Na miejscu są skojarzenia z „Podejrzanymi” Bryana Singera, lecz choć Magnus Martens konstruuje swój film na podobnym schemacie narracyjnym – czyli rekonstruujących niedawne wydarzenia sekcjach dynamicznych retrospektyw krok po kroku prowadzących do chwili dla bohaterów obecnej – to „Jackpot” posiada zupełnie inny ciężar gatunkowy.

Oscara Svendsena poznajemy w policyjnym pokoju przesłuchań. Kilkadziesiąt minut wcześniej znaleziono go w przygranicznym sex shopie, przygniecionego zwłokami otyłej striptizerki z klubu obok, do tego ze strzelbą w ręce. Żaden z niego kryminalista, ale jednak wszystkie okoliczności wskazują, że jest winny. Nie dość, że pracuje w zakładzie produkującym sztuczne choinki, gdzie zatrudnia się recydywistów, to jeszcze do spółki z trzema złodziejami zgarnął dzień wcześniej w zakładach sportowych prawie dwa miliony koron. Koledzy jednak poznikali, pieniądze też, a Oscar jest jedyną osobą, która może przybliżyć prawdę.

Na miejscu są skojarzenia z „Podejrzanymi” Bryana Singera, lecz choć Magnus Martens konstruuje swój film na podobnym schemacie narracyjnym – czyli rekonstruujących niedawne wydarzenia sekcjach dynamicznych retrospektyw krok po kroku prowadzących do chwili dla bohaterów obecnej – to „Jackpot” posiada zupełnie inny ciężar gatunkowy. Historia wyszła spod ręki Jo Nesbo, więc z automatu uznaje się ją za kryminał. Nie do końca słusznie, gdyż nie ma tutaj policyjnego dochodzenia per se, a zawiła intryga z mordami, rąbaniem zwłok i strzelaniną w tle to jedynie pretekst do scenariuszowej dezynwoltury. Martens stawia na zadziwienie widza groteskowymi scenami przemocy i coraz to bardziej zaskakującymi woltami fabularnymi, chcąc, jak sam twierdzi, nawiązać do dokonań filmowych postmodernistów, z braćmi Coen na czele. Jednak jego film jest cięższy, bardziej dosłowny, może za mało ekstrawagancki.

Jackpot | Norwegia 2011 | reżyseria: Magnus Martens | dystrybucja: Vivarto | czas: 90 min | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 4 / 6