"Szmaragdowa tablica" Carli Montero to trochę "Kod Leonarda da Vinci" w wersji kobiecej.

Nie ma tu nieustraszonego Roberta Langdona, który non stop popada w tarapaty, by dzięki niespodziewanym zbiegom okoliczności wychodzić z nich bez szwanku. Jest za to nieporadna Hiszpanka, Ana, wielbicielka sztuki i muzealna kustoszka. Główna bohaterka nie ma sprytu ani fizycznych przymiotów bohatera słynnych powieści Dana Browna. Jak sama przyznaje, jest zupełnie przeciętna – ani ładna, ani brzydka, ani gruba, ani chuda, a wobec misji, która przypada jej w udziale, okazuje się sceptyczna i bojaźliwa. Misja jest jednak warta zachodu, a jej korzenie sięgają czasów renesansu i II wojny światowej.

Wszystko zaczyna się, gdy bogaty narzeczony Any odkrywa list, który pozwala mu sądzić, że jest na tropie odnalezienia wyjątkowo cennego dzieła sztuki – „Alchemika”przypisywanego Giorgioniemu. Sprawa nie jest łatwa, bo na obraz już wczasach wojny bezskutecznie polowali naziści. Gdzie znajduje się teraz? Tego ma się dowiedzieć Ana, która robi wszystko, by wymigać się z zadania. Od tej pory opowieść toczy się na dwóch planach historycznych –współczesnym i wojennym, z których ten drugi okazuje się znacznie ciekawszy. Po nitce do kłębka odkrywamy historię francuskiej Żydówki Sarah, jej osobliwej relacji z esesmanem Georgiem von Bergheimem, i młodych działaczy ruchu oporu.

Jeśli lubimy zagadki i historyczne kryminały, „Szmaragdowa tablica”wydaje się warta grzechu, choć od całej intrygi ciekawsza okazuje się warstwa obyczajowa. Montero świetnie opisuje realia Paryża pod hitlerowską okupacją, a dzięki postaci Any nadaje powieści pewien wprawdzie skromny, ale ciekawy feministyczny rys.

Szmaragdowa tablica | Carla Montero | przeł.Wojciech Charchalis | Rebis 2013 | Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 4 / 6