Michał Zadara chce wystawiać klasykę do sześcianu. Czytać wielkie teksty po literach, akcentować każde słowo i pauzę. W przypadku „Fantazego” Juliusza Słowackiego w warszawskim Teatrze Powszechnym wygląda to zbyt często jak niezamierzona parodia
Co do intencji, łatwo się z reżyserem zgodzić. Mówił on przed ostatnią premierą, że od opowiadania o naszym świecie bardziej interesuje go rysowanie świata Juliusza Słowackiego. Twierdził też, że mając utwór tak piękny jak „Fantazy”, trzeba wystawić go dokładnie tak, jak został napisany.
Zamierzenia nie ulegają zatem dyskusji, gorzej z przedstawieniem. Michał Zadara postrzega swe wystawianie klasyki jako misję, czemu dawał już wyraz przed premierą „Dziadów części III” w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Tyle że w jego rozumieniu owo posłannictwo sprowadza się do realizowania dzieł bez skrótów („Dziady”) lub ze skrótami kosmetycznymi (chociaż w „Fantazym” wypadła nawet jedna mało znacząca postać), z tekstem wypowiedzianym tak głośno i tak wyraźnie, z tak obrazowym akcentowaniem każdej sylaby, każdego „och” i „ach”, że brzmi to dokładnie tak, jakby świetni skądinąd aktorzy bawili się frazami Słowackiego, mimowolnie je ośmieszając. Podobnie było z „Dziadami”, gdzie podawane „na biało” didaskalia dramatu Mickiewicza tworzyły niezamierzony chyba kontrapunkt wobec kolejnych scen. A może zamierzony, bo Zadara podkreśla, że otwiera dzieła polskiego romantyzmu najpierw ironicznym kluczem. Kłopot w tym, że jego interpretacje determinuje niemal wyłącznie ironia. Kiedy słucha się „Fantazego” świadomie ukazywanego w konwencji tandetnego melodramatu, czasem przerywanego slapstickową komedią, przez niemal cztery godziny, staje się to trudne do wytrzymania.
Zadara nie idzie drogą Jana Klaty, który w skandalizującym spektaklu „Fanta$y” z gdańskiego Wybrzeża szukał aktualnych tropów, prowadząc własną filipikę z rodzącym się w Polsce kapitalizmem. Jego przedstawienie zdaje się dosłownie ilustrować zdania ze sztuki. Czasem dotrze do nas, że to o końcu starego świata, o tym, że miłość bywa przedmiotem handlowej transakcji. Zwykle jednak łowimy słowa z afektowanych fraz podawanych przez aktorów Powszechnego z zaangażowaniem, ale i widocznym wysiłkiem. „Fantazy” nie spełnia się jednak także jako rekonstrukcja, bo zbyt dużo tu ironicznych mrugnięć okiem do publiczności. A to Idalia (Barbara Wysocka) zapali papierosa, a to żołnierz ugasi ognisko strumieniem własnego moczu. Ani to śmieszne, ani skuteczne, niestety.
Skupiając się na komediowej i melodramatycznej konwencji, Zadara traktuje bohaterów „Fantazego” niczym prowadzone przez siebie marionetki. Chodzą pociesznie po scenie, deklamują kwestie, jakby pisane były w obcym języku. Brak w spektaklu Powszechnego niemal śladu psychologii, tymczasem nie jest powiedziane, że Słowacki zabraniał szukać jej w swych postaciach. Najboleśniej wypada to w przypadku Idalii Barbary Wysockiej. Świetna reżyser gra jedną z najciekawszych postaci polskiej literatury dramatycznej siłowo, na jednej monotonnej, męczącej nucie. Wysocka znakomicie wypada w scenicznych esejach w rodzaju „Stanu nieważkości”, ale klasyczny kostium wybitnie jej nie leży. Niewiele lepiej wypada też Michał Sitarski, deklamujący kwestie Fantazego, oraz mnożący farsowe gagi Michał Czachor (Rzecznicki). Zdecydowanie najlepiej Paulina Holtz w roli Respektowej. Można też zapatrzyć się na piękną scenografię Roberta Rumasa. Działa to jednak na krótko. A reszta...
„Fantazy” Juliusza Słowackiego | reżyseria: Michał Zadara | Teatr Powszechny w Warszawie