„Szklana menażeria” Tennessee Williamsa – reżyserski debiut Jacka Poniedziałka – ma w sobie gorycz i ostrość rodzinnej psychodramy. Bez znieczulenia

Dramaty Tennessee Williamsa przetłumaczyłem z miłości – napisał Jacek Poniedziałek we wstępie do opublikowanego przez Znak przed dwoma laty zbioru sztuk amerykańskiego autora w swoich tłumaczeniach. Dodawał też, że pięć utworów Williamsa zawartych w tej książce to – obok „Aniołów w Ameryce” Tony’ego Kushnera – najlepsze pisane dla teatru teksty, jakie kiedykolwiek czytał lub słyszał.

Trudno nie zgodzić się z tą opinią. Dramaty Williamsa bronią się doskonale w lekturze, bo to nie tylko materiał dla teatru, lecz także fantastyczna, wciąż piekielnie mocna literatura. Rozkwitają jednak na scenie, wręcz wybuchając w ustach aktorów. Nic więc dziwnego, że współczesne w języku, tak chropowate jak same sztuki autora „Nocy iguany” przekłady Poniedziałka, na naszych oczach dają im nowe życie na polskich scenach. Mieliśmy „Kotkę na rozpalonym blaszanym dachu” w Narodowym, a przede wszystkim „Tramwaj zwany pożądaniem” w Ateneum z aktorskim tour de force Julii Kijowskiej. A to na pewno nie jest jeszcze koniec.

Teraz swojego Williamsa dorzuca do puli Jacek Poniedziałek. Czołowy aktor Nowego Teatru reżyserował dotychczas rzeczy z dala od głównego teatralnego nurtu – spektakle „Enter” i „Osamę bohatera” Kelly’ego z adeptami jednej z teatralnych szkół. „Szklana menażeria” w opolskim Teatrze Kochanowskiego to jednak inne napięcie, inny świat, wyższe oczekiwania. Dopiero ten spektakl można uważać za pełnoprawny debiut reżyserski Poniedziałka. Wcześniej były tylko wprawki.

Lata pracy z Krzysztofem Warlikowskim musiały odcisnąć własne piętno, ale Poniedziałek nie chce na szczęście iść tropem swojego mistrza. W jego przedstawieniu trudno szukać motywów i rozwiązań z teatru Warlikowskiego, Poniedziałek mówi swoim głosem. Przed premierą przyznawał, że „Szklana menażeria” to jego najbardziej osobista artystyczna wypowiedź, że przywołuje w niej własne, często bolesne wspomnienia, nie cofa się przed najtrudniejszą konfrontacją – z samym sobą sprzed lat, z dzieciństwa, z młodości. Podobno także podobne emocje wnieśli do pracy współpracujący z nim aktorzy opolskiego teatru. Grażyna Misiorowska, Grażyna Rogowska, Sylwester Piechura i Leszek Malec mocno stapiają się ze swoimi postaciami, nie dając sobie szans na bezpieczny dystans. Nas też wciągają do swego dusznego świata, bez szans na ucieczkę.

„Do wnętrza prowadzą schody przeciwpożarowe” – pisze Williams w didaskaliach do dramatu. Na opolskiej scenie schody są, ale poza tym przytłacza nas klaustrofobiczna ciasnota. Scenograf Michał Korchowiec w bardzo małej przestrzeni urządził salon z wytartą kanapą, za nim kuchnię, pod schodami łóżko Laury. Zbudował rzeczywistość zdegradowaną, ze znamionami tymczasowości. Jednak ucieknie z niej tylko w desperackim ruchu Tom, pozostawiając po sobie spaloną ziemię. Kobiety ze „Szklanej menażerii” skazane są na trwanie.

Jacek Poniedziałek pozostaje wierny dramatowi Williamsa, odrywając go od konkretnego czasu. Jego „Szklana menażeria” może dziać się i dziś, bo nie realia zewnętrzne mają największe znaczenie. Liczy się pejzaż wewnętrzny bohaterów, a raczej niszcząca ich pustka. Opolskie przedstawienie ma w sobie coś z ostrej rodzinnej psychodramy, nie jest jednak statycznym dramatem rozegranym w czterech ścianach piekła, jakie gotują sobie nawzajem najbliżsi. Poniedziałek przełamuje tonację goryczy scenami quasi-komediowymi, aktorzy nie boją się śmieszności. Nie znaczy to jednak, że do świata Williamsa nagle dostaje się światło. Postaci ze „Szklanej menażerii” czują do siebie przedziwne połączenie miłości i nienawiści, ale zarówno autor sztuki, jak i reżyser przedstawienia powstrzymują się od ich osądzania. Tak jest – mówią. Tylko tyle.

Chociaż opowieść prowadzi Tom (Sylwester Piechura), w jej centrum jest matka. Amanda w znakomitym wykonaniu Grażyny Misiorowskiej to kobieta potwór, domowy tyran terroryzujący swe dzieci. A jednak Misiorowska pokazuje wszystkie niuanse charakteru bohaterki. Łatwo uwierzyć, że chce ich dobra, zabezpieczenia przyszłości. W gruncie rzeczy jest zaś kobietą rozpaczliwie samotną, śmieszną heroiną własnego tandetnego teatrzyku. Brutalna ta rola zapewne wiele kosztowała Grażynę Misiorowską. Szacunek.

Inni są siłą rzeczy trochę w cieniu. Grażyna Rogowska bywa wzruszająca, rysując introwertyczne odrętwienie Laury. Sylwester Piechura ma inne zadanie. To na jego Tomie skupiają się wszystkie rodzinne konflikty. Młody aktor gra czytelnie oderwanie swego bohatera od tego małego więzienia i chęć ucieczki. I to wystarczy. Jim Leszka Malca pojawia na jedną kluczową scenę i jest – jak trzeba – najpierw uwodzicielski, a potem przerażony tym, co widzi.

Piekło to my – powiedział kiedyś Sartre. W opolskim spektaklu czuć empatię wobec ludzi z Williamsa, ale nie łagodzi to bólu. Nie będzie znieczulenia.

Szklana menażeria | Tennessee Williams | reżyseria: Jacek Poniedziałek | Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu | Recenzja: Jacek Wakar | Ocena: 5 / 6