Ludzie bezwzględnie potrzebują bliskości, ale czy koniecznie muszą czerpać ją od innych ludzi

Magazyn DGP z 13 marca 2020 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Kate Devlin, „Seksroboty. O pożądaniu, nauce i sztucznej inteligencji”, przeł. Anna Gralak, Wydawnictwo Dolnośląskie 2020 / DGP
Kate Devlin, „O pożądaniu, nauce i sztucznej inteligencji?”, przeł. Anna Gralak, Wydawnictwo Dolnośląskie 2020
Niezależnie od tego, jak zakończy się przygoda ludzkości z wirusem SARS-CoV-2, przypuszczalnie zmieni ona nasze obyczaje. Bo każda epidemia wysoce zakaźnej choroby jest w pewnym sensie antyspołeczna.
W roli bezwiednych nosicieli zatrudnia tych z nas, którzy utrzymują najwięcej więzi z innymi ludźmi, uderza w zwarte, niezatomizowane wspólnoty, oszczędza wyalienowanych samotników z wielkich miast. I wreszcie: narzuca zrozumiałą podejrzliwość w interakcjach – nawet wśród przyjaciół i rodziny. AIDS, które w latach 80. i później tak głęboko przeorało społeczne wyobrażenia bliskości oraz erotyzmu (będąc, co ważne, w pierwszej dekadzie występowania chorobą w zasadzie śmiertelną), wymagało, wyjąwszy rzadkie przypadki zakażenia krwi szpitalnej, jakiejś formy kontaktu seksualnego. COVID-19 nie potrzebuje nawet tego – wystarczy, że parę metrów od nas ktoś zacznie kaszleć.
Nawet jeśli wynalezienie szczepionki uspokoi sytuację, zostanie pesymistyczna pamięć o kwarantannie, izolacji, panice, poczuciu zagrożenia samą obecnością drugiego człowieka, o łatwości, z jaką pruje się tkanina zbiorowego życia. Nie da się z całą pewnością powiedzieć, jakie będą tego kulturowe konsekwencje (poza poczuciem specyficznej satysfakcji, że nasza popkultura już dawno przewidziała taki bieg wypadków) – można jednak zauważyć, że książka Kate Devlin, brytyjskiej specjalistki od zagadnień związanych ze sztuczną inteligencją i relacjami człowiek-komputer, ukazuje się w polskim przekładzie w niezwykle trafnym momencie.

Nie da się pomylić

„Seksroboty. O pożądaniu, nauce i sztucznej inteligencji” to nie jest praca uderzająca w apokaliptyczne tony, przeciwnie – to przenikliwy, wielowymiarowy tekst, który studzi emocje i oswaja lęki. Przed epidemią była to jeszcze jedna praca popularyzująca naukę i drążąca dość niszowy temat – teraz, w trakcie epidemii, dochodzi ponadto (nieprzewidziany naturalnie przez autorkę) element proroctwa: ludzie bezwzględnie potrzebują bliskości, ale czy koniecznie muszą czerpać ją od innych ludzi? Czy seks z robotami obiecuje nam jakąś formę zastępstwa? A może stanowi po prostu odrębną, niezależną ścieżkę rozwoju?
W figurze seksrobota – obdarzonej sztuczną inteligencją maszyny zdolnej zaspokajać ludzkie potrzeby erotyczne – spotyka się zadziwiająco wiele kluczowych kwestii cywilizacyjnych, związanych nie tylko z zagadnieniami postępu technologicznego, lecz także z wyobrażeniami na temat codziennego życia. Oczywiście kultura masowa w dużej mierze ukształtowała nasze podejście do tych spraw, przedstawiając futurystyczne wizje inteligentnych androidów (bądź – jak w „Blade Runnerze” – replikantów, czyli użytkowych klonów człowieka), które buntują się przeciw zniewoleniu, w tym seksualnemu.
Te wizje uderzają mrocznym postrzeganiem ludzkiej natury: homo sapiens wykorzystuje każdą okazję, by bezrefleksyjnie eksploatować androidy (np. w serialu „Humans”), by je sadystycznie mordować i gwałcić (weźmy „Westworld” Jonathana Nolana, gdzie w dodatku cynicznie czyści się im pamięć i naprawia szkody cielesne, aby znów wrzucić je w otchłań przemocy) albo przynajmniej napawać się ich bezsilnością (znakomity film „Ex Machina” Alexa Garlanda).
Bez wątpienia tak sportretowane zachowania zasługują na odwet – wystarczą dużo słabsze bodźce, byśmy to instynktownie rozumieli: dostępne na YT filmy zamieszczane przez firmę Boston Dynamics, na których pracownicy kopią i okładają kijami projektowane przez siebie roboty (chodzi najpewniej o testy uczenia maszynowego), wzbudzają w nas osobliwy niesmak i współczucie wobec maszyn. „Ci faceci będą pierwsi na robociej liście proskrypcyjnej” – pisze ktoś w komentarzach.
Devlin, świadoma tego wizerunkowego kłopotu, w którym ogniskują się rozmaite obawy względem bliskiej przyszłości, deklaruje jasno: „seksroboty z prawdziwego zdarzenia w zasadzie nie istnieją”. Tym, co istnieje, są wyrafinowane, z pietyzmem wykonane lalki erotyczne z ruchomą, animatroniczną głową, szczątkową osobowością i syntezatorem mowy – „dzięki aplikacji można zmieniać ich osobowość, uwydatniając najbardziej pożądane cechy”. Devlin zauważa z pewnym sarkazmem, że „obecnych wersji seksrobotów nie da się pomylić z prawdziwym człowiekiem. Są czymś innym: kreskówkowymi, przerysowanymi i rozerotyzowanymi portretami kobiecej figury. Tylko właściwie dlaczego? Dlaczego, mogąc wykorzystać wspaniałą technikę, którą mamy pod ręką, i stworzyć, co tylko zechcemy, próbujemy – wciąż bezskutecznie – stworzyć coś realistycznego?”.

