Chopin był mistrzem melodyki i harmonii. Część jego utworów weszła do powszechnej świadomości, są rozpoznawane nawet przez osoby nieosłuchane z muzyką klasyczną.
Kompozycje sprawiają wrażenie, jakby były efektem weny twórczej, uniesienia artysty, na którego spłynęło natchnienie. Nic bardziej mylnego…
Utwory Chopina budzą zachwyt melomanów na całym świecie. Niezwykłe melodie wpadają ucho niczym przeboje. Takich „przebojów” są dziesiątki. Chopin prezentuje frazę, po czym w kolejnych odsłonach upiększa ją, dodając ozdobniki, prowadząc przez meandry niezwykłych harmonii, czasem romantycznych, a czasem jakby już późniejszych, impresjonistycznych. Odcienie tonacji, bogactwo emocji, niezwykła warstwa kolorystyczna utworów i nowatorskie podejście do pianistyki sprawiają, że słuchacz ma przekonanie, że obcuje z niezwykłym dziełem. Wydawałoby się, że tak doskonała twórczość musi spływać na kompozytora w akcie natchnienia. Było inaczej.
Chopin świetnie improwizował. Czuł się w salonach, wśród przyjaciół i znajomych jak ryba w wodzie. Siadał za klawiaturą fortepianu i tworzył na poczekaniu niezwykle piękną muzykę. Grywał tańce, komponował utwory do sztambuchów, pieśni, które można było wykonywać podczas wieczorków salonowych czy utwory na cztery ręce. Powstawały wówczas, podczas salonowych improwizacji, zaczyny przyszłych utworów. To był jednak dopiero początek trudnego twórczego procesu… Dalej była już tylko żmudna, wyczerpująca praca nad nadawaniem szkicom ostatecznej, idealnej formy.
Trwało to bez końca. Eugène Delacroix, malarz i przyjaciel Chopina, podkreślał, że komponowanie w tym przypadku było w większym stopniu wynikiem pracy niż natchnienia. Jak ciężkie to było zadanie, widać po roboczych rękopisach. Fryderyk był tytanem pracy. George Sand pisała, że pracował całymi dniami.
„(…) łamał pióra, powtarzał, zmieniał setki razy jeden takt, tyleż razy go zapisywał i wymazywał”. I dodawała, że po tygodniach zmagań z klawiaturą zapisywał utwór „w końcu tak, jak to nakreślił w pierwszym rzucie”. Choć bywało i tak, że nanosił poprawki jeszcze na płytach sztycharskich, a także w kolejnych wydaniach tej samej kompozycji.
Chopin dążył do perfekcji i bardzo wiele od siebie wymagał. Mimo słabego zdrowia oddawał się całkowicie trudom pracy, która czasem wręcz go wyniszczała. Tak było choćby podczas pobytu na Majorce, gdy na skutek niesprzyjającego klimatu choroba zaatakowała go ze zdwojoną siłą. Tworzył momentami jakby w obłędzie. Mimo tych trudnych okoliczności powstały tu genialne utwory, m.in. Preludia op. 28 i dwa Polonezy op. 40. Na Majorce Chopin pracował nad Balladą F-dur, Scherzem cis-moll oraz Mazurkami op. 41.
Wielu utworów Fryderyk nie zdążył opracować i doszlifować. Gdy umierał, prosił, by wszystkie takie rękopisy spalić. Całe życie dążył do ideału, poprzeczkę stawiał bardzo wysoko. Nie wyobrażał sobie, by miały ujrzeć światło dzienne kompozycje, które nie były wykończone, które nie miały ostatecznego kształtu. To życzenie Chopina nie zostało jednak spełnione. Jego przyjaciel, Julian Fontana, na szczęście nie zrealizował ostatniej woli zmarłego. W porozumieniu z rodziną kompozytora przekazał utwory do wydania. Dzięki temu udało się uchronić niejedną muzyczną perełkę.