Jak każdy Amerykanin mam w pamięci atak na WTC, więc zdaję sobie sprawę z tego, że nasze bezpieczeństwo wymaga poświęceń – mówi Jeffery Deaver, autor thrillera „Pokój straceń”

„Pokój straceń” różni się nieco od wcześniejszych powieści o Lincolnie Rhymie – to thriller mocno osadzony w politycznej rzeczywistości.

Czytaj recenzję książki "Pokój straceń" / Media

Zawsze chciałem napisać powieść polityczną, ale największy problem polegał na tym, że akcja moich książek toczy się bardzo szybko. A fabuła polityczna potrzebuje czasu, żeby się rozwinąć. Pomysł na „Pokój straceń” przyszedł mi do głowy po zabójstwie Anwara al-Awlakiego, amerykańskiego obywatela i islamskiego ekstremisty. Al-Awlaki zginął podczas ataku dronów, zleconego przez rząd USA. Pomyślałem, że to temat dla mnie. Nie tylko sprawa polityczna, lecz także śledztwo w sprawie zabójstwa, którym mogą się zająć Lincoln Rhyme i Amelia Sachs.

Bohaterem książki nie jest jednak Al-Awlaki.

Nie, tamto wydarzenie było dla mnie jedynie inspiracją, przywołuję je zresztą w powieści. Punkt wyjścia jest jednak niemal identyczny: Robert Moreno, obywatel USA, zostaje zabity na zlecenie rządu, choć nie ma dowodów, że był terrorystą.

Z tego, co wiem, w chwili publikacji powieści w Stanach Zjednoczonych wciąż nie było oficjalnego potwierdzenia, że Al-Awlaki został zabity na zlecenie CIA. Wyprzedził pan historię.

To był oczywiście czysty przypadek. Na tydzień przed premierą książki prezydent Obama potwierdził, że Al-Awlaki – oraz jeszcze jeden amerykański obywatel – zostali zabici w ataku dronów zleconym przez agencje rządowe. Więc to, co napisałem w powieści, znalazło potwierdzenie w faktach, choć, jak mówię, to zbieg okoliczności.

W „Pokoju straceń” można też odnaleźć echa afery podsłuchowej NSA. Jak przeciętni Amerykanie odebrali tę aferę?

Na początku rzeczywiście było dużo szumu i ludzie poczuli się wkurzeni i oszukani przez rząd. Później jednak okazało się, że na podsłuchiwanie rozmów wyraził zgodę Kongres, a co więcej – akcja przeprowadzona przez NSA rzeczywiście zapobiegła kilku aktom terroru. Faktem jest też, że zdarzyły się jednostkowe przekroczenia uprawnień, ale te sprawy trafiły natychmiast do sądu. Afera wokół NSA przestała być tak wielkim problemem, jakim się wydawała.

Reakcja świata była przesadzona? Na celowniku NSA znaleźli się przecież także europejscy politycy.

Mogę mówić tylko o tym, jak ta sytuacja była odbierana w Stanach Zjednoczonych. Myślę jednak, że gniew europejskich polityków był słuszny – gdyby okazało się, że rozmowy amerykańskich polityków były podsłuchiwane przez agencje rządowe francuskie, niemieckie czy polskie, to, choć przecież jesteście sojusznikami USA, na pewno wywołałoby to skrajnie negatywne reakcje.

To znaczy, że teraz nikt nas nie podsłuchuje?

O, wszyscy słuchają, ale nikogo nie obchodzi, o czym rozmawiamy. Ale mówiąc serio, NSA nie ma pozwolenia na podsłuchiwanie rozmów krajowych, to przestępstwo. To jest domena FBI, które może monitorować rozmowy po uzyskaniu nakazu sądowego, o który zresztą – zwłaszcza w przypadku podejrzeń o terroryzm albo przestępczość zorganizowaną – bardzo łatwo.

Gdzie są w takim razie limity prewencji?

Trzeba się buntować czy zacisnąć zęby, tłumacząc sobie, że to wszystko dla wyższego dobra. Myślę, że większość Amerykanów zgadza się na pewne, nazwijmy to, ograniczenie prywatności. Co możemy zrobić? Terroryści nie działają według zasad, jakimi my kierujemy się na co dzień. Dopóki więc te ograniczenia nie naruszają konstytucji, dopóty większość obywateli USA będzie się na nie zgadzać.

Czarny charakter w pańskiej powieści zakłada podsłuchy, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. To naprawdę takie łatwe?

Niestety tak. Ja sam oczywiście nigdy tego nie robiłem, ale proste techniczne instrukcje można bez problemu znaleźć w internecie.

Pańskie powieści wymagają drobiazgowego researchu i precyzyjnej wiedzy.

Cała sztuka polega na tym, żeby opisać dużo wiarygodnych detali i informacji. Jednak nie może być ich zbyt wiele, bo wtedy książka traci tempo. Każdy z detali, który umieszczam w powieści, musi służyć konkretnemu celowi, resztę odrzucam. Gdy pisałem „Carte Blanche”, powieść o Jamesie Bondzie, zgromadziłem ok. 5 tysięcy stron materiałów. Wykorzystałem z tego może dziesięć procent.

„Pokój straceń” to pierwsza powieść o Lincolnie Rhymie opublikowana po wydaniu „Carte Blanche” i ma w sobie coś bondowskiego. Rhyme musi nawet pojechać na Karaiby i skorzystać z pomocy lokalnego policjanta, co wydawało mi się ukłonem nie tylko w stronę powieści Fleminga, lecz także ich ekranizacji. Agent 007 stał się dla pana nową inspiracją?

To ciekawe, bo nikt wcześniej mnie o to nie spytał, a odpowiedź brzmi: prawdopodobnie tak. Chciałem napisać tylko jedną powieść o Bondzie, taki był mój warunek. Ale pisanie „Carte Blanche”, klasycznego szpiegowskiego thrillera, spodobało mi się tak bardzo, że postanowiłem jeszcze raz wykorzystać elementy tej konwencji.

Pańska najnowsza powieść „The October List” (polska premiera w 2014 r.) będzie zupełnie inna od dotychczasowych.

Niecierpliwie czekam na jej premierę i reakcje czytelników, bo pisanie było prawdziwym wyzwaniem. Akcja toczy się wstecz – zaczyna się od 36. rozdziału, w niedzielę wieczorem, a potem cofamy się do piątkowego poranka. To thriller, który napisałem dlatego, że chciałem wreszcie napisać książkę, która będzie miała niespodziewany początek, a nie zakończenie. Powieść będzie ilustrowana zdjęciami mojego autorstwa, na których umieściłem pewne podpowiedzi i tropy. Ukazały się już pierwsze recenzje, bardzo przychylne, a to dla mnie wielka ulga, bo to była naprawdę ciężka praca.

Planuje pan kolejne eksperymenty tego rodzaju?

Nie tak wymagające, ale cały czas staram się jakoś swoje powieści urozmaicać. Na mojej stronie internetowej www.jefferydeaver.com można na przykład znaleźć kulinarne przepisy Jacoba Swanna, głównego czarnego charakteru „Pokoju straceń”. Do kolejnej książki chcę dołączyć materiały wideo – do obejrzenia w internecie, a w wersji e- -bookowej byłyby bezpośrednio wklejone w treść książki. Pomysłów mi nie brakuje, kwestia tylko, jak i kiedy je wykorzystać.