Dziennikarstwo danych to nie są tylko „ładne obrazki” stanowiące ilustrację do tekstu czy wypowiedzi audio lub wideo. Dziennikarstwo danych to dziedzina sztuki. Jak rzeźba. Jak malarstwo. Owszem, może być przydatnym uzupełnieniem. Ale może być też celem samym w sobie. O tym przekonuje czytelnika Łukasz Żyła w swoim świetnym poradniku na temat „data storytellingu”. Ja chyba dałem mu się przekonać.
Dziennikarstwo danych to nie są tylko „ładne obrazki” stanowiące ilustrację do tekstu czy wypowiedzi audio lub wideo. Dziennikarstwo danych to dziedzina sztuki. Jak rzeźba. Jak malarstwo. Owszem, może być przydatnym uzupełnieniem. Ale może być też celem samym w sobie. O tym przekonuje czytelnika Łukasz Żyła w swoim świetnym poradniku na temat „data storytellingu”. Ja chyba dałem mu się przekonać.
200 lat temu nikt nie mówił o „dziennikarstwie danych”. Co nie znaczy, że go nie było. Jest coś bardzo pięknego w pierwszych nowoczesnych wizualizacjach Williama Playfaira czy Charlesa Minarda, które Łukasz Żyła pokazuje we wstępie swojej książki. Ta pierwsza (z 1765 r.) przedstawia bilans handlu między Anglią a krajami skandynawskimi. Ta druga pokazuje, jak topniały wojska Napoleona (w przeciwieństwie do otaczających ich śniegów) w czasie wyprawy na Rosję (powstała w 1869 r.). Patrząc na tamte wizualizacje, odnosi się wrażenie, że oto mapa i wykres danych ożyły i zaczynają się z odbiorcą komunikować. Wrażenie to nieobce będzie pewnie niejednemu koneserowi rzeźby czy malarstwa w najlepszym wydaniu.
/>
Wizualizacje danych dawno wyrosły już z powijaków. To nie jest już żadna nowa moda, pieśń dalekiej przyszłości czy „następna duża rzecz”. Przeciwnie. Można mieć nawet w całej tej historii pewne poczucie przesytu. Bo „data storytelling” w mediach się upowszechnił. I jak to zwykle bywa z upowszechnieniem zjawiska czy trendu, tak i tu ilość nie przeszła w wielu przypadkach w jakość. Pływamy po morzu danych. Co ja mówię - po wielkim oceanie. Dziennikarstwa bez wizualizacji danych nie sposób już sobie w zasadzie wyobrazić.
Żeglowanie po tych akwenach - nierzadko źle, niechlujnie albo idiotycznie zobrazowanych danych - zaczyna być sporym wyzwaniem. Zarówno od strony podaży (tworzenie), jak i popytu (problemy z przyswojeniem ogromu materiału). Poradnik Łukasza Żyły można traktować jako ratunek w tej - trzeba przyznać - trudnej sytuacji. Autor jest praktykiem i teoretykiem storytellingu danych. A jednocześnie dużo myśli o tym, „jak to robić lepiej”. W swojej książce rozpisuje więc cały proces na wiele odcinków. Od początków związanych z konstruowaniem bardzo podstawowych stron internetowych po analizę najlepszych praktyk stosowanych w zachodnich redakcjach. Nie ma chyba w zasadzie takiego aspektu storytellingu, który nie zostałby przez Żyłę poruszony. A przynajmniej ja nie potrafię takiego wskazać. Jak wizualizować? Skąd brać dane? Jak je czyścić i jak przechowywać? Jak budować storytelling? Jakie wzorce stosować? Czegóż tu nie ma. Na dobrą sprawę można by ten podręcznik potraktować nie tylko jako rzecz dotyczącą samych danych, lecz także jako elementarz programowania komputerowego i graficznego w ogóle. Gdzieś w tle przez cały czas powraca pragnienie piękna. To także wielka wartość tej książki. Autor - takie mam przynajmniej wrażenie - nie tylko próbuje nas nauczyć, „jak to działa”. Zależy mu też na tym, by działało dobrze. I żeby oczy nie pękały - jak kiedyś w nocy na dworcu w Kutnie. ©℗
Reklama
Reklama