wydań, osiągając nakład 250 000 egzemplarzy. Podbiła także serca polskich czytelników, którzy coraz częściej zwiedzają Wilno śladami rodu Narwojszów, poznając barokową scenerię ich awanturniczych przygód, dramatów, namiętności i poświęceń. Kristina Sabaliauskaitė jest doktorem historii sztuki, w jej żyłach płynie krew polskich przodków.
Kristina Sabaliauskaitė „Silva rerum II", Wydawnictwo Literackie 2018 / Media

Z okładki Silva rerum II patrzy na nas Kostucha, a pierwsza strona wrzuca nas w sam środek 1707 roku.

Są to czasy Wielkiej Wojny Północnej na Litwie i Wielkiej Dżumy. Wilno straszliwie ucierpiało z powodu zarazy. Nieznany rochita pochował wówczas ponad 20 tysięcy ludzi, piszę o tym w powieści w ślad za wieloma źródłami historycznymi. Na Żmudzi wymarło prawie dwie trzecie populacji. Na okładce widnieje więc Królowa Śmierć z wileńskiego kościoła Św. Piotra i Pawła na Antokolu. Z kosą w ręku tropi korony i mitry.

Ten kościół jest związany z epidemią dżumy także poprzez obraz Najświętszej Marii Panny, protektorki przed morowym powietrzem. Akcja powieści toczy się w mrocznych czasach, ale bynajmniej nie jest wyłącznie tylko mroczna... Trochę jak w kościele Św. Piotra i Pawła – tu Kostucha, a tuż obok anielskie piękno. Chciałam pokazać wojnę i dżumę nie na polu bitwy, ale z innych perspektyw, na przykład z punktu widzenia samotnej szlachcianki, przez której dwór wędruje nieprzyjacielska armia.

Obok wielkiej Historii dzieją się tu małe, równie pasjonujące mikrohistorie drobnej szlachty, magnatów, innowierców, mieszczan, chłopstwa, cudzoziemców. Skąd czerpała pani tak drobiazgową wiedzę na temat codziennego życia w XVIII wieku, niderlandzkich podróży i szulerni, studenckich burd, mody, kawy sprzedawanej w aptekach jako środek przeczyszczający, kawioru na stołach Radziwiłłów, zwyczajów wileńskiego półświatka, tajemnic alkowy szlachcianek czy Wody Marszałkowej…

Czasami, żeby napisać jedno zdanie muszę przeczytać 50 książek naukowych. Jestem z zawodu historykiem sztuki więc instrumentariusz badawczy mam dobrze wyćwiczony przez długie lata akademickie. Przede wszystkim jestem wdzięczna polskim historykom oraz historykom sztuki i ich wspaniałym opracowaniom tematów życia codziennego, obyczajów, podróży. Od trzydziestu lat towarzyszą im też historycy z Litwy. Wszystkie te książki naukowe czytam już od wielu lat, a w dodatku często podróżuję do miejsc, które opisuję. Staram się dowiedzieć wszystkiego, nawet tego, jaki kształt ma klamra w pokoju, w którym toczy się dialog, chociaż nie będę jej opisywała. Pojechałam nawet do Paryża, żeby powąchać Wodę Marszałkowej – jest tam wyjątkowe miejsce, w którym przechowuje się aromaty sprzed stuleci.

Znaczna część akcji Silva rerum II rozgrywa się w Wilnie. To powieść o tym mieście, w jakiejś mierze jego beletrystyczna biografia. Gdy stareńka Urszula Birontowa opuszcza je na zawsze, zostawia za sobą „dogorywające miasto żałoby, miasto bez duszy, miasto umarłych”. Jakie miejsce barokowe Wilno zajmowało na mapie Rzeczypospolitej Obojga Narodów i ówczesnej Europy?

Wilno jest jak Feniks – ciągle odradza się z popiołów i największych tragedii. Najgorsze czasy przeżyło podczas carskiej i sowieckiej okupacji, kiedy znaki historii oraz tożsamość miasta były systematyczne niszczone. Wieki siedemnasty i osiemnasty, nie bacząc na wojny, epidemie czy pożary, to czas kulturalnego rozkwitu miasta. Dzisiaj panicznie obawiamy się uciekinierów, migrantów, lecz imigranci bywają różnego rodzaju, a historia Wilna od czasów Giedymina, który zaprosił rzemieślników i handlarzy z całej Europy i przywitał Żydów, wiele zawdzięcza właśnie imigrantom.

