"Poniedziałkowe dzieci" Patti Smith pozwalają zrozumieć, dlaczego Nowy Jork przełomu lat 60. i 70. był tak fascynującym miejscem

Autobiografie gwiazd rzadko budzą zaufanie. Niewielu władców masowej wyobraźni posiada dostateczny talent, by stworzyć coś, co nadawałoby się do lektury poza – excusez le mot – kiblem. Zazwyczaj kończy się na bezrefleksyjnej papce motywowanej egotyzmem, ekshibicjonizmem lub wskazówkami z działu marketingu. Na szczęście „Poniedziałkowe dzieci” to nie jest książka jakiejś tam podrzędnej celebrytki, tylko Patti Smith: niezależnej poetki i pieśniarki, żeńskiej wersji Boba Dylana, jak czasem się o niej mówi. Jako czytelnicy znaleźliśmy się w dobrych rękach. Mając 65 lat, „matka chrzestna punk rocka” w przeciwieństwie do większości publicznych figur w jej wieku ani myśli odpuścić czy spocząć na laurach, emanując wciąż tą samą mieszaniną wdzięku i zaciekłości, jaką uwiodła publiczność nowojorskich klubów w latach 70.

W maju ukazała się jej nowa, jedenasta w karierze, płyta studyjna zatytułowana „Banga”, dowodząc, że Patti Smith nie nadaje się do roli czcigodnej antenatki, która spogląda grzecznie z portretu na młodszych artystów, dla których była inspiracją. Zetknięcie z twórczością Smith – czy to muzyczną, plastyczną, czy poetycką, było kamieniem milowym dla wielu twórców od Marthy Wainwright po Johnny’ego Marra. Bez względu na to, czy mamy 15 lat i pierwszy raz wsłuchujemy się w słowa „Because of Night”, czy dwa razy tyle i czytamy biografię Patti, wrażenie, jakie robi zetknięcie z jej osobowością, pozostaje niezmienne. „Poniedziałkowe dzieci”, nagrodzone prestiżową National Book Award, to zapis związku Smith ze słynnym fotografikiem Robertem Mapplethorpe’em. A właściwie zapisem dziejów pary nikomu jeszcze nieznanych 20-latków, urodzonych w poniedziałek młodych buntowników, którzy przybyli do Wielkiego Jabłka z prowincji z silnym postanowieniem, że zostaną artystami. Smith przywołuje drobne zdarzenie, gdy jesienią 1967 roku stali się dzięki swoim ekscentrycznym ciuchom obiektem zainteresowania pary turystów, którzy spierali się, czy warto zrobić im zdjęcie. „Wyglądają na artystów”, powiedziała starsza pani. „To tylko dzieciaki” – odrzekł jej sceptyczny mąż. „Tylko dzieciaki” stały się frazą porządkującą wspomnienia artystki. Z Mapplethorpe’em byli dla siebie kochankami, przyjaciółmi, natchnieniem, punktem odniesienia zarówno w warstwie emocjonalnej, jak i artystycznej. Niekonwencjonalny układ z mężczyzną, który z czasem, odkrywszy swój homoseksualizm, stał się gwiazdą gejowskiego światka, romantyczne braterstwo dusz i łączące parę głębokie wzajemne oddanie to tylko jedna z części składowych tej opowieści.

Tematem rozważań Smith są także ich odrębne drogi do sławy i wspólne odkrywanie własnych inklinacji i form wyrazu. Kontekstem zaś tętniący sztuką, muzyką i narkotykami Nowy Jork. W dniu, w którym Patti przyjechała do miasta, zostawiając za sobą koszmar pracy w fabryce, nastoletniej ciąży i oddanego do adopcji dziecka, umarł John Coltrane, a tłumy zrozpaczonych fanów wyległy na ulice, by oddać mu hołd. Kiedy poszła na swój pierwszy koncert – sama, bo klepali z Robertem taką biedę, że nie było ich stać na dwa bilety – zamiast poddać się transowej energii The Doors, na zimno obserwowała sceniczne wygibasy Morrisona, myśląc: „Ja też tak potrafię”. Później w czasach rezydowania w słynnym Chelsea Hotel siadywała w barze z Janis Joplin i Jimim Hendrixem, czując, że wreszcie znalazła się w środowisku, do którego przynależy. A kiedy Robert robił jej zdjęcie, które ozdobiło później okładkę debiutanckiego albumu „Horses” – androgyniczny portret w białej koszuli i z czarną skórzaną kurtką przewieszoną niedbale przez ramię – zawsze świadoma artystycznych odniesień i konotacji Patti starała się „wyglądać jak Frank Sinatra”. W jej zapiskach zapewne nieprzypadkowo pobrzmiewają echa memuarów jednego z młodzieńczych idoli – Boba Dylana „Chronicles, Volume I”. Tropy wyznaczają także poezja Rimbauda, pisarstwo Geneta, malowidła Picassa – zestaw obowiązkowy ówczesnego hipstera z artystycznymi ambicjami. Jednak wspomnienia Patti Smith są przede wszystkim wzruszająco szczerą, znakomicie napisaną prozą, niekiedy dostojnie elegijną, czasem figlarną i dowcipną, zawsze oferującą oprócz anegdoty także refleksję. Jak to dobra literatura po prostu.

PONIEDZIAŁKOWE DZIECI | Patti Smith | przeł.Robert Sudół | Czarne 2012