Bartosz Szydłowski wykorzystuje „Misję” Rolanda Joffé jako punkt wyjścia do rozmowy o współczesnych Indianach: ludziach wykorzenionych, często agresywnych, niemal zawsze osamotnionych.

Akcja filmu Joffé rozgrywała się w połowie osiemnastego wieku. Jezuita, ojciec Gabriel (Jeremy Irons), w południowoamerykańskiej dżungli budował misję dla Indian. Jego sprzymierzeńcem stał się nawrócony najemnik niewolników Rodrigo Mendoza (De Niro). W momencie gdy Hiszpania sprzedała kolonię Portugalii, jezuici postanowili bronić terytorium przed portugalską agresją. Szydłowski korzysta z ramy narracyjnej filmu dla własnych celów. „Klub miłośników filmu »Misja«” w nowohuckiej Łaźni Nowej jest bowiem kolejnym ogniwem politycznego manifestu tej sceny. Ludzie, którym odebrano godność, mają prawo głośno walczyć o dobre imię. W przedstawieniu w zasadzie nie ma podziału na widownię i artystów. Aktorami są również widzowie – nowohuccy amatorzy zostali zaproszeni przez Szydłowskiego na scenę. Publiczność ogląda zatem akcję przedstawienia nawiązującego scenograficznie do osiemnastowiecznej Ameryki Południowej, ale nowohuccy Indianie to napiętnowani nowych czasów. Ich chrystianizacja polega na dostosowaniu do reguł, których nie chcą i nie potrafią przyjąć. Zastali się w dawnych czasach, nie rozumieją tego, co się wydarzyło po drodze – z nimi samymi i ich krajem. Dlatego krzyczą.

Trwa ładowanie wpisu

Na tym tle tym donośniej słychać lamentosa postaci fikcyjnych. Ojciec Gabriel w interpretacji Mateusza Janickiego nie ma siły Ironsa, wnosi jednak nieobecne w filmowym pierwowzorze wdzięk i urodę. Nietrudno zrozumieć, dlaczego Indianie Guarani oraz Indianie z placu Centralnego ruszają właśnie za nim.

Radosław Krzyżowski w roli Mendozy płynnie przechodzi od charakterystycznego dla jego aktorskiego emploi namiętnego grania na granicy szarży po tragiczny smutek i wyciszenie. Oto postać, która poznała rozmiary katastrofy. Aktorskim fajerwerkiem jest kardynał Altamirano w brawurowej interpretacji Jana Peszka. Purpurat mający przesądzić o losach Indian i opiekujących się nimi jezuitów w wykonaniu Peszka jest postacią pełną sprzeczności. Być może nawet chciałby pozytywnego rozwiązania sporu, ale zbyt mocno ugrzązł w intrygach, instytucjonalnych awansach, nazbyt wygodnie rozsiadł się na kardynalskim fotelu. Nie stać go na brawurę młokosa, który wierzy w ideały.

Zawieszony pomiędzy truizmem a zgrywą, performance’em a solidnym dramatem kostiumowym, rozchwiany spektakl Bartosza Szydłowskiego według scenariusza Jolanty Janiczak mówi o nas więcej od niejednego polifonicznego oleodruku. Publiczność usadzona pomiędzy aktorami, w przestrzeni przypominającej busz, ale i wojskowe koszary, nie ogląda kostiumowego, robotniczego manifestu skrzywdzonych i poniżonych, zderzonego z odporną na upływ czasu siłą i wyrachowaniem hierarchów: kościelnych, politycznych, społecznych. Zmieniają się kostiumy i detale, ale sedno sporu jest przecież niezmienne. Perwersyjna peruczka Altamirano to dzisiaj hipsterska wełniana czapka mile widziana na placu Szczepańskim i w okolicach, gwałtowność nawróconego grzesznika Mendozy przerabiamy codziennie na mielącym wszelkie wykroczenia celebrytów Pudelku, krnąbrność robotniczych ofiar stanowi zaś pożywkę dla tabloidów i telewizyjnego magazynu Elżbiety Jaworowicz. W „Kartotece” Różewicz pisał: „Czasy są niby duże, ludzie trochę mali”. Coraz mniejsi ludzie w coraz większych czasach – niemożliwych do uchwycenia.

Klub miłośników filmu „Misja” | Jolanta Janiczak | reżyseria: Bartosz Szydłowski | Teatr Łaźnia Nowa, Kraków | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 4 / 6