Przejmujący „Grobowiec w Sewilli” jest jednocześnie relacją z podróży, jaką Norman Lewis odbył ze swoim szwagrem Eugenem po Hiszpanii jesienią 1934 r., oraz wspomnieniem tej podróży spisanym przez człowieka ponad 90-letniego.

Anglik Norman Lewis (1908–2003), u nas praktycznie nieznany, przez Grahama Greene’a został niegdyś obwołany „jednym z najlepszych pisarzy – nie tylko jakiejś konkretnej dekady, lecz całego stulecia”. Ów prekursor literatury podróżniczej fascynował się życiem kultur przednowoczesnych, odwróconych plecami od modernizującego się globu – pisał o Indochinach, Indiach, Ameryce Południowej. Wreszcie mamy okazję poznać Lewisa. I to, paradoksalnie, zarazem od początku i od końca.

Przejmujący „Grobowiec w Sewilli” jest bowiem jednocześnie relacją z podróży, jaką autor odbył ze swoim szwagrem Eugenem po Hiszpanii jesienią 1934 r., oraz wspomnieniem tej podróży spisanym przez człowieka ponad 90-letniego. Młodzieńcy udają się na Półwysep Iberyjski, by odwiedzić tytułowy grobowiec sycylijskiej (acz wywodzącej się z Andaluzji) rodziny żony Lewisa, szybko jednak się okazuje, że wędrówka nie będzie prosta –w kraju ogarniętym rewolucyjnym wrzeniem panuje stan wyjątkowy, Eugene chce przystąpić do komunistycznej partyzantki, Norman pragnie zaś włóczyć się po zapyziałej prowincji i zapamiętywać krajobrazy.

Z perspektywy blisko siedmiu dekad autor patrzy na to wszystko z ironicznym pobłażaniem i dojmującą nostalgią. Jaka jest więc ta Hiszpania roku 1934? Za rogatkami miast, w których ludzie wznoszą barykady i strzelają do siebie, osobliwie uboga, wiejska, zawieszona w średniowiecznym bezczasie. Lewisowi udało się uchwycić zderzenie dwóch światów, które właściwie nie zauważają siebie wzajemnie. Jeden z nich musiał obrócić się w proch

Grobowiec w Sewilli | Norman Lewis | przeł. Janusz Ruszkowski | Czarne 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 5 / 6