55 lat temu opublikowano pierwsze amerykańskie wydanie „Lolity”. Z dnia na dzień Vladimir Nabokov stał się autorem jednego z najpoczytniejszych bestsellerów, choć nie takie były jego intencje

Lolito, światłości mego życia, żagwio mych lędźwi. Grzechu mój, moja duszo. Lo-li-to: koniuszek języka robi trzy kroki po podniebieniu, przy trzecim stuka w zęby: Lo. Li. To” – brzmi najsłynniejszy cytat z dzieła Nabokova. Słowa otwierające „Lolitę” zostały uznane za jedną z najpiękniejszych inwokacji do kobiety i jeden z najsubtelniejszych literackich hołdów złożonych miłości. Polski przekład (nawet tak wybitny jak ten Michała Kłobukowskiego z 1997 roku) nie jest zresztą w stanie w pełni oddać urody oryginalnego tekstu, misternie utkanego z aliteracji i językowych gier. Taka była „Lolita” Vladimira Nabokova. Można ją czytać bez końca, na wielu poziomach, za każdym razem dokonując niezwykłych odkryć. Dziś przywykliśmy uważać, że cała burza o najsłynniejszą powieść autora „Bladego ognia” sprzed ponad pół wieku wynikała z pruderii społeczeństwa amerykańskiego lat 50. i zachowawczości ówczesnych wydawców. Czy w obecnych czasach, gdy zalewany natłokiem informacji czytelnik czyta pospiesznie i jednowarstwowo, nie przeoczylibyśmy dzieła tej miary? Z całą pewnością nieuważny odbiorca łatwo może dać się zwieść wersji zdarzeń, którą przedstawia narrator. Humbert Humbert, pedofil, ale też wrażliwy intelektualista, mistrz słowa i gry niuansami, bez trudu przekonuje nas do swojej wersji zdarzeń. Tylko czytając uważnie, odkrywamy, że jego wizja świata jest rojeniem szaleńca, który w wyrafinowany sposób próbuje zagłuszyć własne poczucie winy.

„Moja biedna Lolita przeżywa trudny czas. Szkoda, że nie uczyniłem jej chłopcem albo krówką, albo rowerem. Filistyni nie byliby się czepiali” – żalił się Nabokov w liście do Grahama Greene’a z 1956 roku. Prace nad „Lolitą” autor „Ady” zakończył w 1953 roku, ale na jej wydanie w Stanach Zjednoczonych musiał poczekać długie pięć lat. Kolejne wydawnictwa odrzucały powieść, Nabokov zaś dla bezpieczeństwa podpisywał maszynopisy pseudonimem Vivian Darkbloom. Treść książki uważana była za pornograficzną, a rozsyłanie kopii mogło nastręczyć autorowi nieprzyjemnych konsekwencji prawnych. W 1955 roku na publikację „Lolity” w języku angielskim zgodziło się niszowe wydawnictwo Olympia Press w Paryżu. Początkowo nad Sekwaną mało kto zauważył powieść. Wydawca był mało znany, recenzji było niewiele. Burza się rozpętała, gdy Graham Greene uznał „Lolitę” za jedną z trzech najwybitniejszych publikacji roku. Nie trzeba było długo czekać, by redaktor „Sunday Express” John Gordon przeprowadził polemiczny szturm, nazywając „Lolitę” pornografią, za którą autor powinien wylądować w więzieniu. Sprawą szybko zainteresowało się francuskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które zakazało rozpowszechniania powieści. Tymczasem sława dzieła wybitnego Rosjanina zaczynała docierać za ocean. Pisano o nim w „New York Times Book Review”, Amerykanie zaś zaczęli na potęgę przemycać zakazane we Francji egzemplarze książki. Pierwsze amerykańskie wydanie „Lolity” ukazało się dopiero 18 sierpnia 1958 roku nakładem wydawnictwa G.S. Putnam’s Sons. Jeszcze przed premierą na wykłady Nabokova zaczęły uczęszczać tłumy amerykańskich studentów, a filmowcy ubiegali się o prawa do ekranizacji książki. Zaledwie dwa dni po publikacji wydawnictwo już szykowało trzeci wydruk; o powieści, która znalazła się na szczycie listy bestsellerów, pochlebnie wypowiadali się m.in. William Styron i Harry Lewin. Nabokov wreszcie mógł pozwolić sobie na finansową niezależność. Szybko doszło jednak do trywializacji powieści. Matki zaczęły ubierać nieletnie córki na „lolitki”, a wokół książki wzrastała aura niezdrowego podniecenia. Od tego czasu minęło 55 lat. Warto przeczytać dziś „Lolitę” na nowo.

Korzystałam z książki Briana Boyda „Nabokov. Dwa oblicza”, oprac. i przeł. Wacław Sadkowski, wyd. Twój Styl, Warszawa 2006