Szlachetne intencje zazwyczaj są w sztuce podejrzane, bo usprawiedliwiają miałkość. Inaczej jest z „Dziennikami Majdanu” w warszawskim Teatrze Powszechnym, przy wszystkich swoich wadach poruszającymi

Długo zwlekałem z pisaniem o przedstawieniu Wojtka Klemma i Efrata Stemplera. „Dzienniki Majdanu” zapoczątkowały dyrekcję Pawła Łysaka w Teatrze Powszechnym, dyrekcję, która od razu szeroko otworzyła drzwi sceny na Pradze, od razu dało się poczuć powiew świeżego powietrza. Z drugiej jednak strony z nowym kierownictwem dawnego teatru Zygmunta Hübnera związanych jest tyle oczekiwań, że lepiej wstrzymać się z rozdymaniem tego balonu. Nie sądzę, że w Powszechnym z dnia na dzień zaczną powstawać arcydzieła, że z miejsca stanie się najważniejszym miejscem teatralnym w Warszawie. To praca rozpisana na lata i wcale nie skazana na oczywisty sukces. Zobaczymy. Dlatego warto powściągnąć emocje.

Wiele nadziei wiązano także z „Dziennikami Majdanu”. Bo Wojtek Klemm, znany z pracy na wielu polskich scenach, choćby w Starym w Krakowie i szczecińskim Współczesnym. Tyle że niewielu nadmieniało, że lista sukcesów i porażek reżysera rozkładała się co najwyżej po równo. Sam zapamiętałem świetne szczecińskie „Życie snem” oraz – znów – szlachetną w intencjach, ale niespełnioną próbę przyjrzenia się Łodzi w „Klajstrze” w łódzkim Nowym. O „Piekarni” Brechta w Starym oraz „Cemencie” Müllera we wrocławskim Współczesnym pamiętać nie chcę, z powodów oczywistych.

Nazywałem teatr wychowanego w Niemczech reżysera gimnastycznym i było w tym sporo ironii. Klemm przekładał dramaty na serie czysto fizycznych aktorskich działań. Wykonawcy znajdowali się w permanentnym ruchu, co nie sprzyjało przejrzystości spektakli. Dopiero ostatnie przedstawienia artysty wyzbywały się natrętnie podkreślanych tez. Poprzednie często stawały się komunikatami przede wszystkim ideologicznymi.

Z „Dziennikami Majdanu” Natalii Worożbyt jest inaczej. To sztuka, która próbuje łapać rzeczywistość na gorąco, relacjonować wydarzenia jeszcze wczoraj obecne na czołówkach gazet i telewizyjnych wiadomości. To było wczoraj, a dziś chętnie i zbyt łatwo zapomnieliśmy o Ukrainie, łudząc się, że sytuacja się uspokoiła, odbyły się wybory i wszystko idzie ku normalności. Utwór młodej autorki i spektakl Klemma burzą ten błogi nastrój. To ich podstawowa zasługa.

Rzędy widowni ustawiono po obu stronach rozległego placu gry. Przy wejściu rozłożyste drzewo, przy końcu szeroka pochylnia. I pustka do wypełnienia przez aktorów. Ci wchodzą szybkim krokiem, stają naprzeciw nas. Zamaszystymi gestami wkładają na siebie kolejne warstwy ubrań – ortalionowe spodnie, dresy, bluzy, swetry, czapki. Na głowach hełmy, w rękach pałki. Ten gest, a może lepiej powiedzieć ruch, powtórzy się w przedstawieniu kilkakrotnie. Nie jest znanym z teatru Klemma czysto mechanicznym działaniem, ale urasta do rangi pojemnej metafory. Obsesyjne ubieranie przypomina wkładanie na siebie szczelnych pancerzy. Nie po to, by pokonać Berkut albo doprowadzić do końca rewolucję. Stawką Majdanu jest w tekście i widowisku sama walka i samo przetrwanie. Temu służy bezustanna bieganina aktorów Powszechnego, która staje się bezustanną ucieczką. Oddechy aktorów z chwili na chwilę coraz cięższe, pot na skroniach. Dawno nie widziałem tak wyczerpującego dla wykonawców przedstawienia. Najbardziej zapadły mi w pamięć Paulina Chruściel i Paulina Holtz, wiarygodne w najdrobniejszych etiudach. Mam nadzieję, że pod nową dyrekcją znajdą się w Powszechnym godne ich talentów zadania.

Jego siła to oczywiście niejedynie wylewany przez aktorów pot, choć dawno nie widziałem w Powszechnym takiego zaangażowania wykonawców. Zasługa to autorki i reżysera, że mówią w „Dziennikach Majdanu” szczerze i także we własnym imieniu. Rzecz jasna, spektakl jest nierówny, obok fragmentów dojmujących jest też sporo doraźnej publicystyki. Warto jednak zauważyć na poły ironiczną opowieść o przyjeżdżających do Kijowa gwiazdach teatru i kina. Był Jared, był Frank, byli inni, bo wypadało przyjechać. Wiadomo, warto było zrobić sobie na Majdanie fantazyjne selfie.

„Dzienniki Majdanu” wpisują się w zaczerpnięte od patrona teatru, a wykorzystane przez dyrektora Łysaka przesłanie o teatrze, który się wtrąca. Mocne i chwytliwe to hasło, byle nie ograniczyło się jedynie do teatru szybkiego reagowania. Na razie mamy „Dzienniki Majdanu” – niedoskonałe, czasem zatupane i zakrzyczane. A jednak warte zapamiętania i przeżycia. Nie tylko jako gest solidarności.

Dzienniki Majdanu | Natalia Worożbyt | realizacja: Wojtek Klemm, Efrat Stempler | Teatr Powszechny w Warszawie | Recenzja: Jacek Wakar | Ocena: 4 / 6