„Czarne akta” to coś więcej niż żart bibliofila i znawcy popkultury lub stylistyczne ćwiczenie dla kaprysu.

Ponoć Alan Moore wymyślił „Czarne akta”, bo chciał, żeby jego przyjaciel, rysownik Kevin O’Neill, przestał siedzieć kołkiem w domu z powodu braku zleceń. Komiks ten narodził się więc, jeśli wierzyć opowieści, z wyzwania rzuconego bezczynności. Nie miał to być bezpośredni sequel dwóch poprzednich tomów „Ligi Niezwykłych Dżentelmenów”, ale księga źródłowa, jak określił swój projekt Moore. I faktycznie – akcję popchnięto przeszło pół wieku do przodu, do roku 1958, a samą fabułę zredukowano w gruncie rzeczy do przygodowo- -szpiegowskiej historii awanturniczej; to po prostu kilkadziesiąt stron szalonego pościgu. Sęk w tym, że owa oś fabularna zajmuje na oko jedną trzecią objętości całego albumu i stanowi jedynie ramę dla tytułowych akt. Intrygę można streścić w zaledwie kilku słowach. Mina Harker – posługująca się panieńskim nazwiskiem Murray – oraz poszukiwacz przygód Allan Quatermain podstępem wykradają z rąk brytyjskiego wywiadu sekretne dokumenty dotyczące Ligi. Po piętach depcze im as tajnych służb, miłośnik martini, niepoprawny podrywacz z waltherem PPK w kaburze, niejaki Jimmy, do spółki z innymi wyciągniętymi z mroku popkultury agentami, Emmą Night oraz Hugo Drummondem.

Do podobnego lawirowania pomiędzy jednoznacznymi skojarzeniami popchnęły Moore’a nadal obowiązujące prawa autorskie do postaci, które wykorzystał w komiksie. Tę niedogodność przekuł jednak na swoją korzyść, podobnymi tropami Moore żongluje bowiem po mistrzowsku. Kolejne epizody z udziałem Miny i Quatermaina poprzeplatane są sensacyjnymi aktami, których lekturze poświęca się para. I to właśnie jest clou komiksu, kolejny dowód narratorskiej maestrii Moore’a, konsekwencji jego wizji artystycznej oraz niebywałej elokwencji. Każdy ze zbieranych przez lata do kupy dokumentów ma oczywiście związek z wykreowanym w serii uniwersum, lecz stanowi również odrębną całość: weźmy na przykład napisany prozą, pornograficzny sequel „Pamiętników Fanny Hill” z odpowiednio dosłownymi rysunkami Kevina O’Neilla, który płynnie niczym kameleon dostosowuje swój styl do snutej przez Moore’a historii. Na akta składają się też chociażby opowiadanie niczym spod pióra Jacka Kerouaca, zaginiona sztuka Williama Szekspira czy paski komiksowe opowiadające historię Orlanda. Przypadkowość dobranego materiału jest iluzoryczna, to nie tylko swoisty żart bibliofila i znawcy (pop)kultury lub stylistyczne ćwiczenie dla kaprysu, ale przemyślana wykładnia myśli Moore’a o sztuce komiksu. A także pewne wyzwanie edytorskie, „Czarne akta” to również mapy, pocztówki, wycinanki oraz słynna finałowa psychodeliczna sekwencja trójwymiarowa, dlatego też w komplecie z albumem znajdują się specjalne okulary. „Czarne akta” to najświeższy tom serii opublikowany w Polsce, lecz wydaną oryginalnie kilka lat później trylogię „Liga Niezwykłych Dżentelmenów: Stulecie” można już u nas nabyć od jakiegoś czasu.