Jak drugoplanowa postać serii „Sandman” stała się jednym z najciekawszych bohaterów współczesnego komiksu.

Wydawać by się mogło, że uczynienie Lucyfera bohaterem swojej opowieści to pójście na łatwiznę i męczenie odbiorców melodią, którą słyszeli już po tysiąckroć. Jeśli dodać do tego, że ta konkretna historia to spin-off, czyli rozwinięcie wątku pobocznego z bestsellerowej i wychwalanej przez krytyków serii komiksowej „Sandman” Neila Gaimana, stwierdzenia „skok na kasę” i „odcinanie kuponów” same cisną się na usta. W 999 podobnych przypadkach malkontenci mieliby rację. „Lucyfer” ze scenariuszem Mike’a Careya to jednak ten jeden niezwykły wyjątek.

Zaczęło się od tego, że wspomniany wcześniej Sandman, a więc władca Krainy Snu, wybrał się do Piekła. Ponieważ był już tam wcześniej i podpadł gospodarzowi, przechytrzając go i upokarzając, spodziewał się najgorszego. To, co zastał, i tak go zaskoczyło – gdy Morfeusz przybył do domeny Lucyfera, Piekło było opustoszałe, a jego pan oddał mu klucze do swojego królestwa i udał się na ziemię, by po dziesięciu tysiącach lat rządów wreszcie odpocząć. Wątek ten Gaiman zakończył sceną, w której szatan obserwuje zachodzące nad morzem słońce.

Nie satysfakcjonowało to Mike’a Careya, scenarzysty komiksowego i pisarza. Za zgodą kolegi po fachu pożyczył wykreowanego przez niego Lucyfera i uczynił go bohaterem osobnej serii, w której opisane zostały dalsze losy diabła. Serii pod wieloma względami lepszej od tej, z której wzięła swój początek.

Bo choć „Sandman” to klasyka sztuki komiksowej, być może najwybitniejszy jej przedstawiciel, Carey, lepiej od Gaimana zapanował nad kształtem całości – jego „Lucyfer” to 11 tomów monumentalnej opowieści o walce z narzuconym przez Boga przeznaczeniem, zakończonej nakreśloną z ogromnym rozmachem bitwą o Niebo, opisaną w wydanym niedawno albumie „Gwiazda Zaranna”. Głównym bohaterem tej opowieści jest zaś diabeł, jakim go nie znacie, niebędący ucieleśnieniem zła, ale po trosze chaosu, przede wszystkim zaś wolności.

Carey w kreacji Lucyfera sięgnął do początku jego historii i starał się zrozumieć jego naturę. Zdefiniował go jako przeciwieństwo Stwórcy, nie jednak jego dobroci, ale narzuconej wszechwiedzą i wszechwładzą kontroli, którą sprawował nad swoim dziełem. Tym samym celem diabła stało się nie czynienie zła, lecz wyrwanie się spod wpływu swego Ojca.

I takiego Lucyfera można podziwiać, kibicować mu, taki Lucyfer intryguje, bo odrzucając definiowanie go złem, Carey uczynił tego bohatera szalenie niejednoznacznym. Prowadził przy tym tę postać niezwykle konsekwentnie, do ostatniej strony, do ostatniej rozmowy z Bogiem, w której zawarła się cała prawda o relacji Stwórcy z pierwszym spośród swoich dzieci, jak i cała prawda o Lucyferze – nieugiętym buntowniku.

Dodatkowo wybitny scenariusz Careya doczekał się wizualizacji dzięki Peterowi Grossowi, jednemu z najlepszych rysowników amerykańskich. To kolejny element pożyczony od Neila Gaimana, bo Gross wcześniej pracował z Brytyjczykiem przy „Sandmanie”, choć dopiero w „Lucyferze” mógł rozwinąć skrzydła, przedstawiając swoje wizje Piekła i innych niezwykłych krain, kreśląc pola bitew toczonych między aniołami a armiami demonów, wizualizując całe zastępy nadnaturalnych istot.

Połączenie pracy tych dwóch artystów, Mike’a Careya i Petera Grossa, to jedna z najlepszych serii komiksowych w historii. Jedenastotomowy „Lucyfer” wyróżnia się prawie na każdym polu, docenić też należy fakt, iż jest to cykl zamknięty, od początku dokładnie przemyślany, czyta się go więc nie jak zbiór osobnych historyjek, ale jak jedną, monumentalną powieść. Wielu zaskoczyć może, ile nowych i interesujących rzeczy można jeszcze powiedzieć w tematach Boga, diabła i predestynacji, szokiem może być też fakt, iż w ostatnich dwóch tomach Carey udźwignął rzecz tak niebywałą jak wprowadzenie biorącej udział w akcji postaci Stwórcy. Już tylko to świadczy o jego kunszcie.

Lucyfer. Gwiazda Zaranna | scenariusz: Mike Carey, ilustracje: Peter Gross, Ryan Kelly, Colleen Doran, Michael Wm. Kaluta | przeł. Paulina Braiter | Egmont 2014 | Recenzja: Marcin Zwierzchowski | Ocena: 5 / 6