Co robił Roubini przez ostatnią dekadę? Głównie to, co zawsze: jeździł po świecie i wieścił nadciągający kataklizm. Sam widziałem go w tych latach na jakiejś konferencji, chyba w Pradze. Był dokładnie taki, jak można go sobie wyobrazić, a trzeba wiedzieć, że jeden z jego współpracowników opisał go tak: „Sprawia wrażenie człowieka pogrążonego w głębokim bólu. Rzadko się uśmiecha. A nawet jeśli to robi, to wygląda to raczej na dziwny grymas”. Sam Roubini głosi, że świadomie zrezygnował z płodzenia dzieci, bo jest świadom wszystkich czekających ludzkość zagrożeń.

W „Megazagrożeniach” Doktor Zagłada pozostaje Doktorem Zagładą. Opowiada, jak wiele rzeczy idzie w złym kierunku. Już nawet nie wybiera sobie ulubionego zagrożenia, bo przecież wszystkie plagi będą ze sobą powiązane. Ma się zawalić wszystko lub prawie. Zadłużenie osiągnie niebotyczne rozmiary i dotknie nawet najbogatsze kraje. Runą systemy państwowe i mechanizmy gospodarcze. Inflacja pozjada oszczędności, a przy tym nie będzie jej towarzyszyć ani ożywienie gospodarcze, ani wzrost płac. Kryzysy walutowe przejdą w fazę permanentną. Sektor finansowy stanie się trwale niestabilny. Globalizacja wyhamuje, a w jej miejsce pojawi się nowa zimna wojna. Sztuczna inteligencja, zamiast służyć człowiekowi, zacznie go wykańczać. Do tego – oczywiście – zmiany klimatu, wojny o surowce, o miejsce do życia, o wodę... Jak zagłada, to zagłada.