Pokochać maszynę

Od czasu, gdy autorka napisała te słowa, RealBotix, siostrzana firma Abyss Creations, która w ofercie ma m.in. Harmony i Solanę (ich lalka zagrała w filmie „Lars i prawdziwa dziewczyna”), zaprojektowała też Henry’ego. „Henry, mówiąc z okrutną szczerością, to w istocie wysokiej jakości dildo przymocowane do luksusowego manekina z umieszczonym w głowie głośnikiem sterowanym przez bluetooth” – pisze Allison P. Davis w nowojorskim magazynie „The Cut” w reportażu o seksrobotyce. Paradoksalnie ten brak realizmu – wynikający z niedoskonałości technicznej – może nie być problemem, da się podjąć próbę wygrania go na swoją korzyść. W 1970 r. japoński inżynier Masahiro Mori stworzył pojęcie doliny niesamowitości (uncanny valley) – uczucia przerażenia, dziwaczności i wyobcowania w kontakcie z robotem zbliżonym wyglądem do człowieka. Wspomniane przez Devlin kreskówkowość i przerysowanie są m.in. próbą ucieczki przed tym niepokojem („Abyss specjalnie dało swoim lalkom większe oczy i bardziej symetryczne twarze niż to się zdarza u ludzi” – wspomina Davis).
Devlin nie szuka sensacji. Pokazuje, że, historycznie rzecz ujmując, marzenie o sztucznym obiekcie amorów sięga czasów starożytnych (dzieje Pigmaliona), podobnie zresztą jak idee związane nie tyle z automatami, ile z zabawkami erotycznymi. Seksrobot stanowi nowoczesne wcielenie dawnych fantazji. Dla naukowca zajmującego się technologią jest zaś fascynującym przedmiotem badań – nie tylko nad sztuczną inteligencją i robotyką, lecz także nad, powiedzmy, emocjonalnymi aspektami interakcji człowieka z techniką.
Media ekscytują się tym, że – tu cytat z pewnego brytyjskiego tytułu prasowego – „seksroboty zaj…ą nas na śmierć”, Devlin woli się zastanawiać nad etycznym wymiarem tego biznesu, zadając pytania o seksistowskie wzorce kobiecego wyglądu, o to, czy seksrobotyka jest kłopotem dla feminizmu (może powielać i utrwalać schematy nierówności płci), albo o to, co robić, gdy jakaś firma zapragnie rzucić na rynek roboty erotyczne przypominające dzieci.
Mówi się w tej książce też o tym, jak łatwo w gruncie rzeczy wzbudzić w nas uczucia sympatii, przywiązania, nawet miłości – skoro samochody potrafimy traktować jak najlepszych przyjaciół, a w psach i kotach (poddanych silnej antropomorfizacji) zakochujemy się na zabój. A skoro tak, to co właściwie stoi na przeszkodzie, byśmy obdarzyli uczuciem również roboty, wcale niekoniecznie zresztą stworzone na ludzki obraz i podobieństwo?

My, przytulanki

Najciekawsze – a może najświeższe, bo sprzeczne z potoczną intuicją – są w rozległym eseju Devlin spostrzeżenia dotyczące potencjalnego połączenia u robotów funkcji seksualnych i opiekuńczych. Nasze społeczeństwa nie składają się z samych potencjalnych nabywców biuściastej Solany czy Harmony, ale również z ludzi starych, chorych, zamkniętych w czterech ścianach, wcale nie z własnego wyboru. „Sekstechnika może mieć zastosowania terapeutyczne, ponieważ umożliwia takim ludziom jak osoby o specyficznych potrzebach albo niepełnosprawni prowadzenie satysfakcjonującego życia seksualnego” – pisze Devlin.
Jaka zatem czeka nas przyszłość? „Po wszystkich badaniach, które przeprowadziłam, coraz bardziej skłaniam się ku opinii, że obecny hiperrealistyczny, przeseksualizowany ginoid [robot przypominający kobietę – red.] prawdopodobnie znajdzie na rynku swoją niszę, stając się obiektem zainteresowania osób, które obecnie kupują towarzyszące lalki erotyczne, oraz poszukiwaczy nowości, na przykład ludzi korzystających z burdeli dla lalek erotycznych. W takim ujęciu zagrożenie, stwarzane rzekomo przez takie roboty, miałoby bardzo ograniczoną skalę. Bardziej wiarygodny jest scenariusz, w którym to nie dedykowane człekopodobne, naturalnych rozmiarów seksroboty, lecz raczej roboty opiekuńcze i towarzyszące rozszerzą kiedyś swoje pierwotne zastosowanie o funkcje seksualne. O wiele bardziej prawdopodobny wydaje się rozwój sekstechniki w kierunku coraz bardziej cielesnych form dostarczających robotycznych, multisensorycznych wrażeń. Nie pozwala to uniknąć problemów etycznych, lecz zmniejsza niektóre bardziej zajmujące obawy. Może nawet ukształtuje nowy sposób wchodzenia w interakcje. Czy za pośrednictwem manipulacji technicznej zdołamy zmienić głęboko zakorzenione postawy społeczne wobec seksu, przyjemności i intymności?” – podsumowuje brytyjska badaczka, wspominając przy okazji o możliwej integracji robotycznej cielesności z wymiarem wirtualnym (a jeśli ktoś zhakuje twój telewibrator?).
W każdym razie – istnieje szansa, że przez długie dekady nie będziemy się nudzić sami w domu. Przynajmniej dopóty, dopóki będziemy potrzebni sztucznej inteligencji w roli przytulanek.