Czym byłoby Wilno bez przyjeżdżających tu profesorów uniwersyteckich, bez Karaimów i Tatarów od czasów Witolda, bez hiszpańskich prawników, włoskich artystów i rzeźbiarzy z Ticino, bez niemieckich złotników, bez Jana Krzysztofa Glaubitza, bez Georga Forstera, bez Francuzów i Austriaków... Uciekali od prześladowania religijnego, od konkurencji w rzemieślniczych gildiach i nagle trafiali do dość liberalnego, młodego miasta, w którym magnaci mieli sporo złota i wyobraźni, aby składać im zamówienia. I tu, w swobodnej atmosferze zaczynali tworzyć cuda, stawali się wilnianami. Duch liberalizmu i koegzystencja kultur były tak potężne, że świątynie prawosławne nabierały katolickich cech wizualnych, luteranin mógł być ojcem chrzestnym niemowlęcia katolika, a Żyd świadkiem na ślubie luteranina.

Wilno traciło swoją prawdziwą tożsamość tylko w tych okresach, kiedy autorytarne reżimy próbowały go „oczyścić”, ograniczyć do kulturowego „standardu jednej nacji” – czy byli to Rosjanie w czasach carskich, czy Polacy w okresie międzywojennym, czy też Litwini po II wojnie światowej. Bo Wilno jest tym, czym jest. Wolną, trochę prowincjalną mini Europą pośród litewskich puszcz. Jest jak polifoniczny chór, w którym każda narodowość śpiewa we własnym języku, ale melodie są podobne... I w tym tkwi jego niepowtarzalny urok.

Turyści mogą zwiedzać dziś Wilno trasą bohaterów i wydarzeń opisanych w pani powieści. Co mogą zobaczyć podczas takiej wycieczki?

Moje książki stały się tak popularne, że wilnianie podczas wycieczek na Starówce zaczęli pytać przewodników o miejsca opisane w Silva rerum. Tutejsze biuro turystyczne poprosiło mnie zatem o stworzenie takiej powieściowej marszruty. Nakreślając trasę, starałam się uniknąć tradycyjnych klisz literackich wycieczek i powtarzania fabuły powieści. Podczas wycieczek można dowiedzieć się wszystkiego o historii budynków, dziełach sztuki, a także wydarzeniach, z których czerpałam natchnienie. O wszystkim, co podczas pisania, pozostało „za kadrem”. Cieszę się, że nadal są to jedne z najpopularniejszych wycieczek po Wilnie i coraz więcej turystów z Polski interesuje się nimi.

Wielką atrakcją jest także pomnik Barbary Radziwiłłówny….

Ale nie jest on częścią wycieczek szlakiem Silva rerum. To element projektu „Wileńskie rzeźby”, w którym pomniki przemawiąją tekstami i głosami litewskich pisarzy. Moim głosem mówi rzeźba Barbary Radziwiłłówny na ulicy Vokiečių, Niemieckiej. Swoją mowę zaczyna po polsku, cytatem z listu do Zygmunta Augusta. Chciałam odtworzyć prawdę historyczną – Barbara była polskojęzyczna – i fakt, że pojęcie tożsamości narodowej za czasów Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie opierało się o język. Szlachta i magnateria mówiły po polsku, a jednak zdecydowanie czuły się Litwinami.

Opisuje pani Wilno, miasto o splątanych korzeniach, wielokulturowe, wieloetniczne. Pani jest obrazem tej polifonii. Litwinka, w której żyłach płynie także polska krew, studiowała pani w Warszawie, a mieszka w Londynie. Gdzie tak naprawdę Kristina Sabaliauskaitė jest u siebie?

Pochodzę właśnie z tych dawnych polskojęzycznych Litwinów. Polską krew mam od pradziadka, który był „koroniarzem” i przeniósł się na Litwę po ślubie z majętną dziedziczką, moją prababcią. Po II wojnie światowej późniejsze pokolenie rodziny było zmuszone opuścić Wilno i przenieść się do Polski. Została tylko moja babcia, którą żelazna kurtyna odcięła od rodziny. Moja mama ujrzała swoją babcię po raz pierwszy i zarazem ostatni mając 16 lat, kiedy za czasów Chruszczowa dostała jednorazową wizę i mogła odwiedzić członków rodziny w Polsce. Na palcach może policzyć spotkania ze swoją ukochaną kuzynką, z którą ją łączy bardzo silna więź. To typowa tragiczna historia dawnej wileńskiej rodziny... Nasze rodzinne korzenie w Wilnie sięgają połowy XVIII w., więc Wilno zawsze będzie w moim DNA. Chyba tak naprawdę jestem u siebie tam, gdzie jest moja rodzina – a rodzina jest w Londynie, w Wilnie, i w Polsce.

Kristina Sabaliauskaitė • Silva rerum II • przeł. Izabela Korybut – Daszkiewicz • Wydawnictwo Literackie