Szpiegowska zagadka stulecia? Owszem, „Młody Philby” Roberta Littella próbuje ją rozwikłać, ale owo zadanie nie przysłania literackich walorów tej świetnej powieści.

To była jedna z najgłośniejszych afer szpiegowskich czasów zimnej wojny. Urodzony w 1912 r. Kim Philby, syn dyplomaty i podróżnika, absolwent elitarnej uczelni, od 1940 r. pracownik brytyjskiego wywiadu zajmujący się m.in. koordynowaniem działań przeciwko ZSRR, oficer łącznikowy MI6 w Waszyngtonie, okazał się ostatecznie sowieckim agentem, być może najcenniejszym, jakiego kiedykolwiek udało się zwerbować na Zachodzie. W 1963 r., gdy zdemaskowano jako radzieckich szpiegów tzw. Piątkę z Cambridge, udało mu się uciec do Rosji, gdzie fetowano go jak bohatera i gdzie spędził – niezbyt szczęśliwie – resztę życia. Zmarł w 1988 r., tuż przed upadkiem imperium. Swoje tajemnice zabrał do grobu. Niemniej zasłużył się także dla literatury – to właśnie Philby, ujawniając ukrytą tożsamość wielu brytyjskich agentów, zakończył karierę Johna Le Carré jako oficera wywiadu – w efekcie ten ostatni mógł poświęcić się pisarstwu na pełnym etacie i zostać gwiazdą szpiegowskiego thrillera. Sprawa Philby’ego pozostawiła wiele pytań. Amerykanin Robert Littell – również znakomity specjalista od literatury szpiegowskiej – próbuje w swojej książce opowiedzieć całą tę historię jeszcze raz, sięgając głęboko w czasy młodości Kima, do lat 30. XX wieku, gdy ów wysoki, jąkający się chłopak wyruszył motocyklem do Wiednia, by wesprzeć tamtejsze lewicujące podziemie robotnicze w starciu z ówczesnym kanclerzem Austrii Engelbertem Dollfussem. W Wiedniu Philby poznał swoją przyszłą żonę Litzi Friedmann, młodą żydowską komunistkę, kobietę, która prawdopodobnie zarekomendowała Anglika rezydentom sowieckiego wywiadu.

Littell stawia w powieści odważną tezę. Taką mianowicie, że Philby był nie tyle podwójnym, ile potrójnym agentem. To konstrukcja, która pozwala zrozumieć kręte ścieżki zimnowojennych losów: sowiecki szpieg, zwerbowany do brytyjskich służb, nadal pracuje dla Rosjan, ale tak naprawdę od początku jest człowiekiem królowej. A ściślej – człowiekiem swojego ojca, którego jednocześnie kochał i nienawidził.

Bardzo podoba mi się sposób, w jaki Littell o tym wszystkim pisze, nie próbując nawet stroić się w szaty wszechwiedzącego narratora – oddaje głos osobom dramatu (z wyłączeniem samego Philby’ego), a w wyniku tego polifonicznego zabiegu przypatruje się losom swojego bohatera i zagadce jego lojalności z wielu różnych punktów widzenia. Wyczuwa się tu znakomity literacki warsztat: ta książka nie ma śladu publicystycznych obciążeń, przypomina raczej „Rashomon” Kurosawy w tym, że znaczenie rodzi się w „Młodym Philbym” z połączenia subiektywnych perspektyw, których przecież połączyć się nie da.

„Cała tajemnica Kima Philby’ego leży w jego związku z ojcem. Aby zrozumieć, kim naprawdę był Philby – zwykłym pojedynczym agentem, a może podwójnym albo potrójnym? – należy zgłębić te relacje między ojcem a synem” – powiedział w wywiadzie dla „Le Nouvel Observateur” autor, który zapewne wie to i owo o złożonych związkach rodzinnych, jako że jego syn nazywa się Jonathan Littell.

Młody Philby | Robert Littell | przeł. Krzysztof Obłucki | Noir sur Blanc 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 5 / 6