"Plastikowe M3, czyli czeska pornografia" nie oferuje żadnego klucza do swojej interpretacji, będąc właściwie poematem prozą. Zaryzykowałbym twierdzenie, że jest to poemat o wznoszeniu twierdzy wokół cielesności.

To jedna z najdziwniejszych książek, jakie przeczytacie w tym roku. Z pozoru jest to monolog call girl, luksusowej prostytutki, która przyjmuje klientów w tytułowym „plastikowym M3”, niedużym, prywatnym mieszkaniu gdzieś w Pradze. Ale szybko staje się jasne, że nie chodzi tu o żaden publicystyczny obrazek z życia kobiety lekkich obyczajów: zostajemy zasypani lawiną następujących po sobie obrazów, skojarzeń, gier słownych – opowieść dziko meandruje, a samą narratorkę trudno uznać za kobietę z krwi i kości, jest bowiem tworem czysto literackim, duchem co i rusz zmieniającym głos i twarz: duchem filozofującym, potępiającym, krytykującym, kpiącym. Podtytuł „czeska pornografia” też jest mylący, bo właściwie żadnej pornografii tu nie uświadczymy – choć pomysłowość Petry Hůlovej (wspierana translatorskim talentem Julii Różewicz) w kreowaniu seksualnie zabarwionych i często komicznie nieprzyzwoitych metafor jest praktycznie niewyczerpana. Ta książka nie oferuje żadnego klucza do swojej interpretacji, będąc właściwie poematem prozą. Zaryzykowałbym twierdzenie, że jest to poemat o wznoszeniu twierdzy wokół cielesności. Twierdzy ze słów. Po co jednak wznosić taką twierdzę? Odpowiem możliwie najprościej: żeby chronić to, co nam jeszcze zostało z człowieczeństwa. Przytulne burdelowe gniazdko okazuje się miejscem, gdzie bez krępujących podtekstów możliwy jest ostatni ze szczerych międzyludzkich dialogów: dialog, który prowadzą ze sobą genitalia podczas stosunku.

Plastikowe M3, czyli czeska pornografia | Petra Hůlová, przeł. Julia Różewicz, Afera 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6